Do Lwowa jeździ codziennie. Dostarcza pomoc, przywozi uchodźców
Polacy nie ustają w pomaganiu dotkniętej wojną Ukrainie. Dziś opowiadamy o wyjątkowych wolontariuszach z magazynu w Cieszanowie, gdzie trafiają dary z całego świata oraz Bartoszu Bojańczyku, który co dzień jeździ do Lwowa. Dostarcza pomoc, a do Polski zabiera uchodźców.
Magazyn w Cieszanowie niedaleko Tomaszowa Lubelskiego działa od pierwszych dni wojny w Ukrainie. To tu zebrała się grupa wolontariuszy, którzy porzucili swoje codzienne życie, by pomagać uchodźcom i walczącym na froncie żołnierzom. Do Cieszanowa każdego dnia trafiają dary z całego świata.
Zakopane przyjęło uczniów polskiej szkoły w Ukrainie. Wojna zatrzymała ich rodziców
- Przejmujemy samochody, rozładowujemy, segregujemy te dary i potem wysyłamy transporty do Ukrainy. Każdy wie, co ma robić – opowiada wolontariusz Radosław Myczek.
- Mamy tutaj dziewczynę z Kolumbii, dużą grupę ze Stanów Zjednoczonych, także medyków z Kanady – dodaje wolontariusz Aleksander Sola.
- Codziennie przyjmujemy dary z całego świata. Po polskiej stronie ładujemy je na samochody i przejeżdżamy na stronę ukraińską, by przekazać je do szpitali, schronów lub innym potrzebującym – tłumaczy Greg, wolontariusz z Wielkiej Brytanii.
Rolnicy bez dojazdu do pól. Kolej zamknęła przejazdy
Jednym z cieszanowskich wolontariuszy jest 28-letni Bartosz Bojańczyk z Kołobrzegu. Od kilku tygodni przewozi szukających pomocy uchodźców z Lwowa do Tomaszowa Lubelskiego. Pomaga też ukraińskim żołnierzom.
- Wojna wybuchła w moje urodziny, 24 lutego. Gdy to zobaczyłem, powiedziałem, że wsiadam w samochód i jadę z Kołobrzegu do Ukrainy. Runda z Polski do Lwowa i do Polski zajmuje nam około 9 godzin – opowiada.
Jak mówi, nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo pomaga uchodźcom, dopóki nie przekroczył z nimi polskiej granicy. - Nagle puszczały im emocje. Byli bezpieczni, płakali, dziękowali – wspomina.
- Ludzie przesyłają nam pieniądze. Mamy kontakty, które pomagają nam organizować kamizelki kuloodporne – dodaje.
Kupił autokar, by wozić uchodźców do Polski
Z panem Bartoszem do Polski trafiła m.in. pani Lilianna i pochodząca z Kijowa Olena Kyrnat. Olena w Polsce czuje się dobrze. mieszka w Tomaszowie Lubelskim, gdzie na co dzień pomaga uchodźcom jako wolontariusz. W tym punkcie każdy otrzyma wparcie.
- W Ukrainie pracuję w przedszkolu, jestem pielęgniarką. Przyjechałam tu z rodziną. Nie mogę założyć rąk i siedzieć w momencie, kiedy wolontariusze pomagają – mówi Olena Kyrnat.
- Mieliśmy jechać do Niemiec, ale nie było już autobusu. Było późno. I wtedy Bartosz zaproponował nam hotel, byśmy odpoczęły. I rano odwiózł nas do Rzeszowa. Bardzo mi pomógł w trudnej sytuacji. Noc, a ja z dzieckiem... Nie wiedziałam, dokąd iść – zaznacza pani Lilianna.
Ogłosili upadłość, przepisali majątki. Rolnik walczy o 800 tys. zł
Pan Bartosz do Lwowa jeździ codziennie. Wczoraj do Polski wraz z 28-latkiem przyjechała pani Jana z rodziną. Po 15-godzinnej pieszej ucieczce są zmęczeni, ale w końcu bezpieczni.
- W naszym mieście dzięki Bogu wojny nie ma. Ale dookoła już wszystko zaczynamy przygotowywać. Chcemy obronić miasto, bo wojska rosyjskie planowały przejście przez nasze miasto w stronę Kijowa. Podróżowaliśmy długo, 15 godzin. Chcemy przez Polskę dojechać do Hiszpanii – mówi pani Jana.