Zima z koronawirusem. Południe Polski liczy straty
Turystów jak na lekarstwo, zamknięte stoki narciarskie, opustoszałe deptaki, hotele i pensjonaty - to obraz sezonu zimowego, który na dobre powinien zacząć się w Polsce już kilka tygodni temu. Ruszyliśmy z kamerą na południe Polski, żeby zobaczyć, jak radzą sobie przedsiębiorcy i osoby pracujące w branży turystycznej.
- Najbardziej brakuje tego, żeby usiąść gdzieś przy kawie, ciastku, zjeść obiad, ogrzać się. Bo pogoda nas nie rozpieszcza. Spacer i do samochodu, uciekamy, bo już nie ma czego tu szukać – mówią nam turyści spotkani w Zakopanem.
Inni dodają, że brakuje im dawnego klimatu miasta.
Wycieczka odwołana, emeryci bez pieniędzy
Dziś przedsiębiorcy tacy jak pan Grzegorz Schabiński, którzy żyją z górskiej turystyki, liczą straty.
- Właścicielem ośrodka jestem od 6 grudnia zeszłego roku. Przeżyłem już jeden sezon zimowy, szykowaliśmy się do kolejnego. Jest stok narciarski, armatki przygotowane do śnieżenia. To najszerszy stok chyba tutaj w okolicy. Trzy wyciągi czekają na gości – opowiada Grzegorz Schabiński.
Ale gości nie ma, bo do niedawna mogli przyjeżdżać tylko ci, którzy podróżowali w celach służbowych. Wiec pan Grzegorz pokoje w hotelu zmienił na magazyny do przechowywania nart. A właściciel sprzętu w magazynie może pilnować nawet całą dobę.
- Jeżeli chodzi o temat schowków według zasady: co nie zakazane, to dozwolone, podjęliśmy decyzję, że coś musimy robić. Minister kazał nam się przebranżowić, to wymyśliliśmy – mówi.
Restaurator sprzedaje dom, by utrzymać restaurację
- To jest taki śmiech przez łzy, bo szukamy rozwiązania na to, żeby przetrwać. Niekonsekwencja jest bardzo wielka, ponieważ nie prowadzę jednego hotelu, tylko kilka. Możemy przyjmować ludzi pracujących w delegacji, ale do ośrodka narciarskiego, gdzie dbamy o zdrowie, nikt nie może wejść. Tak że musimy mocno określić: albo nie funkcjonują żadne hotele w Polsce, czy to wyjazdy służbowe, czy delegacje, czy cokolwiek i zamykamy tę Polskę – dodaje pan Grzegorz.
Scenariusza, w którym hotele zostaną zamknięte dla wszystkich podróżujących, górale - także ci z Podhala - obawiali się najbardziej. Przed weekendem rząd ogłosił tzw. kwarantannę narodową. W praktyce oznacza to tyle, że w górskich miejscowościach turystów nie będzie.
- Nakręćcie Europejską, to jedna ze słynniejszych restauracji w Zakopanem. Czynna chyba od XIX wieku. Wszystkie największe zamknięte już od wakacji. Ci główni restauratorzy to przetrwają, bo wiadomo, jak ktoś ma tyle pieniędzy, to przetrwa, ale przecież inni też robią, nie? Dziewczyny robią, sprzątaczki robią, kelnerki robią – mówią nam sprzedawcy na Krupówkach.
- Ostatnia decyzja rządu oznacza dla Podhala praktycznie śmierć. U nas jedynym źródłem, jedyną gałęzią gospodarki jest turystyka i wiele branż pośrednich niestety funkcjonuje na granicy tej turystyki i bez tego turysty, bez tego klienta, upadną nie tylko firmy turystyczne, ale wiele różnych firm okołoturystycznych, które pośrednio korzystają jakby także z turystyki – alarmuje Elżbieta Agata Wojtowicz z Tatrzańskiej Izby Gospodarczej.
W oddalonej o 500 kilometrów na zachód Szklarskiej Porębie mieszka pani Karina. Pensjonat prowadzi od 13 lat. Rok temu zmarł jej mąż, dziś z prowadzeniem biznesu musi sobie radzić sama.
Zabójstwo 20-latki. Tropem zbrodni w Pabianicach
- Mąż był zakochany w Szklarskiej, jego marzeniem było kiedyś tutaj osiąść no i właściwie za tym jego marzeniem podążaliśmy. Ten obiekt kupiliśmy na kredyt oczywiście, bo oszczędności takich nie mieliśmy – wspomina Karina Zabęcka.
Właścicielka pensjonatu utrzymuje się z 500+ i renty po mężu, którą przyznano jej dziecku.
- O kosztach aż mi się nie chce myśleć, bo to jest ponad trzydzieści tysięcy miesięcznie. Wczoraj się dowiedzieliśmy, że jeszcze w grudniu popłynie wsparcie z tarczy 6.0. Nas tam nie ma. My byliśmy tam wciągani i wyrzucani, w tej chwili nas tam nie ma – opowiada.
Żyją w ścisku, gmina odmawia im pustego mieszkania obok
- W Szklarskiej Porębie około 80 proc. mieszkańców utrzymuje się z turystyki, a w okolicznych miejscowościach to jest kilkadziesiąt tysięcy osób, którzy właśnie zostały pozbawione pracy w naszych hotelach – wskazuje Mirosław Graf, burmistrz Szklarskiej Poręby.
- Proszę mi powiedzieć, czym taki obiekt różni się od bloku mieszkalnego? Przecież są drzwi w drzwi. Przecież ludzie się mijają na korytarzu. Czy nasza jadalnia stwarza większe zagrożenie, niż tłoczenie się w kolejce w galerii do wejścia do sklepu? Nie sądzę – dodaje Karina Zabęcka.