Ekologiczna bomba tuż przy granicy z Czechami
- To bomba ekologiczna, która nas będzie kosztować miliony – mówi Waldemar Musiał spod Cieszyna o zamkniętej Kopalni Morcinek, gdzie znajduje się potężne składowisko toksycznych chemikaliów. Zebrane są w dawnej lokomotywowni. Budynek powinien być właściwie zabezpieczony, a nie jest. Każdy może do niego wejść. Mieszkańcy ostrzegają, że odpady mogą dostać się do Olzy, na której przebiega granica z Czechami.
Waldemar Musiał spod Cieszyna jest emerytowanym górnikiem i byłym radnym, mieszka na osiedlu w pobliżu nieczynnej Kopalni Morcinek. Od dziesięciu lat dawna lokomotywownia kopalni jest składowiskiem niebezpiecznych odpadów.
- Ja myślałam, że ten teren jest zabezpieczony, że jest zamknięty, żeby tam nikt nie mógł wchodzić. Poszedłem dwa tygodnie temu, to mi się po prostu oczy otworzyły. Było to zwożone pomału. W tych beczkach jest chemia laboratoryjna z Polski albo z zagranicy, farby, przypuszczam, że także azbest, który jest rakotwórczy – opowiada Waldemar Musiał.
Zginął po ciosach przed dyskoteką. Ochroniarz odzyskał wolność
W styczniu w budynku wybuchł pożar, który gasiło kilkanaście zastępów straży pożarnej.
- Dopiero przy wybuchu tego pożaru zdaliśmy sobie sprawę, że to jest bardzo niebezpieczne. Przecież jakoś on musiał powstać, ktoś tam musiał wejść. Pewna kobieta opowiadała, że widziała tam młodzież, co urządzała nielegalne imprezki - mówi Krzysztof Tomala, sołtys wsi Pogwizdów, mieszkaniec osiedla.
- Tam jest siedzisko bezdomnych, narkomanów. Pootwierali część beczek, bo prawdopodobnie szukali jakiegoś złomu – dodaje Waldemar Musiał.
- Tam są beczki z Włoch, z Niemiec, z Francji. To jest wszystko ze szpitali z całej Europy. Normalnie strach pomyśleć, jak to się dostanie do wody, a na pewno się dostanie – słyszymy od osób spotkanych pod jednym ze sklepów w mieście.
„Czuję się oszukana i okradziona”. Po czterdziestu latach może stracić pracownię twórczą
Zgodę na przywóz odpadów dało starostwo cieszyńskie. Chemikalia od lat składowane są w bezpośrednim sąsiedztwie rzeki Olzy, na której przebiega granica z Czechami. Jest ryzyko, że toksyczne odpady zanieczyszczą rzekę albo wody gruntowe.
- Jak to się kiedyś dostanie do gruntów i popłynie z Olzą, to dopiero się zrobi afera. Jak z Turowem, to teraz się zrobi z lokomotywownią w Kaczycach. Tak będzie prędzej czy później – ostrzega Waldemar Musiał.
- Pobieraliśmy próby z wody przepływającej nieopodal rzeki Olzy i te wyniki badań nie mówią, żeby odpady miały negatywny wpływ na glebę i na wodę. Nie zmienia to zupełnie faktu, że są to odpady łatwopalne i podczas pożaru emisja substancji toksycznych do powietrza na pewno miałaby miejsce i mogłaby zaszkodzić zarówno środowisku, jak i mieszkańcom okolicznym domów – mówi Małgorzata Zielonka z Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska w Katowicach.
Koszmarny wypadek w pracy. Pięć lat czeka na odszkodowanie
Działka przez ostatnie lata zmieniała właścicieli, którzy unikali odpowiedzialności. Ostatni wiedział, że kupuje teren z odpadami do utylizacji. Nic nie zrobił. Przeciwko niemu toczy się sprawa w sądzie. Gmina Zebrzydowice szacuje, że utylizacja to koszt dwóch milionów złotych.
- Ta firma dostała nakaz uprzątnięcia beczek, które leżały dookoła. To oni zrobili w ten sposób, że nie wywieźli tych beczek, tylko wsadzili do tej lokomotywowni. Jeżeli sąd obciąży właściciela odpowiedzialnością za wywiezienie tego, to komornik ma z czego ściągnąć pieniądze i my jako mieszkańcy, czy jako powiat, żadnych kosztów nie powinniśmy ponieść – tłumaczy nam przedstawiciel Gminy Zebrzydowice.
Gmina czeka, choć zdaniem Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska w Katowicach mogłaby zająć się odpadami już teraz.
- W wrześniu 2020 roku weszły w życie nowe przepisy, tak zwany artykuł 26a ustawy o odpadach. Jeżeli mamy do czynienia z odpadami, które grożą życiu bądź zdrowiu ludzi bądź środowisku, to można je niezwłocznie usunąć, a potem dochodzić zwrotu tych kosztów – informuje Małgorzata Zielonka z WIOŚ w Katowicach.
Zajmuje się niepełnosprawnym szwagrem. Bez szans na wsparcie państwa
Nie tylko toksyczne odpady są problem. Do składowiska prowadzi jedyna droga, biegnie ona przez osiedle wybudowane dla pracowników kopalni. To tędy codziennie jadą wyładowane odpadami tiry. Mieszkańcy żądają dla nich innej drogi.
- Około pięćdziesięciu tirów na dobę przejeżdża przez osiedle, na którym mieszka tysiąc pięciuset mieszkańców. One nie mają innego wyjścia i przejeżdżają, rujnując nam życie – zaznacza Waldemar Musiał.