Poluje na zadłużonych właścicieli mieszkań

62-letni Jan B. według prokuratury wyszukiwał zadłużone osoby i oferował zamianę mieszkań na mniejsze i spłatę ich zadłużenia.Później kwaterował poszkodowanych w mieszkaniach, którymi nie mieli prawa dysponować. Dotarliśmy do dwóch kobiet, które twierdzą, że są ofiarami mężczyzny. Jedna dostała nakaz wyprowadzki, druga twierdzi, że mieszała z innymi schorowanymi ofiarami Jana B.

Pani Irena Bielińska w 2010 roku postanowiła wykupić zakładowe mieszkanie, w którym żyła 32 lata. Ustanowiono wówczas hipotekę, która jeśli nie zostałaby spłacona w ciągu roku, zwiększyłaby dług niemal trzykrotnie. Pani Irena postanowiła, że w razie problemów ze spłatą wymieni mieszkanie na mniejsze, a różnicę w wartości pokryje dług.

- Pan B. sam przyszedł do mnie. Znał wszystkie możliwe o mnie informacje: ile osób jest zameldowanych w moim mieszkaniu, jakie jest zadłużenie.  Mówił, że jest otwarty, że chce kupić to mieszkanie dla syna, że spłacą całe zadłużenie, że nie będzie żadnych problemów. Pokazano mi mieszkanie na Skwierzyńskiej, owszem ładne, na trzecim piętrze. Zgodziłam się. Mieszkałam tam od lipca 2011 roku do 12 października 2016 roku. Mieszkanie miało być moją własnością – opowiada pani Irena.

Kobieta zorientowała, że wykup nie będzie możliwy, gdy dostała z Wojskowej Agencji Mieszkaniowej nakaz wyprowadzenia się. - Uznano mnie za dzikiego lokatora – dodaje.

Po przejęciu nieruchomości przez syna Jana B., mężczyzna zobowiązał się do wykupu mieszkania, w którym zakwaterował panią Irenę. Należało ono do Wojskowej Agencji Mieszkaniowej, a zameldowany w nim był Longin W - człowiek, który również robił interesy z Janem B.

 - Stwierdziłam, że nie mam innego wyjścia, muszę złożyć zawiadomienie do prokuratury. Niech go prokuratura ściga. Dopiero wtedy dowiedziałam o tym, że pokrzywdzonych jest więcej – relacjonuje pani Irena.

Jan B. nigdy nie wykupił mieszkania. Kobieta zamieszkała u syna. W podobnej sytuacji znalazła się też pani Teresa Teofil - kobieta chorująca na astmę, która wraz z mężem poznała Jana B. w 2012 roku.

- Zakwaterował nas w tym mieszkaniu ponad sześć lat temu. Są straszne warunki: stęchlizna, smród, wilgoć. Moje mieszkanie było piękne, po remoncie, ale były długi. Nie mogłam spać, bo komornik straszył, że zabierze nam mieszkanie, bo to własnościowe. Jechałam do domu windą i Jan B. też jechał. Bo on tam robił mieszkanie na drugim piętrze. Powiedział, że mi pokaże mieszkanie, bo wie, że jestem zadłużona. Powiedział, że spłaci nam wszystkie długi i da nam mieszkanie. Będziemy sobie spokojnie żyli, a po pięciu latach będzie można to mieszkanie wykupić. Nie spodziewaliśmy, że to jest socjalne mieszkanie czy jakieś inne – mówi Teresa Teofil.

 Kobieta twierdzi, że mieszkały z nią inne osoby.

- Jak te osoby umierały, to pan B. ich chował i znowu meldował inne osoby, takie, co nie miały wyjścia, co były z długami. Chore osoby, starsze, bo wiedział, że też niedługo pożyją – dodaje.

Jan B. przejął mieszkanie pani Teresy warte 250 tysięcy złotych za spłatę 110 tysięcy złotych długu. Kobieta twierdzi, że do dziś nie dostała reszty pieniędzy.

- Sąd Okręgowy we Wrocławiu, wyrokiem ze stycznia tego roku skazał Jana B. za dokonanie dziewięciu oszustw. Oszustwa te polegały na wyłudzaniu mieszkań – informuje Marek Poteralski, rzecznik Sądu Okręgowego we Wrocławiu.

Jak czytamy w oświadczeniu prokuratury, zamieszczonym po ogłoszeniu wyroku, Jan B. miał wyszukiwać osoby w trudnej sytuacji finansowej, manipulować nimi, a uzależnionym dostarczać alkohol. Kwaterował poszkodowanych w mieszkaniach, którymi nie mieli prawa dysponować. Kwoty wypłat na ich rzecz zapisane w aktach notarialnych uznano za fikcyjne.

- Sąd wymierzył mu karę pięciu lat pozbawienia wolności i jednocześnie orzekł wobec niego pięcioletni zakaz wykonywania działalności gospodarczej w postaci pośrednictwa w obrocie nieruchomościami. Dodatkowo sąd nałożył na oskarżonego obowiązek naprawienia szkody pokrzywdzonym – mówi  Marek Poteralski, rzecznik Sądu Okręgowego we Wrocławiu.

Od wyroku odwołał się zarówno Jan B., jak i prokuratura, która domaga się wymierzenia kary 9 lat więzienia. Mężczyzna od stycznia jest na wolności. Jak wynika z naszej rozmowy z nim, możliwe, że cały czas prowadzi działalność obrotu nieruchomościami.

 Jan B.: Kupowałem, płaciłem, oni wzięli pieniądze i tak dalej. Nie wiem, jakim cudem ta stara, gruba krowa prokuratorka, proszę ciebie - nagrywaj to, koło dupy mi lata, proszę ciebie - ona to wszystko wzięła sobie przygarnęła. Dawać mi to wszystko. Powzywała tych ludzi i ci ludzie zaczęli mówić: nie, nie dał nam tych dwustu tysięcy. Zapłacił dług, ale nam nie dał. I tak się zaczęło.

Reporter: Pan się dalej tym zajmuje?

- Nie powiem.

- Pan nie powie, bo ma zakaz wykonywania tej działalności.

- Dopóki nie jestem oskarżony, nie jest wyrok uprawomocniony, mogę robić. To, że ona tam sobie mówi, to niech sobie mówi.

- Czyli robi pan to samo?

- Nic nie robię. Coś tam miałem na oku.

- Pan się nie boi, że przez to ryzyko pójdzie do więzienia?

- Wiesz co? Jestem dobrej myśli.*

 * skrót materiału

 jhnat@polsat.com.pl

 

Oglądaj inne reportaże tego reportera

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX