Wstrząsający transport karetką. Pani Dorota osierociła troje dzieci

Karetka, która miała pilnie przetransportować chorą na serce panią Dorotę z Białegostoku do Warszawy, przyjechała dopiero po godzinie. Nie była w stanie jechać szybko, nie działało część jej sygnałów świetlnych, słabo słyszalne były dźwiękowe. W dodatku jej kierowca nie miał uprawnień do prowadzenia auta specjalistycznego, a załoga miała problem z wymianą butli z tleniem i sprzętem monitorującym życie. Pani Dorota trafiła do szpitala nieprzytomna. Zmarła kilka dni później.

44-letnia Dorota Bohatyrewicz z Białegostoku od kilku lat chorowała na serce. Kiedy 18 czerwca źle się poczuła, wraz z mężem pojechała do Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego.Tam zapadła decyzja, że kobietę jak najszybciej trzeba przetransportować do specjalistycznej kliniki kardiologicznej.

- Miała duszności i osłabienie organizmu. Zapadła decyzja o transporcie do Anina w Warszawie. Pytam, czy helikopterem. Przekazano mi, że sprzęt nie zmieści się do helikoptera i będzie transport karetką. W Białymstoku jeszcze mówiła, siedziała, chodziliśmy do toalety – opowiada Jarosław Daniluk, mąż pani Doroty.

Droga z Białegostoku do Warszawy zajmuje ponad 2 godziny. Lekarzom zależało, żeby kobieta w specjalistycznej klinice znalazła się w czasie krótszym niż godzina. Ponieważ liczyła się każda minuta, szpital poprosił o pomoc policję. Radiowóz miał torować drogę ambulansowi. Funkcjonariusze pod szpitalem pojawili się momentalnie. Wezwanej karetki jednak nie było.

- Godzina trzynaście dopiero karetka przyjechała pod szpital.  Pani doktor siedziała przy kierowcy, paliła papierosy – wspomina Jarosław Daniluk.

- Pierwsze problemy na tej trasie pojawiają się jeszcze w Białymstoku.  Policjanci dostają sygnał, że muszą się zatrzymać, bo załoga karetki ma problemy techniczne z aparaturą monitorująca czynności życiowe. Dalej policjanci jadą ekspresową ósemką. Oni zdawali sobie sprawę, że tutaj istotną rolę gra czas. Kiedy jechali 140 km/h, oddalali się od ambulansu, nie był wstanie dotrzymać im tempa – opowiada Tomasz Krupa z Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku.

- Z karetką coś było nie tak. Sygnały były za ciche, jeden ze świetlnych nie działał w ogóle. Okazało się, że kierowca przypisany do karetki nie ma uprawnień do kierowania pojazdem specjalistycznym, więc za kierownicę wsiadł ratownik medyczny – mówi Agnieszka Kaszuba, dziennikarka „Faktu”

Kolejne problemy pojawiły się na przedmieściach Warszawy. 

- W tym momencie policjanci zauważają bardzo nerwową atmosferę, w środku czynności wykonują ratownicy, podobno skończył się tlen w butli, a załoga karetki nie jest w stanie poradzić sobie z jej wymianą, z przykręceniem reduktora.  Wówczas jeden z policjantów bierze klucz i to on wymienia butlę z tlenem. Zauważyli też kolor skóry pacjentki, w notatce napisali, że była wówczas sina – relacjonuje Tomasz Krupa z Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku.

Pani Dorota do kliniki w warszawskim Aninie trafiła nieprzytomna. Świadomości już nigdy nie odzyskała, zmarła kilka dni później. Osierociła troje dzieci - najmłodsze ma 10 lat.

- Wstrząsnęły mną zeznania policjantów, którzy twierdzili, że obsługa karetki nie była zainteresowana losem pacjentki – opowiada Agnieszka Kaszuba, dziennikarka „Faktu”.

Zbulwersowani policjanci białostockiej drogówki, którzy konwojowali karetkę, natychmiast zawiadomili prokuraturę o całym zajściu. Ambulans, którym wieziono panią Dorotę, należał do prywatnej firmy M-Medica. Firma ma podpisaną ze szpitalem umowę na przewóz pacjentów. W siedzibie firmy nikogo nie zastaliśmy - nawet dyspozytora.

To fragment rozmowy telefonicznej ze współwłaścicielem firmy:

Reporter:  Chciałbym pana poprosić o komentarz w sprawie przewozu pacjentki z Białegostoku do Anina.

- Nie mam czasu.

- Pan prowadził tą karetkę, jest pan też współwłaścicielem firmy, dlaczego doszło do tak karygodnych zaniedbań?

- A skąd pan wie, że doszło do zaniedbań?

- Dlaczego ta karetka po tym zdarzeniu trafiła do remontu?

- Wszystkie rzeczy się niszczą.

- Prowadzone jest postępowanie w kierunku zaistnienia narażenia pokrzywdzonej na utratę życia poprzez narażenie jej na transport i również sposób przetransportowania, na skutek czego doszło do zgonu – informuje Wojciech Zalesko z Prokuratury Rejonowej Białystok-Południe.

Uniwersytecki Szpital Kliniczny w Białymstoku ma własne nowoczesne karetki. Mimo to wynajmuje dodatkowe ambulanse od prywatnej firmy wraz z ratownikami i lekarzem. Dlaczego? Bo nie ma lekarzy do obsady swoich karetek. Szpital nadal współpracuje z firmą, która przewoziła panią Dorotę.

- Szpital zdecydował się na konkurs ofert. Kryterium była cena. Nie wygrała firma najbardziej profesjonalna, ale ta, która zaproponowała najtańszą cenę – mówi Agnieszka Kaszuba, dziennikarka „Faktu”.

- Tu jest szereg zaniedbań, szereg, tu policja zachowała się profesjonalnie. Ja bym nic nie wiedział, sprawa zostałaby zamieciona pod dywan – komentuje Jarosław Daniluk.*

* skrót materiału

aborzecki@polsat.com.pl

Oglądaj inne reportaże tego reportera

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX