Ukraińcy musieli płacić, choć pomoc była darmowa

Wykorzystał wojnę, by zarabiać na rodakach – twierdzą Ukraińcy, którzy skorzystali z usług Międzynarodowego Centrum Edukacji i Praktyki. Firma zajmuje się pośrednictwem w wymianie zagranicznej uczniów i pomagała Ukraińcom uciekającym do Polski. Problem w tym, że pobierała pieniądze za zakwaterowanie i jedzenie, które było darmowe, bo zapewniło je polskie państwo. Ukraińcy czują się oszukani przez zarządzającego Centrum Ukraińca.

Pan Chrystian Wasiewicz mieszka w Tczewie na Pomorzu. Mężczyzna wraz ze wspólnikami prowadzi tam prywatną szkołę dla młodzieży i dorosłych: Centrum Kształcenia Zawodowego „Nauka”. 

- Staramy się jakoś większą opiekę pedagogiczną i psychologiczną im zapewnić, dzieciakom, które mają jakieś tam problemy. I tak prowadzimy szkołę podstawową i też branżową pierwszego stopnia. Te dzieciaki czują tutaj, że mają opiekę i są wdzięczne za to. I jest w tym jakaś misja. Nie ma żadnego czesnego, dzieci nic nie płacą. Otrzymujemy dotacje i z nich pokrywamy funkcjonowanie szkoły – tłumaczy.

ZOBACZ: Wyzwiska, groźby, pobicie. Spór z Romami w Chrzanowe

Szkoła chciała się otworzyć na uczniów z Ukrainy. Wówczas panu Chrystianowi współpracę zaoferowała firma o nazwie Międzynarodowe Centrum Edukacji i Praktyki.

- Od paru lat zajmuję się sprowadzaniem do Polski, z różnych krajów, uczniów i studentów. Nasza praca polega na tym, że załatwiamy Ukraińcom albo uczniom z innych krajów wszystkie papierkowe sprawy – tłumaczy Valerii Tsaraluhna z Międzynarodowego Centrum Edukacji i Praktyki.

Firma pana Valerija za ponad tysiąc euro oferowała osobom zza granicy pomoc w znalezieniu w Polsce szkoły z internatem. Zakontraktowani uczniowie mieli do naszego kraju przyjechać we wrześniu, ale kiedy w Ukrainie wybuchła wojna, część osób postanowiła przyjechać szybciej. Jedną z nich była pani Andżelika z Odessy.

- Ponad miesiąc spędziliśmy w Jantarze, w jednym z ośrodków wypoczynkowych. Dawano nam tam odczuć, że to wszystko zorganizował Walerij i jego firma. Potem okazało się, że to polska strona wszystko nam zapewniła. A Walerij tylko nas tam przywiózł – opowiada pani Andżelika.

Bo pobyt w ośrodku był opłacony przez polskie władze w ramach pomocy dla uchodźców. Potem dzieci, które miały się uczyć w Tczewie, przeniosły się do bursy zorganizowanej przez szkołę.

- Zaczęły różne sytuacje wychodzić, okazało się, że ten pan pobiera od nich jakieś pieniądze, że w ogóle nie wiadomo na jakie cele. Potem wyszło, że niby to miało iść na jedzenie dla tych dzieci, na szkołę i jedzenie. Ja tych pieniędzy w ogóle nie otrzymywałem. A ja tym dzieciom zapewniałem jedzenie, spanie, wszystko. Dochodziły do mnie ciągle jakieś różne informacje, że ten pan straszy te dzieciaki i rodziców jakąś deportacją. Dla mnie to niepojęte – opowiada Chrystian Wasiewicz.

- Kiedy pytaliśmy, na co poszły nasze pieniądze, ten człowiek unikał odpowiedzi jak tylko mógł. Zadawaliśmy pytania, a on mówił o czymś zupełnie innym – mówi pani Andżelika.

ZOBACZ: Zabójstwo Iwony Cygan. Główny oskarżony na wolności

- Myślałam, że pan Walerij jest w ogóle jednym z dyrektorów tej szkoły. On tak to wszystko przedstawiał, jakby to był jego biznes. Myśleliśmy, że te 500 zł płacimy dyrektorowi, który kupuje nam posiłki. Okazało się, że pieniądze zabierał Walerij sobie do kieszeni. Nie było czasu ani możliwości przemyśleć, czy dobrze robimy. Wywierano na nas taką presję, że byliśmy gotowi zapłacić każde pieniądze, żeby dzieci były z dala od wojny. Żeby nikt ich nie deportował na Ukrainę, a tym nam grożono – relacjonuje pani Natasza.

- To co dostajemy, te 500 zł, to było na fundusz naszej wspólnej działalności, żeby pomagać w takich czy innych wypadkach, rodzicom i dzieciakom. My załatwiliśmy rodzicom spanie, naukę i jedzenie. Wszystko zgodnie z umową było załatwione. Oni zaczęli manipulować rodzicami, mówić, że te pieniądze trafiły do naszych kieszeni. To nieprawda. Wszystko było napisane rodzicom. Ja codziennie jeżdżę, kontaktuję się ze starostą, z wójtem, z ministrem Czarnkiem dwa czy trzy razy – twierdzi Valerii Tsaraluhna z Międzynarodowego Centrum Edukacji i Praktyki.

To oświadczenie Ministerstwa Edukacji i Nauki:

„Działalność Międzynarodowego Centrum Edukacji i Praktyki nie jest znana Ministerstwu Edukacji i Nauki. Dane kontaktowe podane w KRS sugerują jakiś związek z Wyższą Szkołą Społeczno-Gospodarczą w Przeworsku.”

ZOBACZ: Zabierają majątki pod CPK. „Proponują 30-40 proc. wartości”

To z kolei oświadczenie rektora Wyższej Szkoły Społeczno-Gospodarczej w Przeworsku:

„WSSG w Przeworsku oświadcza, iż Valerii Tsaraluhna nigdy w przeszłości nie był zatrudniony, jak też nie pracuje obecnie w naszej uczelni. Nie jest też osobowo i kapitałowo powiązany z WSSG. Wskazania w Krajowym Rejestrze Sądowym (…) tj. adres strony internetowej oraz email nie są i nigdy nie były związane z naszą placówką”.

- Są pewne zaległości z jego strony w rozliczeniach między nami i nie wygląda to najlepiej. Żeby był osobą rzetelną i taką, na której można słowie polegać, to tego nie możemy powiedzieć – słyszymy od dyrektora jednej ze szkół.

Mimo wszystko Valerii Tsaraluhna twierdzi, że szkoła w Tczewie jest jedyną, z którą nie układa mu się współpraca. Co więcej, pod adresem jej pracowników rzuca ciężkie oskarżenia. Jednak ukraińscy rodzice, z którymi rozmawialiśmy, stoją po stronie polskiej szkoły.

- To nie jest normalne, co oni tam robią. Ja nie wiem, może oni chcą zrobić tam jakiś burdel? Mojego kredytu, który wziąłem, nie mogę teraz spłacić, bo Chrystian Wasiewicz oszukał. Oficjalnie mówię to: on jest oszukańcem, Leszek jest zboczeńcem, Janusz jest alkoholikiem i nie wiem, jak to powiedzieć po polsku, ale skoro chciał mnie zabić, to kim on jest? – mówi Valerii Tsaraluhna.

ZOBACZ: Fetor i nieczystości. Rzeka przypomina ściek

- Niektórzy przyjeżdżali tutaj dosłownie z jednym plecakiem. Sama widziałam jak jedna z matek ściągnęła złote pierścionki i zaniosła je do lombardu, żeby zapłacić tutaj za jedzenie dla dziecka. A okazało się, że te pieniądze poszły do kieszeni Walerija – twierdzi pani Natasza.

- Ta firma wzięła ode mnie trzysta euro. Powiedzieli, że jeżeli nie zapłacę tych pieniędzy, to dla dziecka nie będzie miejsca w bursie. To miała być tak jakby zaliczka. A potem wyszło, że bursa jest bezpłatna. To straszne, kiedy ci, od których oczekujesz pomocy, oszukują. Przecież to Ukraińcy… Polacy bardziej pomagają niż nasi rodacy tutaj – dodaje pani Galina.

Oglądaj inne reportaże tego reportera

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX