Rodzinny dramat. 84-latek i troje niepełnosprawnych dzieci w domu
84-letni pan Jerzy z miejscowości Grotniki niedaleko Leszna każdego dnia walczy o przetrwanie z trojgiem niepełnosprawnych dzieci: 50-letnim panem Pawłem, 41-letnim panem Dominikiem i 38-letnią panią Jolantą. Mężczyzna sam ma kłopoty ze zdrowiem i poruszaniem, ale pomaga dzieciom w rehabilitacji. Tę profesjonalną rodzeństwo ma dwa razy w tygodniu, na więcej seniora nie stać.
- Najgorzej jest, jak się na chwilę położę w łóżku, przez mój staw, i potem muszę iść do syna, to w pierwszych krokach naprawdę łzy w oczy wchodzą, taki ból, ale trzeba iść. My z żoną od dnia ślubu do samego końca mieliśmy ciężko – mówi Jerzy Hałupka.
Pan Jerzy nigdy nie miał łatwego życia. W wieku sześć lat trafił do dziecięcego obozu w Niemczech. Cudem uniknął śmierci.
- Trudno mi mówić o tym. Ojciec się dostał do Niemki na gospodarkę i ona mnie z tego obozu uratowała. Na mnie nie było nic, tylko skóra i skorupa od ugryzień wszy. Takie dzieci tam umierały. Do dziś widzę, jak w dzień, rano tych umarłych zbierali i na taczkach wywozili, codziennie umierali – wspomina.
Zginął po ciosach przed dyskoteką. Ochroniarz odzyskał wolność
Po wojnie pan Jerzy ożenił się z panią Danutą. Ich dzieci urodziły się zdrowe. Niestety kiedy były nastolatkami, z dnia na dzień zaczęły mieć problemy z chodzeniem. Okazało się, że dotknęła je choroba genetyczna.
- Miałam chyba szesnaście lat, szłam po schodach w Lesznie i nagle coś strzeliło w jednym kolanie. Od tej pory już ciągnęłam nogą – opowiada Jolanta Hałupka.
Bez odszkodowań za nawalne deszcze. Rolnicy winią urzędników
Stan zdrowia pana Pawła, pana Dominika i pani Jolanty pogarszał się. W końcu całkowicie przestali chodzić.
- To było najgorsze, bo tak to chodziłam za rękę z tatą czy mamą. A jak miałam dwie nogi wykręcone, to siedziałam na wózku – mówi pani Jolanta.
Żona pana Jerzego dwa lata temu zmarła. We wrześniu tego roku rodzinę dotknęła kolejna tragedia: jeden z synów - pan Paweł zachłysnął się śliną. Od tego momentu mężczyzna nie mówi i przykuty jest do łóżka.
- Muszę mu tę rehabilitację robić: ręce i nogi, a sam jestem o kulach. Muszę się oprzeć kolanami o łózko i wówczas ćwiczymy nogi i ręce – opowiada pan Jerzy.
Ekologiczna bomba tuż przy granicy z Czechami
- Obsługa respiratora to przecież czarna magia, której musiał się nauczyć. Dwa dni mu to zajęło, przez dwa dni nauczył się tego, czego lekarze czy pielęgniarki uczą się ileś tam czasu – dodaje Mariola Apolinarska, kuzynka rodziny.
Pana Jerzego i jego dzieci w ciągu dnia wpierają opiekunki. Jednak wszyscy troje potrzebują rehabilitacji. A pani Jolanta na turnus ma czekać aż do 2028 roku.
- Nie wiem, co się do tego czasu stanie, chyba będę w łóżku leżeć, tak jak Paweł – przyznaje.
„Czuję się oszukana i okradziona”. Po czterdziestu latach może stracić pracownię twórczą
Próbowaliśmy dowiedzieć się w ośrodku, dlaczego tyle lat kobieta musi czekać na turnus. Odpowiedzi nie uzyskaliśmy.
Dzieci pana Jerzego korzystają z rehabilitacji w domu, ale tylko dwa razy w tygodniu. Na więcej seniora po prostu nie stać.
- Ja w tych latach nie jestem w stanie nigdzie chodzić, prosić i załatwiać. Zaledwie w domu ich obsłużę, żeby podać im pokarm, to wszystko. Obawiam się, co się stanie, jak mnie tu zabraknie – podsumowuje Jerzy Hałupka.