Antosia zabiła sepsa. Mają żal do medyków
Czy pogotowie zrobiło wszystko, by uratować trzyletnie syna państwo Mrozików z Tarnawy Dolnej w województwie małopolskim? Antoś zaczął gorączkować wieczorem, w nocy wysoka temperatura się wzmogła, ale dyspozytorka odmówiła wysłania karetki. Zrobiła to po drugim telefonie, gdy na ciele dziecka pojawiły się wybroczyny. Postępowała sepsa piorunująca. Mimo to, zdaniem rodziców, załoga karetki nie dostrzegła zagrożenia. Na to miało wskazywać tempo jej pracy.
Pan Jacek i Pani Joanna Mrozikowie mieszkają w Tarnawie Dolnej w województwie małopolskim. Para wychowuje 2,5-letnią Zuzię, 6-letnią Amelkę oraz 13-letniego Dominika z pierwszego małżeństwa pani Joanny. W marcu ubiegłego roku był jeszcze z nimi Antoś, który miał wówczas prawie 3 latka.
W niedzielę, 15 marca ubiegłego roku w domu państwa Mrozików rozgrywał się cichy dramat. Rodzice nie podejrzewali do czego doprowadzi gorączka u ich syna.
- Antoś z bawił się z Zuzią, biegał. Mąż go później zaniósł na górę i mówi, że zwymiotował. To przebrałam go, zmierzyłam mu gorączkę i miał 38,5 stopnia. Dostał czopek. W nocy zapłakał. Wzięłam go na dół i zmierzyłam mu gorączkę, to była 39,8. Mąż zadzwonił na pogotowie, bo coś było nie tak. Nie reagował – wspomina Joanna Mrozik.
Tomek został ciężko poparzony. Kto zawinił?
Dyspozytorka odmówiła przyjazdu. Zaleciła obserwować dziecko i czekać aż zaczną działać leki przeciwgorączkowe. Ani pan Jacek, ani pani Joanna nie mają prawa jazdy, więc nie mogli zawieść chłopca sami do szpitala. Zwróciliśmy się o wypowiedź do krakowskiego pogotowia ratunkowego. Chcieliśmy wiedzieć z czego wynikała odmowa wysłania karetki. Otrzymaliśmy maila, w którym czytamy m.in. że „dyspozytor wskazał również ojcu dwie drogi postępowania w zależności od dalszego przebiegu choroby, tj. kontakt z lekarzem pediatrą (jest możliwość nawet nocnej wizyty domowej), bądź w przypadku wystąpienia objawów niepokojących ponowny kontakt z dyspozytornią”.
- Ciężko już zaczął oddychać, złapałam go za ręce i miał jak lodówki. Zauważyłam też wielkiego siniaka, podniosłam koszulkę, a na brzuchu jakby ktoś go bejsbolem zaczął obijać – mówi Joanna Mrozik.
Po kolejnym zgłodzeniu wysłano karetkę. Mrozikowie twierdzą, że przyjechała po 15-20 minutach. Choć ze szpitala do ich domu jest niespełna 8 kilometrów. Rodzice chłopca liczyli, że wywiad medyczny będzie przebiegał dużo sprawniej.
- Ja się darłam, to jest sepsa, przecież mi dziecko umrze, a oni tu się kręcili dość długo. Jeszcze siedzieli w karetce - wspomina pani Joanna.
Odsyłany od szpitala do szpitala. Pan Andrzej nie żyje
- W szpitalu pani ordynator, jak zobaczyła, że to sepsa, to słyszałem tylko: czas, czas, czas. Biegali, anestezjolog i inni. Słyszałem jak idzie serce, zaraz przerwało, później znów idzie, później już nie szło. Pierwszy go widziałem, jak się urodził i pierwszy go zobaczyłem, jak odszedł – opowiada Jacek Mrozik
Antoś zmarł na sepsę piorunującą, którą wywołało zarażenie meningokokami typu B. Zwróciliśmy się o wypowiedź, do szpitala, by poznać szczegóły dotyczące wyjazdu i pracy załogi karetki.
Reporter: Ile czasu minęło od wyjazdu do przywiezienia dziecka do szpitala?
Monika Wróblewska-Polak, rzecznik prasowy ZOZ w Suchej Beskidzkiej: Nie ma takiej wiedzy, nie mam takiej informacji. Dziecko przyjechało w stanie ciężkim, zostały podjęte działania ratujące życie.
- Na czym polegały te działania?
- Nie mam wglądu do dokumentacji medycznej.
- Co w takim układzie może pani nam powiedzieć?
- Mogę potwierdzić, proszę zadać konkretne pytanie.
- Ja zdaje pani pytania i słyszę: „nie mam wglądu do dokumentacji medycznej”.
- Ja nie mogę odpowiadać państwu, ja nie mam zgody przede wszystkim rodziny.
Taką zgodę dostarczyliśmy. Żebyśmy bez problemu mogli uzyskać wszelkie informacje dotyczące sprawy, do szpitala pojechał z nami pan Jacek.
Pan Jacek: ten lekarz z tym ratownikiem weszli do domu, moja żona zadała mu pytanie, czy to jest sepsa, a on odpowiedział: nie wiem, nie znam się. On się wypytuje o książeczkę zdrowia, rozgląda się, chodzi po domu. Tego czasu minęło 15 minut . Weszliśmy do karetki, drugie 15 minut, a to dziecko odchodziło, umierało.
Rzeczniczka: Nie było lekarza, ale nie dlatego, że nie chciał tylko tak funkcjonuje system ratownictwa medycznego. Proszę ode mnie nie wymagać wytłumaczenia sytuacji, dlaczego to tak długo trwało, to są pewnie procedury. Ja wiem, że to jest potężny dramat.
Kupił auto w komisie. Okazało się, że było zalane
Rodzice chłopca mają żal do załogi kratki, bo każda minuta była na wagę złota. Dodatkowo nie mogą pogodzić się z tym, że pomoc nie została wysłana po pierwszej rozmowie z dyspozytorką.
- Gdyby była udzielona taka pomoc, od razu ta karetka by przyjechała, to ta sytuacja może inaczej by się wydarzyła. Mam żal do tej dyspozytorki. Chcemy, żeby sprawiedliwość była , żeby rodzice nie musieli cierpieć – zaznacza pan Jacek.