Życie między alarmami. Relacja z ukraińskiego miasta

Iwano-Frankiwsk jest najdalej wysuniętym na zachód ukraińskim miastem zaatakowanym przez Rosjan. 24 lutego o godzinie piątej nad ranem rakiety wystrzelone przez armię Putina trafiły w tutejsze lotnisko wojskowe. W tym ataku nikt nie zginął, ale cały region jest postawiony w stan najwyższej gotowości. Jednocześnie mieszkańcy próbują żyć normalnie, choć ich funkcjonowanie co chwilę przerywają syreny alarmowe. Nasza ekipa sprawdziła, jak żyje się w zaatakowanym mieście.

Codziennie w wielu ukraińskich miastach słychać syreny ostrzegające przed atakiem rakietowym. Wówczas mieszkańcy kierowani są do podziemnych schronów. Do jednego z takich miejsc trafiła także nasza ekipa.

Po niecałej godzinie alarm został odwołany. Ta noc na szczęście była spokojna.

Iwano-Frankiwsk kiedyś znajdował się w granicach Polski i nazywał się Stanisławów. Teraz to jedno z największych miast w zachodniej Ukrainie.

- 24 lutego o piątej rano bomby spadły na lotnisko wojskowe w naszym mieście. Ludzie przestraszyli się, bo nigdy czegoś takiego nie było. Ludzie nie wyobrażali sobie, że w XXI wieku może być taka otwarta wojna - mówi pan Oleh.

Na głównym deptaku spotykamy pana Oleha. Mężczyzna ma 38 lat i prowadzi firmę sprowadzającą sprzęt budowlany z Polski, stąd jego znajomość naszego języka.

- Bardzo dużo jest wolontariuszy w Iwano-Frankiwsku, ludzie pomagają jeden drugiemu. Musimy pomagać. Kupujemy jedzenie, kupujemy wszystko - mówi.

- Zbieramy dla wojska jedzenie i wszystko, co jest potrzebne żołnierzom, żeby wyzwolili Ukrainę od moskiewskich agresorów - mówi z kolei pani Weronika, wolontariuszka.

Punkt zbiorczy darów zorganizowano w miejskim Domu Kultury. Przed rosyjskim atakiem odbywały się tutaj m.in. przedstawienia teatralne.

- Niestety wyczerpałam już wszystkie swoje możliwości materialnego wsparcia naszej armii. Dlatego postanowiłam przyjść tutaj i pomóc własnymi rękami. I moralnie wesprzeć tych, którzy tego potrzebują - mówi pani Natalia, jedna z wolontariuszek.

- Widzimy, co robi Polska, to jest prawdziwe braterstwo. A to jak świat podtrzymuje nas na duchu? Tego jeszcze nigdy nie było. I my sami też działamy. To wszystko razem niesie nas ku pełnemu zwycięstwu - mówi z kolei pani Wiktoria.

Pani Lubow ma 52 lata i pracuje jako salowa. Ponieważ jej pensja wynosi – w przeliczeniu -zaledwie 800 złotych miesięcznie, kobieta dorabia sprzedając na bazarze produkty ze swojej działki.

- To, co mieliśmy w zapasie, to sprzedajemy. Ale teraz po towar nie jeździmy, więc nie wiem, jak to będzie dalej - mówi. - Część rzeczy sprzedam, część oddaję naszym chłopcom z obrony cywilnej - dodaje.

Czyli tym, którzy wspierają służby mundurowe. Ulice Iwano-Frankiwska każdej nocy są patrolowane przez kilkuosobowe grupy ochotników, dowodzonymi przez policjantów.

- Stworzyliśmy batalion ochotniczy, który w tym ciężkim dla naszego państwa, wojennym czasie, pomaga ochraniać strategiczną infrastrukturę i dbać o bezpieczeństwo mieszkańców. Istnieje zagrożenie przeniknięcia rosyjskich dywersantów do miasta i staramy się temu zapobiec.  Mamy około setki takich ochotników. Każdy z nich ma pozwolenie na broń i takie same uprawnienia, jak policja i może użyć tej broni podczas wykonania zadania - mówi Siergiej Sawczuk ze sztabu obrony terytorialnej.

Oglądaj inne reportaże tego reportera

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX