Parapet pod napięciem. Zrujnowane życie i brak winnych
Wystarczył ułamek sekundy, by życie pani Moniki, jej męża i syna całkowicie się zmieniło. Pan Daniel montował silnik do rolety zewnętrznej w oknie klienta. Gdy dotknął parapetu, został dotkliwie porażony prądem. Cudem przeżył, ale dziś prawie nie ma z nim kontaktu. Jego rehabilitacja kosztuje ok. 20 tys. zł miesięcznie, tymczasem śledztwo w sprawie wypadku stoi w miejscu.
38-letnia pani Monika Kaszubska z Zielonej Góry swój czas dzieli między odległy o 500 kilometrów dom a klinikę rehabilitacji osób po śpiączce w Limanowej w Małopolsce.
- Jak mąż krzyczy, to jest bardzo dobrze, bo to oznacza, że się zaczął kontakt – wyjaśnia, gdy towarzyszymy jej z kamerą w klinice.
To właśnie w Limanowej leży jej mąż, 42-letni Daniel Świerczyński, któremu inni lekarze nie dawali szans. Mężczyzna został ciężko porażony prądem. Miesiąc leczenia w klinice, to koszt 20 tysięcy złotych. Dzielna żona uzbierała pieniądze na pół roku leczenia – dzięki publicznym zbiórkom.
Wójt wytyczył przebieg obwodnicy. Bunt we wsi
- Po wypadku mąż miał trzy punkty w skali Glasgow. To już zaczyna się śmierć mózgowa. Powiedziano mi, żebym szukała hospicjum. Teraz wszystko cieszy, każdy mały kroczek. Że na przykład kciuka zaczyna nam pokazywać, że jest ok albo właśnie zaczyna krzyczeć – mówi pani Monika.
- Jak trafił do nas, nie było z nim żadnego kontaktu. Nawet wzrokiem nie wodził za nami. Teraz coraz częściej się uśmiecha, wyraża swoje niezadowolenie - opowiada Natalia Papużyńska, terapeuta zajęciowy z Kliniki Rehstab w Limanowej.
Jest 17 sierpnia ubiegłego roku. Pan Daniel, który miał własną firmę usługową, montuje silnik do rolety na ostatnim piętrze kamienicy w Zielonej Góry. To było prywatne zlecenie.
Pani Monika twierdzi, że za doprowadzenie prądu do okna odpowiadali zleceniodawcy. Pan Daniel miał tylko podłączyć pod gotową instalację silnik do rolety.
Rodzice pili, wychowywała go ciotka. Teraz ma płacić za ojca
- Wiem, że stał na drabinie na zewnątrz, złapał się parapetu i poraził go prąd – mówi pani Monika.
- Sąsiadka mówiła, że akurat ich syn młodszy tam był i dzięki niemu ten facet nie zleciał przez okno, bo szybko został wyłączony ten prąd – opowiada nam sąsiadka zleceniodawców.
Skąd wziął się prąd w parapecie? Tego wciąż nie wiadomo. Wiadomo, że przez pięć dni nikt nie zawiadomił policji, nie zabezpieczono więc śladów. Nikt do dziś nie rozpytał też sąsiadów na okoliczność tragedii, nie przesłuchano też kolegi pana Daniela, który tego dnia z nim pracował.
Zbigniew Fąfera, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Zielonej Górze przekazał nam, że akta sprawy znajdują się obecnie u biegłych, a ich opinia spodziewana pod koniec maja.
Internauci wpłacili na Fabianka ponad 14 mln zł. Część pieniędzy na fałszywą zbiórkę
Tymczasem w Zielonej Górze na pana Daniela czeka 11-letni Natan. To chłopiec ze spektrum autyzmu, którym teraz opiekuje się babcia.
- Natan na początku to cały czas pytał o tatę. Byli bardzo ze sobą związani, wszystko razem robili. Na rower jeździli razem, spacery, wycieczki, zabawa przed domem. Wszędzie zawsze z tatą – opowiada pani Monika.
Rodzinie niestety powoli kończą się pieniądze na rehabilitację męża.
- Liczę się z tym, że może być niepełnosprawny, że nie wróci nigdy do pracy, ale wierzymy w to, że będzie jakoś funkcjonować, że będzie cieszyć się życiem, synem i że syn będzie miał ojca. To jest bardzo ważne – podsumowuje Monika Kaszubska.
Jeżeli chcą Państwo pomóc rodzinie, prosimy o kontakt z redakcją 22 514 41 25 lub interwencja@polsat.com.pl.