Ukradli auta z lokalizatorami. Co robi policja?
Powtarzające się kradzieże aut na warszawskim Mokotowie. Przedstawiamy dziś historię sąsiadów, którzy stracili samochody niemal dzień po dniu, z czego jeden z nich już po raz trzeci. Oboje narzekają na bezczynność policji. Pan Bartosz za pierwszym razem doprowadził śledczych do skradzionego auta, a za drugim do miejsca, które według niego wyglądało jak "dziupla".
Pan Bartosz jest grafikiem komputerowym. Często podróżuje w związku z pracą, dlatego zdecydował się na leasing dla firm. Mężczyzna mieszka na warszawskim Mokotowie. Pierwszy raz samochód skradziono mu w ubiegłym roku. Kolejny próbowano ukraść w kwietniu.
- Subaru kupiliśmy w listopadzie, a pierwsza kradzież zdarzyła się w kwietniu. Nauczony nią, umieściłem w aucie lokalizator. Dojechałem uberem i samochód stał. Miał zmienione tablice i wszystkie charakterystyczne elementy. Były to naklejki na klapie bagażnika, bagażnik dachowy, nie box tylko taki starodawny kosz, do którego się wrzuca mnóstwo walizek. Oczywiście samochodu nie można było otworzyć. Musieliśmy poczekać na technika, który miał ściągnąć ślady. Złodzieja nie udało się ustalić - opowiada Bartosz Gorzak.
ZOBACZ: 6 lat za wypadek, którego nie spowodował. Polak więziony na Białorusi
Dzięki determinacji pana Bartosza udało mu się wtedy odzyskać auto. Jednak włamanie z początku września tego roku, zarejestrowane przez monitoring, to ostatni raz, kiedy mężczyzna widział swój samochód. Podobna sytuacja spotkała jego sąsiadkę - dwa dni wcześniej.
- To jest moja druga kradzież w tym roku, pierwsza była w kwietniu, w niedzielę wielkanocną. Okradziono mnie ze znaczka toyoty, był tam radar BTS, przeciwkolizyjny. Policji powiedziała, że tego dnia okradziono 40 toyot z tych radarów. To nie jest tania rzecz, trzeba zapłacić 10 tys. za taki radar. Pięć miesięcy później ukradziono mi samochód - mówi Zofia Kamasa.
ZOBACZ: Okradali go nieletni. Udostępnił ich wizerunki
Samochód pani Zofii również był w leasingu. Tuż po kradzieży kobieta w mediach społecznościowych opublikowała post, który został udostępniony i przeczytany przez wiele osób. Jedna z nich wysłała pani Zofii dziwną wiadomość.
- 9 września czyli, trzy dni po kradzieży, napisano, że mogę samochód odzyskać, jeśli wpłacę 3000 dolarów w bitcoinach. Powiem szczerze, że nie wiem, czy to jakieś oszustwo. Była wpisana osoba ze wschodu z Ukrainy. Napisała, że zostawi mi samochód na parkingu. Nie zamierzam na to odpisywać, bo podejrzewam, że to może być oszustwo - relacjonuje pani Zofia.
Pan Bartosz nie czekał na ruch ze strony złodziei jego samochodu. Ustalił, że auto ostatni raz logowało się w podwarszawskim Ożarowie. Znacznik wskazał konkretny adres. To, co zobaczył na miejscu wprawiło go w osłupienie. Jednak po samochodzie nie było już śladu.
- Przyjechaliśmy na miejsce, rozejrzeliśmy się po terenie, zapytaliśmy sąsiada czy coś wie, czy coś słyszał, bo obok jest warsztat samochodowy, ale stwierdził, że nic nie wie. Rozjechaliśmy się po okolicy. Rozpytaliśmy innych sąsiadów. Okazało się, że było coś cięte całą noc - opowiada pan Jan, znajomy pana Bartosza.
ZOBACZ: Żyją w ciągłym hałasie autostrady. Ekrany są, ale... przy polach
- W momencie podjazdu patrolu zdecydowaliśmy się, że będziemy tam wchodzić. Właściwie zmusiłem policjantów, żebyśmy sprawdzili, co jest w namiocie. Na mój rozum wyglądało to jak „dziupla”. Był on wypełniony spawarkami, kluczami, różnego typu szlifierkami kątowymi. W rogu znalazłem taki kosz na warzywa, dość duży, który był wypełniony ramkami do montażu rejestracji - mówi Bartosz Gorzak.
Śledztwa prowadzone w obu sprawach są na początkowym etapie. Pan Bartosz nieoficjalnie dowiedział się, że znaleziono już niektóre części jego auta. Liczy na to, że zabezpieczony w sprawie monitoring doprowadzi do odnalezienia sprawcy i złodzieje przestaną się czuć bezkarni.
- Policjanci do tej pory wykonali szereg czynności dochodzeniowo-śledczych. Pracują nad tymi sprawami operacyjnie, a wiedzy operacyjnej nie możemy przekazywać, bo mogłoby to zakłócić tok postępowania - informuje Robert Koniuszy z Komendy Rejonowej Policji Warszawa II.
- Pytania o autocasco są kluczowymi pytaniami zadawanymi przez policję. Policja w moich sprawach trzech kradzieży głównie skupiała się na tym, czy mam autocasco. Jest to pewnego rodzaju społeczne przyzwolenie. Policja nie szuka samochodów, które mają takie ubezpieczenie, ponieważ ubezpieczyciel pokryje koszty samochodu i szkody. A złodzieje, wiedząc, że policja nie będzie szukała samochodu nowego, po prostu kradną - uważa Bartosz Gorzak.