Stracili synka, po pogrzebie zachorowała córka. Co atakuje dzieci?

Trzyletni syn państwa Radziszewskich z Podlasia dostał nagłej niedrożności jelit połączonej z krwawieniem. Bolał go brzuch. Rodzice chcą wiedzieć, czy szpital w Łapach mógł szybciej przewieźć go na operację do Białegostoku. To jedna część dramatu. Tydzień po pogrzebie Antosia zachorowała również jego półtoraroczna siostra. Wiele wskazuje na to, że dzieci zaatakowała bakteria, która mogła znaleźć się np. w wodzie ze studni.

Pani Paulina ma 37 lat, razem z 34-letnim mężem Emilem mieszkają na Podlasiu. Małżeństwo do niedawna wychowywało dwoje dzieci: półtoraroczną Amelkę i trzyletniego Antosia. Kobieta ze względu na charakter swojej pracy nie może pokazywać twarzy.

- Antoś był niezwykle żywym dzieckiem, bardzo wesołym. Wszędzie go było pełno i bardzo ciężko było za nim nadążyć. Robił milion rzeczy naraz. Fascynował się koparkami, traktorami. Miał ich całe mnóstwo – opowiada Paulina Radziszewska.

Nagła operacja trzy dni po porodzie. Osierociła pięcioro dzieci

W lipcu zeszłego roku chłopczyk zmarł. Wszystko zaczęło się od niewinnego bólu brzucha. Ale kiedy sytuacja się pogorszyła, pani Paulina pojechała z Antosiem do szpitala dziecięcego w Łapach.

- Antoś już załatwiał się krwią. Zaczynał krzyczeć, jakby miał skurczowe, takie napadowe bóle. I widziałam, że go ściska, kuli się. Lekarz powiedział do mnie, że to jest brutalny rotawirus i powtórzą badania. Zlewałam tę krew z nocnika i czekałam na wyniki badań. Powiedział, że wyniki są ok.  Dziecko co piętnaście minut po 25 mililitrów kieliszka krwi zwracało. Lekarze o tym wiedzieli – mówi Paulina Radziszewska.

- Z Łap do Białegostoku jedzie się piętnaście minut. My czekaliśmy trzy godziny. Powiedzieliśmy, że chcemy go sami zabrać, że nie będziemy czekać na karetkę, bo to jest 20 kilometrów. Pani powiedziała, że nie możemy tak zrobić, ponieważ lekarz musi jechać w karetce – relacjonuje pani Paulina.

- W Białymstoku lekarka tylko zaczęła krzyczeć: „Co oni k**** robili w Łapach? Czy oni tam nie mają USG? Dziecko jest w krytycznym stanie”. Wtedy już zaczęła się walka. Tam było po prostu słychać krzyk, jak on płakał, krzyczał: mama, tata…  - dodaje Emil Radziszewski.

Napisała do niego „amerykańska żołnierka”. Stracił 150 tys. zł

Antoś zmarł 31 lipca o 2:30 w nocy. Rodzice chcą wiedzieć, czy chłopczyka można było uratować. Teraz odpowiedzi na to pytanie szuka Prokuratura Okręgowa w Białymstoku, a szpital w Łapach nie komentuje sprawy do zakończenia śledztwa.

- Później Amelka zachorowała... Tydzień po pogrzebie syna zaczęło się to samo, te same objawy co u Antosia: krew w kale i moczu, więc trafiliśmy do szpitala i lekarze spytali: Co się u was dzieje? Dlaczego drugie dziecko choruje? Takie same objawy? Gdzie Wy mieszkacie? – mówi Emil Radziszewski.

Amelkę udało się uratować i dziś czuje się dobrze, ale wciąż wymaga opieki specjalistów. Zdaniem medyków chorobę dzieci mogły wywołać toksyczne bakterie znajdujące się na przykład w wodach gruntowych. Podejrzenia małżeństwa padły na lokalne przedsiębiorstwo.

- Lekarze i pielęgniarki zasugerowali nam, że to mogło być stamtąd. Tam leżała padlina, w kontenerach i też na ziemi, sterty, po tym jeżdżono. Pochodziłem po okolicznych lasach i znalazłem kontenery, które zginęły – opowiada pan Emil.

Auta do kasacji po wjeździe na… cmentarz

- Zostały stwierdzone nieprawidłowości w zakresie gospodarki odpadami pochodzenia zwierzęcego. Wiem, że gmina wysłała wezwanie do właściciela w kwestii usunięcia tego nielegalnego wysypiska, co zostało wykonane – mówi Sławomir Wołejko z Powiatowego Inspektoratu Weterynarii w Wysokiem Mazowieckiem.

Reporter: My byliśmy tam wczoraj i tam nadal to jest.

Panie redaktorze, jeżeli to rzeczywiście miało miejsce, w dniu jutrzejszym wyślę tam inspektorów i oni to stwierdzą, poprosimy pana właściciela, aby to jednak zostało do końca usunięte.

Jak duże to mogło być zagrożenie dla mieszkańców tej miejscowości?

Zagrożenie na pewno było. Czy ono było aż takie, że było przyczyną tego, co się wydarzyło po sąsiedzku? Trudno mi powiedzieć. Musiało dojść do tej tragedii, żeby pewne sprawy próbować wyeliminować.

Odrzuciła spadek po mężu, ale tonie w jego długach

- Nie da się normalnie funkcjonować po tym wszystkim. Ciągle się coś przypomina, śni... To już nie jest to samo. Mi syn tak naprawdę umierał na rękach. W szpitalu w Białymstoku cztery godziny, tak jak on się męczył, to... To nie da się już normalnie żyć – mówi pan Emil.

Śledztwo w sprawie ewentualnego zagrożenia epidemiologicznego prowadzi Prokuratura Rejonowa w Wysokiem Mazowieckiem.

Oglądaj inne reportaże tego reportera

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX