Agresja w klasie. Rodzice przestali posyłać dzieci do szkoły
Rodzice uczniów z klasy 6A Szkoły Podstawowej nr 43 w Białymstoku boją się posyłać dzieci do szkoły. Powodem jest agresywne zachowanie dwóch uczniów, którzy przeszkadzają w prowadzeniu zajęć i używają przemocy względem rówieśników, między innymi złamali rękę jednej z uczennic. W ramach protestu rodzice przez dwa tygodnie nie posyłali dzieci do szkoły. Problemu nie udało się jednak rozwiązać.
Państwo Rucińscy z Białegostoku są rodzicami dwunastoletniego Huberta. Chłopiec nie ma dobrego zdania o swojej szkole.
- Frustruje mnie to. Nie jest to przyjemne, bo nauczyciele nie mogą prowadzić lekcji, uspokajają większość czasu tych dwóch uczniów. No bo oni na przykład sobie chodzą po klasie i jak pani mówi, że wpisuje im uwagę, to im to zwisa. Jakby nie biorą odpowiedzialności za to, co robią. Nie mieliśmy od trzeciej klasy podstawówki żadnej wycieczki. Nigdzie nie pojechaliśmy – opowiada Hubert Ruciński.
- Problemy zaczęły się, gdy dzieciaki stawały się coraz starsze. Sytuacja najbardziej zaostrzyła się w klasie szóstej. Byliśmy przekonani, że szkoła coś robi, żeby nam pomóc – mówi Agnieszka Rucińska.
Kuźnica. Migranci przy granicy. Co czują okoliczni mieszkańcy?
Część rodziców dzieci z tej klasy nie ukrywa, że głównym źródłem problemów jest zachowanie konkretnie dwóch uczniów. Zdaniem opiekunów chłopcy stanowią zagrożenie dla rówieśników.
- Widzimy to już od pierwszej klasy. Były sygnały, były spotkania z nauczycielami, z wychowawcą. Pisaliśmy pisma w drugiej klasie, rozmawialiśmy z rodzicami, że trzeba dzieci diagnozować, że trzeba dzieciom pomóc, bo czas najwyższy, bo jest źle – wspomina Małgorzata Saniukowicz.
- Są to sytuacje, w których dziewczynka ma połamaną rękę, to jest przepychanie, to jest przerzucanie przez kaloryfer, bicie butem. To jest także w ostatnich sytuacjach podduszenie. Są to sytuacje bardzo drastyczne. Dzieci po tylu latach odczuwają lęk przed pójściem do szkoły – alarmuje kolejny rodzic Joanna Woroniecka.
Zapadła się podłoga, ściany popękały. Musieliopuścić mieszkanie
- My nie byliśmy już w stanie psychicznie wytrzymać tego, co się dzieje i podjęliśmy takie kroki, żeby nie puszczać dzieci do szkoły. Nie chodziły prawie dwa tygodnie, siedem pełnych dni lekcyjnych – dodaje rodzic Krzysztof Saniukowicz.
Ale strajk nie przyniósł efektu, więc rodzice ustalili codzienne dyżury. Dorośli mieli na zmianę spędzać czas w szkole z dziećmi dla ich bezpieczeństwa, na co dyrekcja placówki wyraziła zgodę. W dniu, w którym nasza ekipa odwiedziła Białystok, odbył się ostatni dyżur, bo dyrektor szkoły zmienił zdanie.
- Została cofnięta ta zgoda, póki nie złożymy jako klasa, wspólnie, czyli rodzice, stosowną deklarację odnośnie możliwości uczestniczenia w tych zajęciach. Dzisiaj jest to niemożliwe, bo wiemy, że w klasie są osoby, przede wszystkim te dwie, które nie umożliwią nam takiej kontroli, obserwacji – mówi rodzic Joanna Woroniecka.
Deszcze zmorą mieszkańców. Woda nie wsiąka w ziemię
Rodzice chłopców, o których mowa, nie zgodzili się na rozmowę przed kamerą. Otrzymaliśmy jedynie oświadczenie matki jednego z nich. Oto jego fragment:
„Mój syn jest osobą z genetycznymi obciążeniami całościowych zaburzeń rozwoju. (...) Są to między innymi zaburzenia zachowania i emocji, zaburzenia lękowe i depresyjne, w tym myśli samobójcze.
(...) Nasz syn jest w trakcie terapii, będzie diagnozowany w celu uzyskania odpowiedniego orzecznictwa do celów szkolnych.”
- Stwierdziliśmy, że dyrektor nie wykorzystał wszystkich możliwości, chociażby współpracy z różnego rodzaju instytucjami, które są do tego powołane. Działania podejmowane przez szkołę, co wykazała sytuacja, są działaniami nieskutecznymi. Będziemy monitorować wykonanie naszych zaleceń – informuje Beata Pietruszka, podlaski kurator oświaty.
Stolarz znika z zaliczkami. Rzesza oszukanych
O problemie rozmawiamy z Andrzejem Danielukiem, dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 43 w Białymstoku.
- W kuratorium nie byłem.
Dlaczego?
- To już jest ostateczność. Mówi pan o rozwiązaniu jakim w tym momencie?
Jakimkolwiek. Takim, żeby dzieci czuły się bezpiecznie.
- Są placówki, czyli poradnia psychologiczno-pedagogiczna, Urząd Miejski, który może na przykład włączyć dodatkowe osoby dorosłe w czasie procesu dydaktycznego. To są też działania, które mają zaspokoić, zapewnić bezpieczeństwo i spokój w klasie.
I zapewniają?
Według mnie tak.
A według dzieci nie.
Ale to według dzieci?
Chyba dzieci są tutaj najważniejsze.
Jeżeli ja wsłuchuję się tutaj w narrację przedstawień szkoły, albo przedstawień tego, co się dzieje w szkole, to ja się nie dziwię, że dzieci też się czują niebezpiecznie w tym momencie.
Rodzice mają nadzieję, że problem uda się rozwiązać, zanim dojdzie do tragedii.
- Każdego dnia się boję, żeby nie wydarzyło się nic takiego, co by zagrażało życiu lub zdrowiu syna. Bo nikt z nas nie wie, czy któremuś z chłopaków nie przyjdzie do głowy zepchnąć na przykład kogoś ze schodów – podsumowuje Agnieszka Rucińska.