"Stajemy się bezsilne". Koronawirus w ośrodku dla starszych i schorowanych
- Potrzebujemy wymiany personelu, dłużej nie damy rady – alarmował nas dwa tygodnie temu personel ośrodka dla starszych i schorowanych „Jaśmin” w Starym Goździe. W zakładzie przebywa 70 pensjonariuszy, z czego 28 ma wirusa. Nad wszystkim czuwa jedna lekarka i zaledwie kilka opiekunek. Od czasu reportażu wojewoda skierował do placówki 12 osób, ale stawiły się tylko dwie.
Zakład Opieki Leczniczej Jaśmin w Starym Goździe pod Radomiem od trzech tygodni jest w ścisłej kwarantannie. Zakażonych koronawirusem pensjonariuszy przybywa. Chorują także niektóre pielęgniarki. W ośrodku jest tylko jedna lekarka, która ma pod opieką 70 osób. Wymiana personelu potrzebna jest natychmiast.
- Od samego początku, gdy stwierdziliśmy, że dotknęło nas to nieszczęście apelowaliśmy o możliwość izolacji tych osób poza ośrodkiem. Powinno się ewakuować cały ośrodek, żeby odkazić wszystkie sale, wszystkie pomieszczenia, sprzęty i na to miejsce wprowadzić już pacjentów ujemnych, personel ujemny i zacząć normalnie funkcjonować. Potrzeba nam lekarza. Żona po tych 20 dniach jest naprawdę skrajnie wyczerpana, wczoraj odbył się pogrzeb ojca mojej żony, na którym też nie mogła być, bardzo to przeżyła – mówi Tomasz Grzybowski, dyrektor Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego w Starym Goździe i mąż jedynej lekarki w ośrodku.
- Jeśli chodzi o obecną sytuację, nie ma rekomendacji wojewody, by ewakuować chorych z tego domu opieki. Skierowaliśmy tam 12 osób, niestety, tak jak wiemy, duża część personelu nie stawia się na to wezwanie. W tej chwili tworzymy bazę wolontariuszy, lekarzy chętnych do pomocy. Jeśli tylko lekarz z odpowiednią specjalizacją zgłosi się, będziemy tę pomoc kierować – tłumaczy Ewa Filipowicz, rzecznik prasowy Wojewody Mazowieckiego
W ośrodku Jaśmin przebywa 75-letnia pani Maria. Rodzina nie widziała się z nią od czasu kwarantanny. I nie spotka, dopóki w ośrodku będą chorzy. Bliscy tęsknią, nie mogą nawet porozmawiać z babcią przez telefon, bo kobieta po dwóch udarach ma afazję, czyli zanik mowy.
- Cały czas myślimy, jak tam jest. Przed koronawirusem jeździliśmy bardzo często i ją zabieraliśmy. Wiem, że te spotkania były jej potrzebne. Ona zresztą miała tam rehabilitację, na którą bardzo chciała chodzić i chodziła, i starała się, i widać było, że jej bardzo zależy, żeby wyzdrowieć – opowiada Aneta Stawicka, synowa 75-latki.
Jak dodaje, jej teściowa rozumie wszystko, co się do niej mówi, ale nie może nic powiedzieć.
- Ja bym chciała do niej zadzwonić, tylko nie mam serca prosić o to obsługi ośrodka, gdzie są tylko cztery pielęgniarki i mają furę roboty. Jest jedna lekarka, która jest tam od samego początku - mówi.
- Mamunia, trzymaj się, niedługo się zobaczymy i wszystko będzie okej! – zapewnia syn 75-latki.
- Kocham cię, babciu! – dodaje wnuczka.
O najbliższych martwią się także rodziny personelu. Córka pielęgniarki, pani Doroty, może spotkać się z mamą tylko na odległość. Ponieważ wirus jest cały czas obecny w domu opieki, kwarantanna przedłuża się o kolejne dwa tygodnie. Personel, który jest od początku kwietnia, znalazł się w koszmarnej pułapce, nie ma zmienników, więc nie może opuścić ośrodka.
- Mama po prostu pojechała na dyżur, miała na 12-godzin pojechać i już została tam zamknięta, już nie wyszła stamtąd do tej pory. Na pewno nie okazuje nam wszystkich swoich emocji, stara się to wszystko ukrywać przed nami, żeby nas nie martwić bardziej. Po głosie słychać, że jest bardzo zmęczona – mówi Aleksandra Poneta, córka pielęgniarki z ośrodka.
- Zmieniło się na tyle dobrze, że weszły dwie panie pielęgniarki z nakazu. Jedna pani 10 kwietnia, a druga dosłownie dwa dni temu, gdzie jeszcze musimy ją wdrożyć w naszą pracę. Odpoczną mi nogi, ale głowa nie, bo jak słyszę, że są następne temperatury, to człowiekowi naprawdę serce się kraje, bo w pewnym momencie stajemy się bezsilne – przyznaje pielęgniarka Dorota Poneta.
Pracownicy liczą na szybką pomoc władz.
- Nie trzeba naprawdę wiele, wystarczą dobre chęci. Z różnych źródeł słyszałam, że w którymś to ośrodku weszło wojsko, postawiło namioty, wzięło pacjentów na dzień. Ozonowano ośrodek, tak że była super sprawa, przynajmniej w ten sposób. Poszłam do szkoły pielęgniarskiej, żeby pomagać ludziom chorym i przyszedł czas, kiedy chorzy nas potrzebują – dodaje Dorota Poneta.