Błędna diagnoza i zakażenie koronawirusem. Służba zdrowia w dobie pandemii

Cztery tygodnie temu pan Marcin źle się poczuł. Po dwóch teleporadach 37-latek został w trybie pilnym skierowany do szpitala. Przyczyną stanu mężczyzny była mononukleoza, w wyniku której doszło do poważnego uszkodzenia nerek. Pan Marcin musiał zostać poddany dializom. Prawdopodobnie w ich trakcie został zakażony koronawirusem.

- Mniej więcej cztery tygodnie temu zaczęło boleć mnie gardło i mięśnie. Zadzwoniłem do lekarza żeby się umówić na wizytę. Niestety lekarz nie chciał się umówić na wizytę tylko na teleporadę - opowiada "Interwencji" Marcin Głowacki.

- Skontaktowaliśmy się z panią doktor, przepisała antybiotyk. Nie widząc pacjenta, nie widząc gardła, nie osłuchując pacjenta przepisała mu antybiotyk o szerokim spectrum działania - dodaje Rusłana Kobryn-Głowacka, żona pana Marcina.

To leczenie nie przyniosło jednak rezultatu i stan mężczyzny zaczął się gwałtownie pogarszać.

- Dzień później zaczęły się kłopoty z nerkami, zacząłem oddawać czarny mocz i się przestraszyłem - mówi pan Marcin.

Mężczyzna zasięgnął więc kolejnej teleporady, która tym razem zakończyła się wezwaniem go do gabinetu lekarskiego, skierowaniem na badania i w ich wyniku do szpitala w trybie pilnym.

Nowotwór i skomplikowana operacja. Małżeństwo dotknięte przez los

Jak się okazało, przyczyną jego złego stanu zdrowia była angina monocytowa tzw. mononukleoza, która jest bardzo podobna do zwykłego przeziębienia, ale która musi być leczona specjalnymi antybiotykami.

Niestety, mimo że mężczyzna był w bardzo ciężkim stanie, dopiero trzeci szpital zdecydował się na przyjęcie go.

- Bałem się, w pewnym momencie już nie wiedziałem, co robić, do którego szpitala jechać, gdzie szukać pomocy. Ja szczerze mówiąc niewiele pamiętam z tamtej sytuacji, bo ledwo żyłem - relacjonuje Marcin Głowacki.

W końcu pana Marcina przyjął Szpital Wojewódzki w Lublinie. Mężczyzna musiał jednak spędzić 48 godzin na SOR, a następnie kolejne 20 w oczekiwaniu na wynik testu na COVID-19.

Wynik był negatywny. Dopiero wtedy zaczęto udzielać mu pomocy w postaci między innymi dializ.

To nie był jednak koniec problemów. Mężczyzna został zakażony koronawirusem.

- W pewnym momencie lekarze stwierdzili, że mam za wysoką temperaturę. Zrobili test na COVID-19. Po 16 godzinach okazało się, ze wynik jest pozytywny - opowiada pan Marcin.  Mężczyzna nie przeszedł choroby bezobjawowo. - Miałem wysoką gorączkę i duszności - opisuje.

Zakaz wesel w całej Polsce. "Dwa dni temu odebrałam suknię ślubną"

Mimo, że od tego czasu minął tydzień, pan Marcin wciąż nie doszedł do siebie. Redakcja „Interwencji” próbowała skontaktować się z rzecznikiem prasowym Szpitala Wojewódzkiego w Lublinie. Ten jednak nie chciał rozmawiać, bo jest na zwolnieniu lekarskim.  

Małżeństwo ma zastrzeżenia do systemu zdrowia. Według nich całej sytuacji udałoby się uniknąć, gdyby mężczyzna w porę dostał prawidłowy antybiotyk.

- Moim zdaniem te teleporady nie działają w ogóle. Według mnie lekarz jednak powinien zobaczyć pacjenta. Zobaczyć, zbadać i wtedy może coś powiedzieć, a nie przez telefon - mówi pan Marcin.

- Nie mam nic do lekarzy, którzy przyjęli Marcina i którzy go leczyli, ale cały ten system, który nakazuje najpierw przechodzić niezliczoną liczbę teleporad, gdzie pacjenci w karetkach umierają przez to, że nie przyjmuje się ich do szpitala, to jest straszne - dodaje żona pana Marcina.

Oglądaj inne reportaże tego reportera

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX