Tajemnica zaginięcia nastolatków w Rewalu. Jest przełom w sprawie
Andrzej Ziemniak miał 14 lat. Do ośrodka dla trudnej młodzieży w Rewalu trafił w lutym 1999 roku. Tam poznał o rok starszego Łukasza Sasa. Miesiąc później obaj zaginęli, do dziś nie udało się ich odnaleźć. Wszystko wskazuje na to, że nastolatkowie nie żyją. Padli ofiarą wypadku albo zabójstwa. 26 maja tego roku po raz kolejny wznowiono poszukiwania. Wygląda na to, że w sprawie wreszcie nastąpił przełom.
Rewal. Niewielka miejscowość wypoczynkowa położona nad Morzem Bałtyckim. Od ponad sześćdziesięciu lat znajduje się tu ośrodek dla trudnej młodzieży. Od ponad dwudziestu skrywa on w sobie mroczny sekret. Koszmar, o którym nie sposób zapomnieć.
- W tamtym czasie mówiło się "tajemniczy ośrodek". Nawet podobno się słyszało - gdzie cię wiozą, do Rewala? To krzyżyk ci stawiam - mówi Marek Szwedowski ze Stowarzyszenia Przystań Nadzieja.
Renata Waligórska, organizacja Missing Zaginieni: Dochodziło tam do regularnej fali.
Reporter: Czyli pobić?
Waligórska: Tak. Tam się działy różne dantejskie rzeczy.
Andrzej Ziemniak miał czternaście lat. Pochodził z Myszkowa w województwie wielkopolskim. Do ośrodka w Rewalu trafił w lutym 1999 roku. Tam poznał o rok starszego Łukasza.
- Mogli się zakolegować, zaznajomić. To był wspólny cel. Obaj chcieli wrócić na święta do domu, albo obaj po prostu chcieli wydostać się z ośrodka - twierdzi Marek Kasprzak, dyrektor Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego w Rewalu.
Jest marzec 1999 roku. Zbliża się Wielkanoc. Wychowankowie ośrodka myślą tylko o tym, aby wrócić na święta do domów. Andrzej pisze do matki list, w którym prosi, aby go zabrać z ośrodka. Potem nastaje przejmująca cisza.
- To jest informacja, że o godzinie 20 uciekli (...) Charakter pisma jest inny. To naszym zdaniem zostało dopisane nie tego dnia, tylko kolejnego - twierdzi Grzegorz Wójcicki ze Stowarzyszenia Przystań Nadzieja.
Marcin Ziemniak, brat zaginionego Andrzeja: Powiedzieli, że uciekł w Wielką Sobotę, 31 marca, a jak sprawdzałem ostatnimi czasy, to Wielka Sobota była 3 kwietnia.
Reporter: Czyli od samego początku coś się nie zgadzało.
Ziemniak: Tak.
- Do dzisiaj nie jest wiadome, tak oficjalnie, co się stało. Ja już nie chcę mówić, że dyrektor sugerował, że popłynęli pontonem do Szwecji - mówi Marek Szwedowski ze Stowarzyszenia Przystań Nadzieja. Brat zaginionego Andrzeja twierdzi z kolei, że nastolatek nie potrafił pływać.
Dorota Bubel , matka zaginionego Łukasza, zaginięcie swojego syna zgłosiła 22 grudnia 1999 roku, czyli 9 miesięcy po tym, jak zniknął.
Reporter: Nie martwiło pani, co się z nim dzieje przez tak długi czas, tygodnie, miesiące, jak sobie radzi?
Matka zaginionego Łukasza: Nie miałam nawet czasu pomyśleć, mieliśmy tu takie bardzo poważne problemy z byłym mężem (...) Wyszło na jaw, że moją córkę molestował.
Reporter: Czy to możliwe, że wcześniej tego samego dopuszczał się również wobec Łukasza?
Matka zaginionego Łukasza: Nie wiem, być może tak. Tego nie wiem, to tylko on mógłby powiedzieć.
Grzegorz Wójcicki ze Stowarzyszenia Przystań Nadzieja twierdzi, że pod ośrodek podjeżdżał biały mercedes. Wychowankom ośrodka oferowano usługi seksualne. - Że za jakieś drobne wynagrodzenie, czy gadżety chcieli sobie panowie poużywać - dodaje.
- Ja nie wiem, jak długo to było, że oni przyjeżdżali tym busem. Czy to był rok 99, czy 98, czy 97, nie jestem w stanie tego ustalić - mówi jedna z pracownic ośrodka.
Reporter: Potem ten facet został zamknięty, tak?
Pracownica: Złapany, tak, tak, tak. Ja nie wiem, czy to nie była sprawa w ogóle ogólnoeuropejska.
- Znając Andrzeja i jego charakter, na pewno by sobie na to nie pozwolił i może dlatego stało się tam to, co się stało. Próbujemy to wyjaśnić - mówi brat zaginionego.
Matka Andrzeja zwróciła się do jasnowidza, Krzysztofa Jackowskiego.
- Powiedział mi, napisał na kartce, że mój syn nigdy z tego ośrodka nie wyszedł - dodaje kobieta.
- Został tam mocno pobity, w wyniku czego stracił życie. Były tam dwa opuszczone szamba. W jednym z tych szamb zostało ukryte ciało - mówi jasnowidz.
W 2018 roku wolontariusze ze Stowarzyszenia Przystań Nadzieja podjęli się rozwikłania tajemnicy zaginięcia chłopców. Teren ośrodka w Rewalu został dokładnie przebadany georadarem. Rok później zaczęto też przekopywać grunt w poszukiwaniu zwłok.
- Tu było kopane, gdzie została znaleziona mniej więcej studnia, o której nie wiedzieliśmy, której nie było de facto na planach. Rzekomo tam były też kości - mówi dyrektor ośrodka. - Okazało się, że są to kości nie ludzkie, tylko świńskie. Co też było dziwne, bo one były na głębokości jakichś dwóch metrów, zawinięte w jakieś czerwone szmaty. O co chodzi? - pyta Marek Szwedowski ze Stowarzyszenia Przystań Nadzieja.
26 maja tego roku członkowie Stowarzyszenia ponownie pojawili się na terenie ośrodka. Przekopali kolejne miejsca. Po kilku godzinach w sprawie wreszcie nastąpił przełom. Oprócz kilkudziesięciu kości, w ziemi odnaleziono bowiem charakterystyczny sweter. Taki sam nosił zaginiony Andrzej.
- Pod nim około pół metra niżej były zakopane kości (...) Tutaj mamy zdjęcie, jak brat wyglądał, jak miał ten sweterek. Te sweterki dostaliśmy od mamy - mówi brat zaginionego Andrzeja.
Po odnalezieniu swetra i kości, śledztwo w sprawie zaginięcia chłopców wszczęło prokuratorskie Archiwum X. Znaleziska zabezpieczono i wysłano do badań. Jeżeli potwierdzi się, że szczątki wykopane na terenie ośrodka są ludzkie, przeprowadzone zostaną badania DNA. Po 21 latach rozpocznie się też poszukiwanie sprawcy, lub sprawców zbrodni.
- Prokuratura ma za zadanie w chwili obecnej wyjaśnić wszystkie okoliczności tej sprawy, łącznie z wyjaśnieniem właśnie tej hipotezy, że chłopcy zostali pozbawieni życia - mówi prokurator Ewa Obarek z Prokuratury Okręgowej w Szczecinie.
Grzegorz Wójcicki ze Stowarzyszenia Przystań Nadzieja: Znajdźmy szczątki Łukasza, znajdźmy szczątki Andrzeja, dalej to wszystko się potoczy.
Reporter: Wtedy oni zostaną pochowani, a ich matki wreszcie zaznają spokoju.
Wójcicki: I to będzie szczęśliwe zakończenie tej sprawy.