Cudowne "ozdrowienie". Zabrali świadczenie na syna
Lekarze orzecznicy odebrali matce samotnie wychowującej sześcioro dzieci świadczenie pielęgnacyjne na niepełnosprawnego syna w wysokości 2 tys. zł, skazując ją na walkę o przetrwanie. Świadczenie wydano nawet nie spotykając się z dzieckiem, bo takie są procedury w pandemii. Pani Danuta jest załamana. Twierdzi, że nie ma szans, by stan syna się poprawił.
Sześć lat temu po raz pierwszy pani Danuta Połomska ze Stargardu poprosiła naszą redakcję o pomoc. Wtedy sprawa dotyczyła śmiertelnego zagrożenia jakie stanowił dymiący piec w mieszkaniu. Pani Danuta jest matką sześciorga dzieci. Kiedy zmarł mąż, wszystko spadło na jej barki.
Po naszej wizycie miasto przydzieliło inne mieszkanie. Przez lata spokojnie mogła poświęcić się opiece nad dziećmi. Szczególnej troski wymaga niepełnosprawny, 16-letni Damian. Pani Danuta od wielu lat miała przyznane świadczenie pielęgnacyjne na syna w wysokości 2 tys. złotych. W październiku tego roku zostało ono matce zabrane.
Żałują darowizny. Syn wyrzucił ich z mieszkania
W naszej obecności pani Danuta zadzwoniła do przewodniczącej Powiatowego Zespołu do Spraw Orzekania o Niepełnosprawności w Stargardzie, by pokazać, jak urzędnicy podchodzą do jej tragicznej sytuacji życiowej.
Wyjaśniła, że „dziecko nie było badane, lekarze nie widzieli go na oczy, a wystawili mu orzeczenie, przez które po dziewięciu latach nie należy mu się nic. Zostaliśmy bez środków do życia. Nie widząc dziecka, uzdrowili je”.
- Na nie będę odpowiadała za lekarza orzecznika, który ma uprawnienia do tego. Ja nie jestem lekarzem, proszę pani – odpowiedziała urzędniczka.
- Przez wiele lat syn miał orzeczenia, dzięki którym dostawał opiekuńcze i pielęgnacyjne świadczenia, a teraz orzeczono, że zamiast niepełnosprawności znacznej ma umiarkowaną. W efekcie nie mamy ubezpieczenia ani pieniędzy. Bo te, które dostaję, idą na spłatę kredytu, na remont mieszkania i zostaje 215 zł na życie. Już nie wspomnę o rachunkach – alarmuje Danuta Połomska.
Ekologiczna bomba tuż przy granicy z Czechami
Po odebraniu świadczenia, samotna matka prosiła Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej o przyznanie jej opiekunki dla syna, by mogła pójść do pracy.
- Nie zgodzili się. Mam go oddać do ośrodka i iść do urzędu pracy się zarejestrować. Ich to nie interesuje. Oni nie mają na to wpływu, co zrobiło starostwo – mówi pani Danuta.
Rodzinny dramat. 84-latek i troje niepełnosprawnych dzieci w domu
Rozmawiamy z Joanną Banaszewską, przewodniczącą Powiatowego Zespołu do Spraw Orzekania o Niepełnosprawności w Stargardzie.
- Pani kierownik, czy Damian powinien być zbadany? Bo przecież na podstawie czego odbyło się to postanowienie waszej komisji?
- W chwili obecnej, w okresie pandemii, orzekamy wszystkie osoby w trybie zaocznym. Czyli bez udziału osób, tylko na podstawie dokumentacji medycznej.
- Matka ma wrażenie, że nie przeczytano dostarczonych przez nią dokumentów. Covid covidem, ale rzetelność powinna chyba zostać na poziomie sprzed covidu?
- To już ocenia skład orzekający. Ja nie mam uprawnień do orzekania.
Bez odszkodowań za nawalne deszcze. Rolnicy winią urzędników
- Mam całą teczkę dokumentów. Wszystko jest: Damiana wypisy ze szpitali, z przychodni, jakie leki bierze. Wszystko mam, tego jest bardzo dużo. Komisja nie przejrzała tego. Syn od dziecka jest niepełnosprawny. W głowie robi mu się sześć torbieli, ma padaczkę, moczy się. Agresywny jest. Zresztą w dokumentach jest, że przed nim trzeba wszystko chować, co ostre – tłumaczy pani Danuta.
- Mama cały czas pilnuje brata i nie może go zostawić. On może coś zrobić w domu albo uderzy nas – mówi 10-letnia Zosia, córka pani Danuty.
- Robi wojny, co chwilę wyzywa. Nieraz dzieciaków nie można zostawić samych z nim, bo nie wiadomo, co on im zrobi. Czasami jak wpadnie w szał, to nawet ja nie jestem w stanie uratować tych młodszych – dodaje 14-letnia Kamila.