Zamienili remizę na dom dla uchodźców z Ukrainy
Niecodzienny dom dla uchodźców w Krasieninie niedaleko Lublina. Dzięki zaangażowaniu małżeństwa Krupów oraz okolicznych mieszkańców, udało się przekształcić lokalną remizę w schronienie dla uciekających przed wojną. Jego pierwszą lokatorką była pani Irina. Kobieta niedawno wyszła ze szpitala, gdzie urodziła syna.
Wojna w Ukrainie trwa już prawie dwa miesiące. 37-letnia pani Nadia z dwojgiem dzieci trafiła do Krasienina na Lubelszczyźnie na początku marca.
- Uciekałam z dwojgiem dzieci. Jedno trzymałam za rękę, w drugiej miałam walizkę. Na początku jechaliśmy autobusem, a potem pociągiem do Lwowa. W Ukrainie została moja mama i tata. Z dnia na dzień sytuacja pogarsza się. Oni nie mogą spać w swoich mieszkaniach. Jedynie w takich korytarzach, gdzie nie ma okien – opowiada.
Jak mówi, w Polsce przyjęto ją bardzo dobrze. - Jest bieżąca woda, dach nad głową. Jesteśmy bezpieczni, ale ciągle myślimy o tym, co dzieje się w Ukrainie – zaznacza.
Czują się oszukani przez miasto. Nie taka była umowa
Robert Krupa i jego żona mieszkają w Krasieninie niedaleko Lublina. Pod swój dach przyjęli rodzinę pani Olgi i pani Alony. Jednak potrzeby były dużo większe, a liczba uchodźców stale rosła. Dlatego postanowili zaadaptować miejscową remizę na dom dla ukraińskich rodzin.
- Myślałam, że nie wyjadę, że zostanę w domu, ale rano obudziłam się i był ostrzał. Zobaczyłam przez okno, co się dzieje, jak rakiety lecą nad moim domem – wspomina pani Olga i dodaje: - To było bardzo miłe, że wzięli nas i zajmują się nami, bo nie mieliśmy dokąd jechać. Było bezpiecznie, ale nie do końca to rozumiałam. Było duże zamieszanie, zmęczeni byliśmy, zimno było. Ale następnego dnia wiedziałam, że jesteśmy już bezpieczni.
- Teraz jest już dobrze. Jestem bardzo wdzięczna tej rodzinie. Pomagają nam we wszystkim – dodaje pani Alona Maczanowa.
Małgorzata Krupa przyznaje, że pomysł zaadaptowania remizy był spontaniczny.
- Trzeba było m.in. zaadoptować prysznic. Własnymi siłami, zmotywowaliśmy okolicznych mieszkańców, odzew był ogromny. Naszym założeniem było to, by stworzyć im warunki domowe. Nasz punkt jest na tyle stały, że mamy osoby, które mieszkają już ponad miesiąc. Teoretycznie już się zadomowiły. Same sobie gotują i starają się znaleźć pracę – mówi.
Pomagają w Polsce i w Ukrainie. Pieniądze zbierają nawet ich dzieci
Pierwszą lokatorką remizy była pani Iryna. Ciężarna kobieta przez ponad dwanaście godzin starała się wydostać z Ukrainy. Dzień przed jej ucieczką Rosjanie zbombardowali miejscową szkołę. Dzień po - jej dom. Cudem ocalała. Jest już bezpieczna. Kilka dni temu wyszła ze szpitala. Ale już nie sama.
- Bałam się o dziecko, bo to moje pierwsze. Jechaliśmy bardzo długo. O 9 rano wyjechaliśmy i wieczorem byliśmy już w Polsce. Tutaj jesteśmy bezpieczni. Jestem bardzo wdzięczna panu Robertowi, jego rodzinie i wszystkim, którzy nam pomagają. Opiekują się nami. Moje dziecko ma wszystko, co jest mu potrzebne – mówi pai Iryna Kuchyńska.
- Gdy ją przyjmowaliśmy była informacja, że ma dwa tygodnie do porodu. Uruchomiliśmy kontakty i przygotowaliśmy się na poród – dodaje Małgorzata Krupa, koordynator akcji pomocy uchodźcom.
Dramat brutalnie pobitego. Od 20 lat walczy o życie
Uchodźcy są bezpieczni, ale tęsknią za ojczyzną. Martwią się również o swoich bliskich, którym nie udało się uciec. Pani Irina liczy, że wojna szybko się skończy, a ona i Dawid będą mogli wrócić do domu.
- Tęsknie za Ukrainą. Bardzo chcę wrócić do domu. Chcę, żeby ojciec zobaczył swoje dziecko, bo to nasze pierwsze – powtarza.