Mają zarzuty napaści na policjantów. Twierdzą, że to oni są ofiarami
Łukasz Florczak ma 49 lat. Mieszka w Grabowie nad Prosną - małym mieście w województwie wielkopolskim. Prowadzi sklep internetowy. Od ponad 20 lat jest mężem i ojcem. Zdaniem organów ścigania niedawno stał się też niebezpiecznym przestępcą. Zdaniem śledczych pan Łukasz i jego syn napadli na policjantów. Problem w tym, że ich zdaniem, to oni zostali napadnięci i pobici przez funkcjonariuszy.
„Odejdź. No, proszę! No, proszę puścić mojego tatę, k***, on się podda! On się podda! Nagrywaj to wszystko! Nagrywaj, prosto na Facebooka dawaj? Prosto na fejsa!” - słychać na nagraniu z miejsca zdarzenia.
Łukasz Florczak ma 49 lat. Mieszka w Grabowie nad Prosną – małym mieście w województwie wielkopolskim. Prowadzi sklep internetowy. Od ponad 20 lat jest mężem i ojcem. Zdaniem organów ścigania, niedawno stał się też niebezpiecznym przestępcą.
Wszystko zaczęło się trzy miesiące temu. Pan Łukasz odebrał wtedy telefon od swojego kolegi. Mężczyzna poprosił o pomoc, bo miał wypadek samochodowy. Dzwonił z karetki. Pan Łukasz natychmiast pojechał na miejsce zdarzenia.
- Mróz był jak diabli i szron był na drodze. Jechałem, wpadłem w poślizg i dachowałem. Zadzwoniłem do Łukasza, żeby przyjechał, ogarnął mi ten samochód, bo tam powylatywało wszystko - mówi Mariusz Rudnicki, kolega pana Łukasza.
- Wysiedliśmy z samochodu, podeszliśmy do radiowozu i tata zapytał, czy możemy obejrzeć miejsce wypadku - mówi Fryderyk, syn pana Łukasza. Według relacji jego ojca, funkcjonariusze pozwolili im obejrzeć miejsce zdarzenia.
Były policjant Jerzy Dziewulski podkreśla z kolei, że „miejsce zdarzenia, to święta rzecz dla nawet najgłupszego policjanta na świecie”. - Policjant nie mógł nikogo wpuścić, bo prawo na to nie zezwala - dodaje.
- Nie wolno niczego podnosić, przenosić, zabierać, bo później przyjedzie technik i odtworzenie przebiegu takiego zdarzenia będzie bardzo utrudnione – podkreśla Maciej Święcichowski z KWP w Poznaniu.
Pan Łukasz twierdzi, że podniósł fragment tapicerki i oparł ją o drzwi. - Policjant kazał mu to odłożyć, uważał, że on jakieś przestępstwo popełnia i się na niego rzucił. Bez żadnej podstawy - mówi jego syn.
- Wziął mnie tak jakoś od tyłu, ręce mi wykrzywił. Te jego chwyty były jakieś obezwładniające - relacjonuje pan Łukasz.
- Tata krzyczał do mnie, żebym przyszedł i nakręcił całe to zdarzenie, no i ja od razu wyszedłem i zacząłem nagrywać - mówi Fryderyk.
„Trzy razy miał pan zwracaną uwagę, żeby nie przeszkadzać. Usuwał pan ślady z miejsca zdarzenia. Przestań się stawiać” - mówią policjanci na zarejestrowanym nagraniu.
Reporter: Krzyknął pan do syna, żeby zabił policjanta?
Pan Łukasz: Tak, żeby pomógł mi w jakiś sposób. Znaczy, nieświadomie to było, bo ja się bałem już o swoje życie.
- Człowiek stara się przeżyć za wszelką cenę, nie wie, czy mu ktoś zaraz nie poderżnie gardła, bo nie wie tak naprawdę, z kim ma do czynienia - twierdzi syn pana Łukasza.
Reporter: Z policjantami, umundurowanymi… Bez przesady.
Fryderyk: Rzekomo. Nikt nie wie tak naprawdę, kim ci ludzie są.
Reporter: Zdaniem policjantów w pewnym momencie pan rzucił się na jednego z nich, złapał go za szyję i zaczął odciągać od ojca. Zaatakował pan funkcjonariusza.
Fryderyk: Tak nie było, niestety. Podszedłem do niego, złapałem go za bark z próbą porozmawiania, wytłumaczenia całej sytuacji.
Łukasz Florczak i jego syn otrzymali zarzut napaści na policjantów. Grozi im do trzech lat więzienia. Oni również złożyli jednak zawiadomienie do prokuratury. Twierdzą, że zostali napadnięci i pobici przez funkcjonariuszy. Prokurator odmówił jednak wszczęcia śledztwa w tej sprawie.
- Jeśli tacy policjanci będą chodzić tutaj po terenie, to komuś w końcu krzywdę zrobią. Nie boję się więzienia. I będę walczył o prawdę - mówi pan Łukasz.