Śmierć Bartosza S. w Lubinie. Wersja ratowników

Gdy ratownicy przyjechali do Bartosza S. z Lubina, ten od co najmniej kilku minut już nie żył. Był siny i poturbowany – wynika z relacji ratowniczki medycznej, która była na miejscu zdarzenia. W rozmowie z Interwencją tłumaczy, że ratownicy nie podjęli reanimacji, bo takich działań nie wdrożyli wcześniej policjanci, a ciało zabrano do szpitala, by lekarz wypełnił kartę zgonu.

W piątek 6 sierpnia nad ranem w niewyjaśnionych dotąd okolicznościach, najprawdopodobniej tuż po lub w trakcie interwencji policji w Lubinie zmarł 34-letni Bartosz S. W sprawie od samego początku pojawia się wiele nieścisłości. Policja twierdzi, że mężczyzna umarł w karetce pogotowia, jednak wersja ratowników, którzy przybyli na miejsce, jest zupełnie inna. Udało nam się dotrzeć do jednego z nich.

Reporter: Wyście przyjechali i on już nie żył?

Ratownik: On nie żył, on już zimny był, bo to i deszcz padał. Był blady, siny, poobcierany.

Policja mówi, że on umarł w karetce.

Nie, nie, nie, on już na miejscu był bez oznak życia.

A jeżeli był bez oznak życia, to dlaczego go nie reanimowaliście?

No, bo policja nie podjęła też reanimacji. My przejmujemy reanimację i jest kontynuowana. A jeżeli nie ma, a on leżał bez niczego, źrenice szerokie.

Jeśli nie żył, to dlaczego go w ogóle wzięli do karetki? Czemu tam nie wezwali karawanu na miejsce?

Bo karawan nie weźmie zwłok, jeżeli nie ma dokumentów. Musi być dokument wydany przez lekarza: protokół zgonu, żeby zawieźć do prosektorium.

No i tu dopiero na miejscu, w szpitalu stwierdził lekarz zgon? 

Zgon był stwierdzony na początku, ale dokumentację trzeba było...

Czyli kto wypisał ten akt zgonu?

Doktor nasz tutaj z pogotowia.

Przez decyzję weterynarza mogą stracić ok. 17 mln zł

- W chwili, kiedy funkcjonariusze policji przekazywali tego człowieka pod opiekę zespołowi medycznemu, były zachowane jego funkcje życiowe, czyli był oddech i wyczuwalne było tętno. W takim stanie został przekazany medykom – zapewniał 9 sierpnia Wojciech Jabłoński z dolnośląskiej policji.

Tam nie było funkcji życiowych. Jedynie to elektrod nie poprzypinałam, bo na mokre ciało się nie przyczepi. Jak nie ma tętna i są źrenice szerokie, to wiadomo, że to już jest… - mówi ratowniczka.

Podpięliście go do monitorowania?

Nie, nie podpinałam monitorowania, dlatego że on był mokry cały i elektroda się nie przyklejała.

Czyli on był już jakiś czas nieżywy?

Na pewno kilka minut. No bo jak już doszło do źrenic szerokich, no to… Oni chcą chyba zgonić, że to pogotowie, ale nawet gdyby pogotowie zabrało, to co pogotowie z nim zrobiło w karetce, że zmarł? Myśmy go pobili?

- W pewnym momencie Bartosz mdleje czy też umiera. Co robią policjanci, którzy siedzą trzej na nim? Polewają go wodą z kałuży, biją otwartą dłonią po twarzy, aby się ocucił, obudził, nie następuje tutaj żadna reakcja. Oni powinni podjąć czynności reanimacyjne. Do tego nie dochodzi, nie układają go w pozycji bocznej, ustalonej, nie sprawdzają tętna, tylko przyjeżdża nie wiadomo dlaczego pogotowie bez sygnału, stoją obok ratownicy, wrzucają to ciało na noszach jak worek ziemniaków, plecak kładą na górę i koniec – skomentował Wojciech Kasprzyk, pełnomocnik rodziny zmarłego.

Jest więźniem własnego ciała. Pomóc może kosztowna terapia

Wraz z załogą karetki do szpitala pojechała również policjantka, która brała udział w interwencji wobec Bartosza S.

Ratowniczka medyczna: Policjantka pojechała z nami, bo rzekomo oni mówili, że on tak ma, że takie ma napady i jak się może przebudzić, to trzeba…

Przebudzi się jak nie oddycha?

- No tak powiedzieli właśnie.

- Że może umrzeć i się ocknąć?

-  Nie umrzeć. Tylko, że omdlał, że to omdlenie - powiedzieli.

- Ale przecież wyście sprawdzali mu funkcje życiowe?

- Nie było funkcji życiowych.

- Pytania się pojawiły, dlaczego pogotowie go zabrało, jeżeli był martwy i dlaczego nie wezwano tam prokuratora?

- A co? Miał leżeć na deszczu i w tej kałuży? Deszcz padał, ta woda leci i co? Tam przykryć i czekać? Ja też bym tam musiała czekać nie wiadomo ile. Myślałam, że ja na SOR zgon stwierdzą, to będzie szybciej to wszystko trwało.   

Śmierć 34-latka w Lubinie. Nowe fakty

W ostatni wtorek zastępca prokuratora okręgowego w Legnicy przekazał informację, że na ciele Bartosza S. nie ujawniono żadnych zmian urazowych ani obrażeń na skutek wywierania nacisku czy przyduszania, a jedynie otarcia naskórka. Dwa dni później pełnomocnicy rodziny mężczyzny opublikowali jego pośmiertne zdjęcia.

- Interweniowało czterech mężczyzn, ważących w sumie około 300 kg. Byli na 60-kilogramowym mężczyźnie, siłą rzeczy żebra mogą popękać, można się udusić. Każdy z nas, gdyby położyło się na nas kilka osób, to miałby trudności z oddychaniem, a tutaj mieliśmy wyłamywane nogi, wyłamywane ręce. Przecież widać na nagraniach, jak leci dość mocne kolano na krtań i szyję. Mówili dwa dni temu, że Bartek miał tylko draśnięcia, jakieś nieliczne zadrapania, a tu mamy wylewy krwawe całe na buzi. O czym my w ogóle mówimy? Komu na tym zależy, żeby poświadczać nieprawdę? – pytał Wojciech Kasprzyk, pełnomocnik rodziny zmarłego podczas okazania dziennikarzom zdjęć.

Dalszy fragment rozmowy z ratowniczką:

Zdjęcia z sekcji pani widziała? 

Właśnie tak wyglądał.

Prokurator powiedział, że on nie miał żadnych zewnętrznych obrażeń.

No to myśmy go pobili tak? Nie było obrażeń… były. Cały był pozdzierany, ta głowa to jak widać. Oni się trzymają teraz wersji takiej, bo lepiej na kogoś zwalić, no ale dlaczego na pogotowie?

Oglądaj inne reportaże tego reportera

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX