Zlecali prace budowlane, zostali bez pieniędzy i efektów
Do naszej redakcji zwróciły się osoby, które na portalu internetowym fixly.pl szukały fachowca do prac budowlanych. Odezwał się do nich Damian K. Mężczyzna wydawał się być profesjonalistą, poważnie podchodził do zleceń. Jednak po przekazaniu zaliczki współpraca z Damianem K. się skończyła.
- Wydawał się być kompetentny, rzetelny. Wiedział, o jakich pracach mówimy. Znał technologie. Miał wykonać taras przy domu - tłumaczy Maciej Dębski.
- Chodziło o postawienie nowego płotu. Ten pan tu przyjechał, obejrzał. Usługa miała kosztować 6,5 tys. złotych - mówi z kolei pani Iwona Bartoszewicz.
- Przyjechał z umową, wszystko tam było wypisane. Zapytaliśmy jeszcze, czy wymieni nam trawę z rolki. On powiedział, że nie ma sprawy, że zrobi nam to nawet za darmo - dodaje Tomasz Rychlik.
W dniu podpisania umowy wykonawca pobierał od klientów zaliczki. Pan Maciej zapłacił 1,5 tys. złotych. Pani Iwona 2 tysiące złotych. Natomiast Pan Tomasz przekazał mężczyźnie na początku współpracy prawie 3 tysiące złotych.
Przez błąd urzędników muszą wyrabiać nowe dokumenty i płacić
Damian K. pojawił się u niego kilka razy i rozpoczął prace na tarasie, ale niestety ich nie skończył.
- Miałem taki taras przez dewelopera zrobiony z płyty chodnikowej, rozebrali to, zrobili dół. Następnego dnia przyjechał już z czterema pracownikami i wtedy poprosił mnie o kolejną zaliczkę - 1900 złotych, ponieważ według niego nie porozumiał się dobrze z hurtownią. Spisaliśmy aneks do umowy i przestał się pojawiać - opowiada Tomasz Rychlik.
Podobnie stało się u pani Iwony i pana Macieja.
- Jest fatalnie, czuję się zrobiona na szaro, po prostu ktoś mnie zrobił w konia. Z drugiej strony czuję się zupełnie opuszczona przez służby, które powinny się takimi rzeczami zajmować – mówi Iwona Bartoszewicz.
- Przez dwa miesiące liczyłem na to, że w jakiś sposób uda mi się wyegzekwować zwrot zaliczki albo wykonanie prac, na których mi zależało - dodaje Maciej Dębski.
Pan Maciej i pan Tomasz ostatecznie zlecili prace komuś innemu. Mimo to próbowali się kontaktować z Damianem K., ale ten nie odbierał telefonów. Odpowiadał czasami na smsy przekładając kolejne terminy wykonania prac.
- To były w ogóle ciężkie czasy, bo nie można było nigdzie wychodzić. Pomyślałem, że chociaż w moim ogródku będę sobie mógł spędzać fajnie czas, a zostałem na prawie trzy miesiące z placem budowy - mówi Tomasz Rychlik.
Deweloper upadł. Mogą stracić nowe mieszkania
Okazało się, że każdy z naszych bohaterów zna Damiana K. jako kogoś innego, ponieważ na portalu fixly.pl rejestrował się pod różnymi nazwiskami i pod kilkoma nazwami firm. Zawsze jednak zgadzał się numer telefonu. Właśnie w ten sposób nasi bohaterowie zorientowali się, że zostali oszukani przez tę samą osobę.
Skontaktowaliśmy się z przedstawicielką portalu fixly.pl, Magdaleną Wysocką, aby zapytać, czy jest możliwość, żeby za pomocą tego samego numeru telefonu bądź tego samego adresu e-mail założyć kilka kont.
- Nie za pośrednictwem adresu e-mail, ponieważ sam proces likwidacji konta zajmuje trochę czasu. Natomiast za pośrednictwem numeru telefonu, po usunięciu konta, można - wyjaśnia Magdalena Wysocka. - Zgodnie z prawem jesteśmy zobowiązani do usunięcia wszelkich danych, jeżeli użytkownik sobie tego zażyczy - dodaje.
Szukaliśmy Damiana K. pod adresami, które podawał na umowach, niestety go nie zastaliśmy. Udało nam się skontaktować z nim telefonicznie. Mężczyzna twierdzi, że oddaje ludziom pieniądze i stara się ich informować na bieżąco.
Poszkodowani wciąż walczą na różne sposoby, żeby odzyskać pieniądze. Pan Tomasz złożył sprawę do sądu, pani Iwona wypowiedziała umowę na piśmie i za pośrednictwem smsa. Mężczyzna obiecał jej, że zwróci zaliczkę na konto. Jednak do tej pory przelewu nie otrzymała.
- Mam nadzieje, że odzyskam pieniądze. Gdybym nie wierzyła, to już w ogóle bym nic nie robiła, tylko bym tutaj siedziała i myślała. To niby tylko dwa tysiące, ale ja muszę na nie zapracować. Nikt mi za darmo pieniędzy nie daje, ja na to pracuję i to ciężko - stwierdza Iwona Bartoszewicz.