Wstrząsająca zbrodnia w Płocku. Ciała trojga dzieci w mieszkaniu
Ta zbrodnia wstrząsnęła całą Polską. 7-letni Oskar, 14-letni Adrian i 17-letni Piotr zostali brutalnie zamordowani we własnym mieszkaniu. Sprawca poderżnął im gardła. Chłopcy byli pod opieką 42-letniego Radosława K., ojca najmłodszego z nich. Mężczyzny od tygodnia szuka policja. Na okolicę padł blady strach.
- W mieszkaniu znaleziono tylko ciała tych dzieci, nie było żadnych osób dorosłych – informuje Marta Lewandowska, oficer prasowy Komendy Miejskiej Policji w Płocku
Od sąsiadów słyszymy, że „była to normalna, zwykła rodzina”. Kłótni nie słyszeli.
- Własne dziecko zabić, poćwiartować, jak to? Nawet poderżnąć? Nie wyobrażam sobie tego – mówi sąsiadka.
Ciężko chore dzieci uciekają z Ukrainy. Polacy pomagają
Matka - pani Małgorzata, była w tym czasie w szpitalu z 15-letnią córką, która choruje na białaczkę. Sąsiedzi nic nie słyszeli. Matka nie mogła w środę skontaktować się ani z synami, ani z konkubentem. Podejrzewała, że mogło dojść do zaczadzenia.
- Ogólnie rodzina była charakteryzowana jako normalna, spokojna, żadnych zastrzeżeń do tego mężczyzny nie było. Partnerka poszukiwanego też nie miała do niego żadnych zastrzeżeń. Przyczyną zgonu były głęboko cięte rany szyi, skutkujące masywnym krwotokiem, który w konsekwencji doprowadził do zgonu pokrzywdzonych chłopców – mówi Marcin Policiewicz z Prokuratury Rejonowej w Płocku.
Pytamy kolegów najstarszego z chłopców, 17-letniego Piotra, czy słyszeli, by miał problem z ojczymem.
- Podobno mówił, że miał ok. Każdy się dziwi, że to właśnie tak... Tragedia, no… W taki sposób w ogóle dziecko zabić, nie? I to jeszcze trójkę – odpowiadają.
- Mnie się wydaje, że Piotrek jakby nie spał, toby się bronił. Ale we śnie, to nawet nie miał co – dodaje jeden z nich.
Wychowuje niepełnosprawne dzieci, poważnie zachorował też mąż
Sąsiedzi rodziny nie chcą rozmawiać oficjalnie. Obawiają się o swoje bezpieczeństwo. Główny podejrzany w sprawie potrójnego morderstwa dzieci Radosław K. zniknął. Od tygodnia szuka go cała Polska.
- Nikt by nie podejrzewał, że to może dojść do takiej tragedii. Nikt. Latem też było widać… A to nad wodę gdzieś jeździli, bo widać było te piłki plażowe. Zawsze z tymi dzieciakami też jeździł i on… - mówi sąsiadka.
- Był normalny, spokojny. Wychodzili zawsze razem - albo sami, albo z dziećmi. W ogóle normalnie wszystko. Tam policji, żadnej interwencji, nie było. Żadnych awantur. Nic. Dzieciaki tak ułożone, takie wspaniałe – dodaje inna.
"Moje serce się po prostu rozerwało". Uciekły przed wojną
Samochód podejrzanego odnaleziono nad Wisłą we wsi Wykowo, oddalonej o 15 km od Płocka. Okoliczni mieszkańcy czują się zaniepokojeni. Jednak Radosława K. nikt tutaj nie widział.
- Przeprowadzono oględziny auta. Zabezpieczono ślady zapachowe, ślady biologiczne, które zostaną poddane dalszemu badaniu. Na miejscu wykonano czynności z udziałem psa tropiącego, które niestety nie przyczyniły się do ujawnienia sprawcy przestępstwa – informuje Marcin Policiewicz z Prokuratury Rejonowej w Płocku.
- Powiedzieli, że samochód porzucił na wale i gdzieś się ukrywa. Może za Wisłą, gdzieś w kępach. Ludzie boja się. Nie wiadomo, co mu strzeli do głowy. Jak dzieci zabił, to mnie czy pani poderżnąć gardło, to dla niego jest nic. Może jeszcze się cieszy... – słyszymy.
Boją się również mieszkańcy okolicznych bloków w Płocku, gdzie doszło do tragedii. Jak twierdzą, trzy dni temu ktoś biegał pod ich oknami z nożem. Miał też rzucać kamieniami w jedno z okien kamienicy. Mieszkańcy obawiają się kolejnego dramatu.
Zwierzęta też uciekają przed wojną. Pomagają polscy wolontariusze
- Siedzimy jak na jednej, wielkiej bombie. Już po dziewiętnastej to jakby wszyscy umarli. I tylko człowiek patrzy w okno, czy nikt nie zajrzy, nie zajedzie, nic się nie dzieje – mówi jedna z mieszkanek.
- Tu wszyscy są przerażeni. Jedna z sąsiadek z pierwszego piętra dużo się udzielała w telewizji… Nie wiem, czy on mógł widzieć czy coś, ale wczoraj wieczorem policja ją odwiozła do córki, bo ktoś późnym wieczorem walił jej kamieniami po oknach. Jakby nie było - psychol. Dorosły się boi. Już po zmierzchu pani tutaj nie zobaczy żywego ducha – twierdzi inna.
- Dojdzie do jakiegoś nieszczęścia, tragedii, to może ktoś się zainteresuje. Teraz to najważniejsze, żeby jego złapali. Dzieci do szkoły nie chcą chodzić – słyszymy na osiedlu.