Psy niemal ją rozszarpały. Właściciel nie wezwał pomocy
Spuszczeniem psów zareagował na widok kamer Interwencji Zdzisław R. To 87-letni właściciel dwóch mieszańców w typie rottweilera, które w Chełmie dotkliwie pogryzły 64-letnią Ewę Wardę. Kobieta przez kilka miesięcy pracowała u mężczyzny jako pomoc domowa. Twierdzi, że gdy doszło do ataku, mężczyzna zostawił ją na pastwę losu.
Pani Ewa pracowała u samotnie mieszkającego Zdzisława R. Codziennie przygotowywała mu posiłki, sprzątała i dokarmiała czworonogi. 31 marca, kiedy poszła do dwóch psów, te rzuciły się na nią.
- Ten pan poprosił, żebym dała tym psom po bułce. W niedzielę nie są karmione, głodówkę mają zdrowotną. Wzięłam bułeczki w reklamówce, jedną rzuciłam jednemu, drugiemu drugą. Ten drugi myślał, że coś tam mam w reklamówce i chwycił, ścisnął, zaczął mnie szarpać – wspomina Ewa Warda.
64-letnia kobieta usiłowała uciec, chciała dostać się na werandę, jednak nie miała szans. Właściciel psów początkowo usiłował je odciągnąć, ale kiedy mu się to nie udało, zostawił emerytkę samą. Nie wezwał nawet pomocy.
- Jeden zaczął mnie szarpać za brzuch, drugi doleciał za stopę. Zobaczyłam, że mi wnętrzności wychodzą z brzucha, byłam pewna, że nie przeżyję. Mówiłam do psa: odgryź mi tę stopę, zabierz, ale mnie zostaw. Straciłam przytomność – opowiada pani Ewa.
Kiedy kobieta straciła przytomność, psy przestały ją atakować. Panią Ewę uratowała 14-letnia Oliwia, która przechodziła ulicą. Gdyby nie jej pomoc, kobieta prawdopodobnie by się wykrwawiła.
- Wracałam z kościoła, kiedy przy budynku tego pana, właściciela psów, usłyszałam, że ktoś jęczy. Stanęłam na płocie i zobaczyłam, że kobieta leży na schodach, cała we krwi. Spanikowana zadzwoniłam po karetkę i policję. Ten pan przyszedł, powiedziałam, że policja już jedzie, a on zaczął mi się śmiać w twarz – relacjonuje Oliwia.
- Oprócz głowy i prawej ręki wszystko miałam pogryzione. Trzech lekarzy mnie operowało przez 4 godziny – mówi pani Ewa.
- Całe szczęście, że trafiła szybko do szpitala i interwencja została podjęta niezwłocznie, bo liczba ran i ich głębokość była zagrażająca życiu – informuje Lech Litwin, dyrektor ds. medycznych Szpitala Wojewódzkiego w Chełmie.
- Leżała w szpitalu ponad miesiąc nie chodząc. W domu ma leżeć jeszcze miesiąc. Jedynie o kulach może chodzić za potrzebą, a tak trzeba było przy niej wszystko robić. Jestem zbulwersowana, żeby właściciel psów nie wezwał pomocy do poszkodowanej, całej we krwi – uważa Anna Kremska, przyjaciółka pani Ewy.
Od pogryzienia minęło już 2,5 miesiąca. Pani Ewa jest w stanie funkcjonować tylko dzięki przyjaciółkom i sąsiadkom. To one pomagają jej w podstawowych czynnościach. Zdaniem poszkodowanej emerytki policyjne dochodzenie toczy się bardzo ślamazarnie.
- Od samego początku kupuję leki, 1500 zł poszło na same opatrunki, zastrzyki – opowiada sąsiadka Joanna Alikowska-Kalbarczyk.
- Postępowanie cały czas się toczy, na tym etapie nie mamy jeszcze wystarczających informacji, czy będzie umorzenie, czy akt oskarżenia – informuje Agnieszka Kępka z Prokuraturay Okręgowej w Lublinie.
- Gromadzimy materiał dowodowy (od 2,5 miesiąca). Pani jest nadal hospitalizowana, musimy mieć opinię biegłego lekarza – informjuje Ewa Czyż z Komendy Miejskiej Policji w Chełmie.
Policjanci nie wiedzą nawet, że pogryziona kobieta od dwóch tygodni przebywa już w domu. Po pogryzieniu inspekcja weterynaryjna postanowiła psy poddać obserwacji. Jednak zrobiono to tylko pod kątem wścieklizny. Nie sprawdzono, czy są one agresywne. Urzędy wzajemnie przerzucają się kompetencjami.
- Ustaliliśmy, że jeden pies posiadał książeczkę szczepień, a drugi nie był szczepiony – mówi Ewa Czyż z policji w Chełmie.
- Stwierdziliśmy, że oba pieski były szczepione, ale w ramach dmuchania na zimne podjęliśmy decyzję o obserwacji i dla nas sprawa się zakończyła – mówi Arnold Sawicki, zastępca powiatowego lekarza weterynarii w Chełmie.
O tym, że właściciel nie panuje nad zwierzętami, można było się przekonać miesiąc przed pogryzieniem pani Ewy. Jeden z psów uciekł właścicielowi i wałęsał się po ulicach. Interweniowała wówczas straż miejska, która skierowała do sądu wniosek o ukranie. Nie był to pierwszy taki przypadek.
- Dla mnie to straszne, że coś takiego się stało. W tym wieku człowiek nie powinien mieć psów, brać za nie odpowiedzialności, kiedy za siebie nie może wziąć odpowiedzialności - ocenia Joanna Alikowska-Kalbarczyk, sąsiadka pani Ewy.
Reporter: Dlaczego ten mężczyzna nie ma zarzutu nieudzielenia pomocy?
Ewa Czyż z policji w Chełmie: Wciąż ustalamy okoliczności.
- Ja w Chełmie jestem od 4 godzin i już ustaliłem, że ten mężczyzna nie udzielił pomocy.
- W tej sprawie prowadzone jest postępowanie, musimy czekać.
- Właściciel nie odwiedzał jej w szpitalu. Zadzwonił raz, ale nie zapytał, jak się czuje, tylko chciał przepis na sernik, który Ewa przygotowywała – mówi Anna Kremska, przyjaciółka pani Ewy.*
* skrót materiału
aborzecki@polsat.com.pl