Zakopią w ziemi odpady z kominów niemieckich fabryk i hut
Do niewielkiej gminy Mirsk na Dolnym Śląsku trafi ponad 40 tysięcy ton odpadów z Niemiec. Chodzi o ogromną ilości tzw. pyłów gazów odlotowych z kominów hut i fabryk. Posłużą do rekultywacji terenu po dawnej kopalni. Mieszkańcy nie ufają zapewnieniom, że odpady są bezpieczne. „Będziemy śmietnikiem dla Europy i świata” – komentują.
- Nie wiemy, czy te odpady z Niemiec są trujące, czy nie są trujące, ale wiemy, że nikt nie płaciłby za to, by przywieźć do nas coś, co można by było zostawić u siebie - mówi Andrzej Woźniak, mieszkaniec Rębiszowa.
Odpady trafiają na teren byłej kopalni bazaltu. Mieści się ona u podnóża Gór Izerskich w gminie Mirsk, niedaleko uzdrowiska w Świeradowie-Zdroju. Tylko w ciągu najbliższych kilku miesięcy w to miejsce trafi prawie 40 tysięcy ton odpadów zza Odry.
- Tam, wyżej, gdzie jest wyrobisko, które wypełnia się tymi odpadami, niestety czuć było woń, taką gryzącą, bardzo nieprzyjemną dla nas. My nie potrafimy stwierdzić, co to jest. Tych badań jest za mało, a ciężarówek przyjeżdża bardzo, bardzo dużo. Tak że przede wszystkim obawiamy się o swoje zdrowie – opowiada Lucyna Smaroń, radna gminy Mirsk.
Po podziale podwórka toną w śmieciach
Reporter: Skoro odpady są tak bezpieczne i wszystko jest z nimi w porządku, dlaczego nie zostają w kraju swojego pochodzenia, czyli w Niemczech, tylko przyjeżdżają do Polski?
Katarzyna Fuks, firma Pri Bazalt Rekultywacja: Konkretnie ten towar? Ze względu na to, że możemy korzystać z dobrodziejstwa przepisów unijnych i swobodnie przemieszczać między państwami różnego rodzaju produkty, towary czy substancje.
- Żaden kraj Unii Europejskiej nie może bez uzasadnienia zabronić transgranicznego przemieszczania odpadów przeznaczonych do odzysku, a właśnie takie odpady, przeznaczone do odzysku, trafiają do Rębiszowa – mówi Wojciech Laska, rzecznik Głównego Inspektoratu Ochrony Środowiska.
Firma, która wysyła do Polski tony odpadów, ma siedzibę w Bernstadt auf dem Eigen – niewielkim miasteczku na wschodzie Niemiec. Ale tamtejsi mieszkańcy mogą być spokojni. U nich nie będą przetwarzane tak zwane pyły gazów odlotowych. Odpady z kominów hut i fabryk w formie proszku wywożone są ciężarówkami do Polski.
- Mnie generalnie jako burmistrzowi to przeszkadza, ponieważ po pierwsze: jest dosyć duże zamieszanie, po drugie: jest wielki niepokój mieszkańców. Decyzję na rekultywację wyrobiska wydaje starostwo powiatowe – tłumaczy Andrzej Jasiński, burmistrz gminy Mirsk.
Nieczystości spływają na jej działkę. Od lat
- Trudno nam się tutaj, samorządowcom tego terenu i mieszkańcom zgodzić, że Główny Inspektor Ochrony Środowiska wydaje taką zgodę na to, żeby gazy odlotowe czy pyły trafiały na nasz teren, na teren objęty programem Natura 2000. Jesteśmy tą sytuacją zbulwersowani, solidaryzujemy się także z mieszkańcami, nie chcielibyśmy i nie pozwolimy na to, żeby robić śmietnisko z naszego pięknego wspaniałego regionu, jakim jest powiat lwówecki – komentuje Daniel Koko, starosta lwówecki.
To starosta wydał decyzję o rekultywacji wyrobiska, która została poprzedzona pozytywną opinią burmistrza Mirska.
- Zezwolenie zostało wydane w 2013 r. na rekultywację o charakterze rolnym. Nikt wtedy nie brał pod uwagę, że będą przywozić do nas odpady, pyły gazów odlotowych – tłumaczy starosta Daniel Koko.
Przedstawicielka firmy odpowiadającej za rekultywację zapewnia, że odpady przyjeżdżają w postaci, która jest „w całości bezpieczna, niezagrażająca życiu, zdrowiu ludzkości i w całości są pożądane w procesie rekultywacji”.
Rekultywacja to inaczej uzupełnienie lub naprawa tego, co człowiek zmienił w krajobrazie. Dół pokopalniany miałby zostać zasypany odpadami, między innymi z Niemiec. Według mieszkańców gminy, są na to lepsze sposoby i na dowód pokazują nam położone niedaleko jezioro, które powstało w miejscu innego kamieniołomu.
Zbudowali sieć gazową. Z inwestycji korzysta jeden dom
- Można powiedzieć, że przyroda zrobiła sama z tym porządek, pięknie to wszystko zostało zalane wodą. I jest to obecnie traktowane przez mieszkańców jako atrakcja – zauważa Piotr Cybulski, mieszkaniec Rębiszowa.
- Stało się źle, że bez konsultacji społecznych ktoś zaplanował, w jaki sposób będzie rekultywowana ta kopalnia. Nikt nie pytał nas tak naprawdę, czy my mamy inny pomysł na to. Ja rozumiem, że to firma prywatna rekultywuje kopalnie, ale jednak przyroda to jest nasze dobro wspólne. Nigdy to nie był teren przemysłowy, raczej to był teren rolniczy – dodaje mieszkanka Edyta Hryciew.
Do tej pory na teren byłej kopalni przewieziono 1,5 tys. ton odpadów z Niemiec. Łącznie, do lipca przyszłego roku trafi tam ponad 40 tysięcy ton.