Nie wiedzieli, że uczestniczą w nowatorskiej terapii?
Lek, o którym opowiemy jest zarejestrowany w Polsce do leczenia świeżego zawału serca i zatorów płucnych. W uniwersyteckim Szpitalu Przemienienia Pańskiego w Poznaniu miał być podawany poza oficjalnymi wskazaniami - dostawali go pacjenci z zakrzepicą nóg. W 2015 roku doktor Krzysztof - chirurg ze szpitala alarmował, że lekarze mieli nie wiedzieć jak go dawkować, a pacjenci, że uczestniczą w nowatorskiej terapii.
- Ta procedura ma kilka elementów, które nie były spełnione. Pierwszy element to przedstawienie pełnej informacji na temat leku i efektów ubocznych pacjentowi. Pozyskanie świadomej zgody od pacjenta. Moim zdaniem pacjenci, nie mieli w ogóle świadomości jak ten lek był podawany, jakie efekty uboczne mogą wystąpić – mówi doktor Krzysztof.
I według medyka tego nie było. Pacjenci nie byli monitorowani po terapii a ich zgony nie były rejestrowane. Lekarz napisał raport, którzy przedstawił dyrekcji szpitala i uniwersytetu. Chwilę później stracił pracę.
- Mężowi nikt nie mówił o tym leku, na nic nie wyrażał zgody. Dwa dni był w szpitalu, w czwartek poszedł, a za dwa dni już nie żył – opowiada Gabriela Sobala.
ZOBACZ: Napad na konwojenta. Kulisy jednego z największych rabunków ostatnich lat
Jej mąż, Leszek Sobala do szpitala trafił w 2013 roku. Bolała go noga. Okazało się, że ma zakrzepicę kończyn dolnych - drugiego dnia pobytu zaczął krwawić. Jego żona po latach dowiedziała się, że miał podawany wspomniany lek.
- Lekarz powiedział, że mąż nie żyje. Dobrze, że siedziałam. Zamiast zoperować albo coś, to tylko ten lek mu podawali. Krwiak pękł, zrobił się zator i mąż nie żył – opowiada pani Gabriela.
- Jego żona ode mnie dowiedziała się, że jej mąż dostał lek, o którym nie wiedział, że dostaje. Nie informowano go, nie ma żadnych śladów w dokumentach, że on wyraził zgodę na podanie leku poza wskazaniami. To jest to w porządku, czy nie jest? Ja bym każdego zapytał, czy chciałby pójść do lekarza i wiedzieć, co jest mu podawane? - mówi Łukasz Cieśla, dziennikarz, który jako pierwszy opisał sprawę jeszcze w 2015 r.
ZOBACZ: Błąd medyczny przy porodzie. Szpital zapłaci ponad milion złotych
Wskazał na 23 przypadki powikłań, które miały pojawić się po podaniu leku, dwie osoby zmarły. Sprawa trafiła do Prokuratury Okręgowej w Poznaniu.
- Są w tej sprawie dokumenty, zeznania lekarzy, którzy mówili, że nie znali dawkowania tego leku i to doprowadziło do poważnych komplikacji, w tym do zgonów – tłumaczy Łukasz Cieśla.
- Analizę tych wypadków, raport dotyczący leków przedstawiłem profesorowi Grzegorz O. On je zlecał w wielu przypadkach. Również wielokrotnie sugerował, jakie dawki mamy podawać – mówi doktor Krzysztof.
Zadzwoniliśmy do prof. Grzegorza O., który miał zlecać podawanie leku. Odebrał jego syn, więc zostawiliśmy do siebie kontakt.
Profesor Grzegorz O. nigdy do nas nie oddzwonił. Zarówno dyrekcja szpitala, jak i przedstawiciele uniwersytetu odmówili nam spotkania. W trakcie toczącego się w prokuraturze śledztwa okazało się, że w przeszłości były już szef kliniki, miał zasiadać w radzie doradczej firmy produkującej preparat.
ZOBACZ: Działają natychmiastowo. To "pigułka gwałtu" i "zatruta słomka"
- Nie wiedziałem o tym, że pan profesor jest czy był w jakikolwiek sposób związany z firmą produkującą ten lek – podkreśla doktor Krzysztof.
Profesorowi Grzegorzowi O. sąd udowodnił, że w stosunku do doktora Krzysztofa stosował mobbing. Z kolei sam profesor wytoczył lekarzowi proces o zniesławienie, ten cały czas jest w toku. Sprawę nieprawidłowości przy podawaniu leku, prokuratura umorzyła. Nie powołała biegłego. To oburzyło poszkodowanych, którzy złożyli zażalenie.
- Prokurator przede wszystkim przeprowadził szereg czynności, czyli przesłuchał świadków, zgromadził obszerną dokumentację medyczną, poddał ją oględzinom. Uzyskał też informacje na temat tego leku. I to wszystko złożyło się na decyzję o umorzeniu – mówi Łukasz Wawrzyniak z Prokuratury Okręgowej w Poznaniu, gdy pytamy o brak biegłego.
ZOBACZ: Ukradli auta z lokalizatorami. Co robi policja?
- Prawnicy zgadzają się w większości ze sobą, że w przypadku każdej metody leczenia, która niesie ryzyko dla pacjenta: czy eksperymentalna czy nieeksperymentalna, zgodnie z wytycznymi, zawsze powinna być zgoda pacjenta – uważa Oskar Luty, prawnik, ekspert od prawa medycznego i przyznaje, że w przeciwnym razie możemy mówić o przestępstwie.
- Mam wrażenie, że dotykamy tutaj eksperymentu medycznego, prowadzonego na wariackich papierach – mówi dziennikarz Onetu Łukasz Cieśla.
- Tu chodzi o rzecz fundamentalną dla nas wszystkich: żeby procesy terapeutyczne odbywały się zgodnie z prawem i żebyśmy byli chronieni. Nikt tym nie jest zainteresowany. To jest bardzo smutna puenta – podsumowuje doktor Krzysztof.