Czy tragedii w porcie dało się uniknąć? Rodzina zmarłego mówi o nieprawidłowościach
W porcie w Świnoujściu doszło do wypadku. Kabina suwnicy spadła wraz z 22-letnim operatorem Kacprem Tworkiem i utknęła na rampie, na wysokości około dziesięciu metrów. Akcja ratunkowa trwała 16 godzin, ale życia mężczyzny nie udało się uratować. Dziś rozmawiamy z jego rodziną, pracownikami i byłymi pracownikami portu. Mają zastrzeżenia do warunków pracy tamtego dnia i przeprowadzanej akcji ratunkowej.
4 listopada w porcie w Świnoujściu doszło do wypadku. Kilka minut po godzinie 22 na statek spadła kabina suwnicy. W środku był 22-letni Kacper Tworek. Przez kilkanaście godzin nie było kontaktu z przygniecionym mężczyzną.
- O wypadku dowiedziałam się przez Facebooka, przez messengera. Za pięć siódma rano, od kolegi. Od pracodawcy nikt nie zadzwonił - mówi pani Ewelina Tworek, mama Kacpra.
- Pojechaliśmy do tego całego zarządu. Na miejscu powiedzieli: tak, jest wypadek, trwa akcja ratunkowa, nic więcej. Przed oczami nadal mam ten obrazek kabiny, jak ona przechylona leżała. Wiedziałem, że tam jest mój brat - mówi pan Michał Kardyś, brat zmarłego 22-latka.
- Było bardzo wietrznie, deszczowo, o godzinie 18 dostaliśmy alerty, żeby zabezpieczyć wolnostojące rzeczy. On nie powinien w ogóle pracować na tej suwnicy w taką pogodę. Ten, kto go tam wysłał, wysłał go na pewną śmierć - twierdzi Mariola Jadecka, koleżanka Kacpra.
Koszmarny wypadek na cmentarzu. Nagrobek spadł na dziecko
Kacper Tworek nie przeżył wypadku, osierocił 4-letniego syna Maksymiliana. Nam udało się porozmawiać z byłymi i obecnymi pracownikami firmy. Z ich relacji wynika, że tego dnia warunki atmosferyczne utrudniały pracę. Wysyłano alerty RCB o silnym wietrze, wydano ostrzeżenie o sztormowaniu. Na statku, który był rozładowywany, miało nie być lukowego - osoby, która jest oczami operatora suwnicy na pokładzie.
- Kacper, wracając już z ładunkiem, zaczepił właśnie o dźwig statkowy. I gdyby był ten lukowy, to on by krzyknął na radiu, bo oni mają kontakt drogą radiową. Kacper by stanął, nic by się nie wydarzyło - tłumaczą nam anonimowo byli i obecni pracownicy.
- Postępowanie jest prowadzone w sprawie naruszenia przez osobę odpowiedzialną za bezpieczeństwo i higienę pracy przepisów, związanych z bezpieczeństwem i higieną pracy, którego skutkiem była śmierć pokrzywdzonego. Aktualnie prokuratura oczekuje na wyniki przeprowadzonej sekcji sądowo-lekarskiej, przez biegłych z zakresu medycyny sądowej - informuje Alicja Macugowska-Kyszka z Prokuratury Okręgowej w Szczecinie.
Tragedia w Dziwnowie. Co wiadomo o wypadku?
Rodzina 22-latka ma też zastrzeżenia do prowadzonej tego dnia akcji ratunkowej. 16 godzin trwało dotarcie do Kacpra. O sytuacji nie informowano bliskich operatora suwnicy.
- Dostaliśmy akt zgonu brata, gdzie na akcie zgonu jest napisane 22:10. Ja chciałbym się dowiedzieć, skąd oni wiedzą, że nastąpił o godzinie 22:10? Czy był tam jakiś lekarz u niego? - mówi Michał Kardyś.
- Na miejscu po prostu nic się nie działo, nic się nie działo. Mamy nagrania, gdzie strażacy, wszyscy sobie siedzieli w autach - dodaje brat zmarłego.
- Strażacy nie mogli dotrzeć do mojego syna, pogotowie nie mogło dotrzeć do mojego syna. Bo co pogoda nie odpowiadała? A pracować mógł? - mówi pani Ewelina Tworek.
Przedstawiciele portu nie zgodzili się na rozmowę przed kamerą. Otrzymaliśmy jedynie krótkie oświadczenie. Zdaniem pracodawcy warunki atmosferyczne nie wpłynęły na okoliczności wypadku. Sprzęt był sprawny i posiadał stosowne zezwolenia. Nie wyjaśniono kwestii braku lukowego, brak też odpowiedzi na pytanie, dlaczego na innym nabrzeżu prace zostały wstrzymane.
- Przy takich warunkach ludzie schodzą z miejsc pracy. Wypisywało się później przerwy wiatrowe, idzie się podpisać na statek. Nic się nie dzieje, żadnych strat finansowych port w tym czasie nie ponosi. Czekali już na następny statek i chcieli przyspieszyć robotę. Nikt nie potrafił podjąć decyzji o tym, żeby po prostu zaprzestać pracy - mówią nam anonimowi pracownicy.
Tydzień temu odbył się pogrzeb 22-latka. Żegnała go rodzina, współpracownicy, koledzy z drużyny piłkarskiej Prawobrzeże. Dziś chcą pomóc rodzinie Kacpra, zbierają pieniądze dla jego 4-letniego syna.
- Nie może być takiej sytuacji, że klub się tam gdzieś odkręci, odsunie od rodziny. My ze swojej strony chcemy po prostu pomóc, bo to jest nasz kolega i też czujemy się zobowiązani, jeżeli chodzi o Maksia, czyli synka. Trzeba pomóc mu wejść w dorosłość. Taki jest cel, żeby jak już będzie dorosły, mógł z tych pieniędzy skorzystać - mówi pan Łukasz Kupczyk, kolega Kacpra z drużyny.*
*skrót materiału