Zapłacili, by nie czekać w kolejce do specjalisty. Stracili pieniądze
Firmy zarabiające na organizacji pokazów dla ludzi mają nową ofertę, przed skorzystaniem z której warto się dwa razy zastanowić. Dotarliśmy do osób, które za kilka tysięcy złotych wykupiły pakiet medyczny, dzięki któremu miały mieć szybki dostęp do badań, zabiegów i specjalistów. Kolejek rzeczywiście nie ma, bo nie ma też wizyt.
77-letni pan Andrzej Lis z Warszawy od kilku lat jest emerytem. Cieszył się dobrym zdrowiem i aktywnie korzystał z wolnego czasu na emeryturze. Niestety 3 lata temu pewne wydarzenie odebrało mu sprawność fizyczną.
- Potknąłem się o taką grubą wycieraczkę przed apteką i broniąc się przed upadkiem spowodowałem, że ten wypadek stał się tak ciężki. Uszkodził mi się staw biodrowy, staw barkowy i naderwały się ścięgna w 40 proc. Były to dość poważne kontuzje. Czekałem tydzień czasu na wizytę u lekarza pierwszego kontaktu , potem 3 miesiące u pana doktora ortopedy, potem zrobiono mi usg i rentgen i z tymi wynikami znów czekałem kolejne 3 miesiące na wizytę u ortopedy – relacjonuje.
W ciągłym bólu i cierpieniu oczekiwał na kolejne wizyty u ortopedy i rehabilitację z Narodowego Funduszu Zdrowia. Kiedy kilka miesięcy temu odebrał telefon myślał, że spadła mu gwiazdka z nieba.
- Zadzwonił telefon, że mają dla mnie propozycję, że na spotkaniu przedstawią mi program, gdzie będę mógł się wspaniale leczyć. Na prezentacji rozpostarto przede mną świetlaną ofertę, gdzie mogę mieć dostęp do dowolnego lekarza, o dowolnej specjalizacji w ciągu 3 dni. Gdzie będę miał 100 zabiegów rocznie fizykoterapii i rehabilitacji, dowolne badania prawie natychmiastowo. Ponieważ cały czas cierpiałem, to było dla mnie dar niesłychany, cud nadzwyczajny – opowiada.
Warunkiem żeby ten „cud nadzwyczajny” mógł się spełnić było podpisanie z firmą umowy na 4 lata. Koszt 6800 zł. 19 marca tego roku pan Andrzej podpisał umowę.
- Natychmiast pan X wsadził mnie do auta i podjechał ze mną pod bank. Pobrałem pieniądze i przelałem na jego konto. Za 3 dni miałem wizytę u pana doktora – mówi pan Andrzej.
Szczęśliwy skorzystał z fachowej wizyty u ortopedy. Za kilka dni miał wyznaczony termin pierwszej rehabilitacji. Kiedy się na nią zgłosił, przeżył szok.
- Prowadząca rehabilitację odmówiła mi rehabilitacji z tytułu tego, że zleceniodawca czyli ta firma nie płaci im od dłuższego czasu i w związku z tym zostałem jako pacjent odrzucony.
Zgłosiłem się do mojego opiekuna, ale nie odbierał telefonu, następnie poleciałem prędko na ul. B. i okazało się, że pocałowałem klamkę, zamknięte było na cztery spusty – wspomina pan Andrzej.
Przerażony staruszek został bez pieniędzy i obiecanego leczenia. W Internecie znalazł mnóstwo wpisów ludzi z całej Polski, którzy czują się tak samo oszukanie przez tę firmę. Na spotkanie z nami w Międzypokoleniowej Klubokawiarni w Warszawie przyszli ci, którzy również nie mają już dostępu do leczenia.
Reporter: To nie jest problem warszawski?
Ludzie: Ogólnopolski.
Halina Zadrożna: Mają podpisaną umowę z przychodniami na terenie całego kraju. To było około 1100 przychodni.
Reporter: Jak do państwa ta firma dotarła?
Ludzie: Telefonicznie, zapraszali na spotkanie.
Halina Zadrożna: Ja byłam od lipca 2017 roku i nie ukrywam, że przez dwa lata dostałam bardzo dużo.
Barbara Świetlik: Ostatni raz byłam 2 lutego tego roku i również się dostałam do dermatologa, bez żadnych kłopotów.
Reporter: A co się później wydarzyło?
Mieczysława Kowalewska: Nie odbiera się telefonów. Dzwonię, żeby zamówić wizytę, cisza! Dzwonię na jeden telefon, gdzie wizyty się zamawiało, potem miałam taki komórkowy, dzwonie – abonent jest niedostępny.
Halina Zadrożna: Próbowałam jeszcze dzwonić, pisać skargę, maile i od tej pory cisza.
Reporter: Czy jest tu ktoś, kto zapłacił całą kwotę i nie skorzystał z niczego?
Jacek Stanek: Ja. Ale ja nie skorzystałem z tego względu, że po prostu nie potrzebowałem na razie. A w momencie, kiedy się zdecydowałem, to przestało to istnieć.
Reporter: A pieniądze panu oddano?
Jacek Stanek: Nie oddają.
Pani Alicja: Przeprosili tylko, że nowy właściciel tego budynku przyszedł, a propos pan komornik sądowy przejął ten budynek i oni musieli wyjść. Mieli poinformować nas o tym , gdzie będą mieć swoją siedzibę i żadnej innej informacji od kwietnia niestety nie otrzymaliśmy, ani mailem, ani przez wiadomości, ani sms, ani żadną inną drogą.
Próbowaliśmy ustalić gdzie obecnie znajduje się siedziba firmy. W Internecie odnaleźliśmy dwa adresy. Okazało się, że były to tylko wirtualne biura.
Podczas wizyty w pierwszym wirtualnym biurze pracownica zareagował dość nietypowo:
Kobieta: O Jezus, jeszcze? Myśmy wypowiedzieli im umowę i oddaliśmy pieniądze właśnie z takiego powodu.
Reporter: Że dużo przychodziło osób?
Kobieta: Tak, za dużo. Także generalnie to ja nie pomogę. Tu były po 2, 3 osoby dziennie, stały nade mną, pisały do nich pisma, opowiadali historie całe.
Z tego samego powodu drugie z wirtualnych biur również rozwiązało z firmą umowę. Poszliśmy z panem Andrzejem pod adres, gdzie mieści się główna siedziba firmy.
- Zmienili podobno nazwę, zmienili zarząd, żeby to wszystko jakoś tam grało. Oni byli u nas do końca marca, to w kwietniu tu były tłumy. Teraz to przyjeżdżają nawet ludzie z Krakowa, z Lublina, bo to jest główna siedziba. A u nas ich nie ma pół roku. Przez półtora dnia wywieźli wszystko. Tylko wiedzieliśmy, że na Żoliborz – przekazała nam portierka.
Udało nam się dotrzeć do siedziby na Żoliborzu. Od pracowników dowiedzieliśmy się, że szefostwo udało się na zagraniczny urlop. Postanowiliśmy poczekać na ich powrót.
W końcu udało nam się spotkać byłego dyrektora firmy, przez którą poszkodowany czuje się pan Andrzej. Senior wezwał policję.
Pan Andrzej: Natychmiast niech mi pan przepisuje pieniądze z konta na konto, bo wołam policję, że złapałem złodzieja, po prostu no! Taka jest prawda, mam tak się zachować? Czy mam tak się zachować?
(Po chwili)
Pan Andrzej: Moje nazwisko Andrzej Lis. Jestem w Warszawie, okazało się, że znalazłem osoby, które mi ukradły 6800 zł, a dokładnie 6540 zł i w związku z tym trzymam kogoś tego za gardło i proszę, żeby przyjechała policja.
Policjant: Kim ten człowiek jest?
Pan Andrzej: Był dyrektorem tego przedsiębiorstwa, które mnie okradło z pieniędzy.
Były dyrektor: To ja tutaj będę czekał na osoby z policji, natomiast państwu dziękuję.
Reporter: Nie, ja też poczekam na policję.
Pan Andrzej: Ja zawiadomiłem po policję, więc ja przy tym muszę być proszę pana! To nie pan wzywał, tylko ja wzywałem.*
* Ciąg dalszy w „Interwencji” w przyszłym tygodniu
mfrydrych@polsat.com.pl