Emerytowany policjant w areszcie. Zabił dziennikarza, który tropił jego zbrodnię?

Ruszamy tropem zbrodni, jakie w Bieszczadach miał popełnić emerytowany już policjant Tadeusz P. Usłyszał on zarzut zabójstwa milicjanta Krzysztofa Pyki oraz młodego dziennikarza Marka Pomykały, który chciał opisać zbrodnię. Dotarliśmy do jednej z byłych partnerek policjanta.

Ta historia zaczyna się prawie czterdzieści lat temu. 21 listopada 1985 roku w małej bieszczadzkiej wsi dochodzi do wypadku drogowego. Śmiertelnie potrącony zostaje 50-letni mężczyzna Edward K. Sprawcą wypadku jest „gruba ryba” - Tadeusz P. - zastępca komendanta miejscowej milicji. W samochodzie towarzyszy mu jego kolega – były oficer SB. Razem wracają z zakrapianej imprezy.

- Byłem bardzo pijany. Leżałem na tylnym siedzeniu i byłem po prostu nieprzytomny. Przebudziłem się, jak już się wygrzebałem z samochodu. Prysła szyba w samochodzie. Facet miał pocięty pysk (co wskazuje, że kierowcą był Tadeusz P. - red.). Powiem panu wprost, przecież to wszyscy widzieli - opowiada były oficer SB, znajomy Tadeusza P.

- Sprawę tak przekierunkowali, że to jechał ojciec P., a nie P., a tamten wlazł mu pod samochód i sprawie łeb ukręcili – mówi Kazimierz Pomykała, ojciec zamordowanego dziennikarza Marka Pomykały.

- Interweniował wtedy sam Kiszczak, żeby zatuszować sprawę, ponieważ wszyscy byli pijani i zginął człowiek – twierdzi przyjaciel zamordowanego Marka Pomykały.

ZOBACZ: Po reportażu wyszedł na wolność. Czekał cztery lata

Krótko po wypadku na miejscu przypadkowo pojawia się Krzysztof Pyka – młody milicjant z komendy w Lesku. Wraca autobusem ze służby. Gdy widzi, co zaszło, postanawia wysiąść i pomóc swoim kolegom. Po chwili orientuje się jednak, co tak naprawdę się stało.

- Krzysztof Pyka zaczął niejako publicznie odgrażać się, że wypadek został ukręcony – opowiada oficer operacyjny Archiwum X w Krakowie.

- W lutym 1986 roku wyłowiono ciało Krzysztofa Pyki. Z ustaleń śledczych wynika, że Tadeusz P. postanowił uciszyć go – mówi Dawid Serafin, dziennikarz Interii.

- Wyraźne wyczuwalne było wgniecenie bodajże w okolicach czoła. Jakby ktoś uderzył go w głowę na przykład kamieniem – mówi przyjaciel zamordowanego Marka Pomykały.

ZOBACZ: Kamery, wojna o płot, podpalenia. Wojna sąsiadów

Sprawa śmierci Krzysztofa Pyki zostaje umorzona jako nieszczęśliwy wypadek. Jedenaście lat później dowiaduje się o niej Marek Pomykała – miejscowy dziennikarz. Rozpoczyna własne śledztwo. Dociera do informacji o Tadeuszu P. i tajemnicy sprzed lat. Postanawia napisać o tym artykuł i ujawnić prawdę.

Kiedy Marek Pomykała zaczyna drążyć sprawę, w Polsce jest już inny ustrój. Tadeusz P. wciąż pracuje jednak w organach ścigania. Jest wpływowym oficerem miejscowej policji. Jest 29 kwietnia 1997 roku. Tego wieczoru po dziennikarzu ginie wszelki ślad.

- Wiemy na pewno, że w noc swojego zaginięcia Marek Pomykała odbył kilka rozmów telefonicznych. Co ciekawe, wśród tych rozmów były telefony do zastępcy i ówczesnego komendanta wojewódzkiego policji w Krośnie – informuje oficer operacyjny Archiwum X w Krakowie.

- Chciał poinformować, że spotka się tego wieczoru właśnie z panem P., i że będzie rozmawiał o wypadku z 1985 roku. Wiedział, że może mu grozić niebezpieczeństwo – mówi przyjaciel Marka Pomykały.

ZOBACZ: Nie mogą wejść do kuzynki. Opiekunka przejęła jej mieszkanie

Przesłuchani w charakterze świadków komendanci stwierdzili jednak, że nie pamiętają treści rozmowy z dziennikarzem.

- Jeżeli ktoś wieczorem dzwoni, a za dwa dni wisi zdjęcie w gablocie zaginionych, to nie ma co debila udawać i cierpieć na zanik pamięci, ale po prostu tak było wygodniej – ocenia Kazimierz Pomykała, ojciec Marka Pomykały.

Były zastępca Komendanta Wojewódzkiego Policji w Krośnie nie chciał z nami rozmawiać. Powtórzył jedynie, że nie pamięta rozmowy z dziennikarzem.

Sprawa zaginięcia Marka Pomykały pozostawała niewyjaśniona przez 25 lat. W tym czasie były milicjant - Tadeusz P. wyprowadził się z Bieszczad i spokojnie przeszedł na emeryturę. Dotarliśmy do jednej z jego byłych partnerek. Jak twierdzi kobieta, Tadeusz P. zwierzył jej się ze swoich zbrodni.

- Mówi tak: „Tyle lat było spokoju, a naraz zjawił się młody dziennikarzyna, który zaczął odgrzebywać to wszystko od nowa, więc go zaprosiłem do domku, że niby udzielę mu wywiadu na ten temat. Jak wszedł do mojego domku, to już z niego nie wyszedł”. Na pewno go udusił, bo mówił, że trzepał nogami. „Żebyś ty widziała, jak Marek nogami trzepał”, więc zrozumiałam, tak jakby go udusił – opowiada była partnerka Tadeusza P.

ZOBACZ: Szokujące nagranie. Biją po twarzy i kopią leżącego 15-latka

Ciała Marka Pomykały do dziś nie odnaleziono. To jedno z zadań, nad którym pracują policjanci z Archiwum X w Krakowie.

- Koło tego domu jest taka pigwa. I raz mi powiedział, że ta pigwa ma dobre owoce, bo ma pod sobą dobre soki. To ja z tego wywnioskowałam, tak jakby coś tam było zakopane pod tym krzewem. Policjanci powinni kopać pod tym domkiem, pod tą pigwą, i jestem w 99 procentach przekonana, że szczątki Pomykały tam na jego działce są – twierdzi była partnerka Tadeusza P.

Tadeusz P. postanowił napisać książkę o śmierci dziennikarza, być może liczył, że sprawa się przedawniła.

- Zgłosił się do jednego z wydawnictw, ta książka była już na dość zaawansowanym etapie. W tych materiałach znajduje się istotny materiał procesowy – tłumaczy oficer operacyjny Archiwum X w Krakowie.

Dwa lata temu tajemnicą zaginięcia Marka Pomykały zajęli się śledczy z krakowskiego Archiwum X. Kilka dni temu w sprawie nastąpił długo wyczekiwany przełom. 63-letni dziś Tadeusz P. został aresztowany. Prokurator postawił mu zarzut zabójstwa dwóch osób: dziennikarza oraz Krzysztofa Pyki - milicjanta, który przed laty chciał ujawnić sprawę śmiertelnego wypadku. Do tego ma zarzut usiłowania zabójstwa swojej żony.

- Próbował ją otruć, natomiast na tym etapie nie chciałbym mówić o motywacji, jaka przyświecała mu w związku z tym przestępstwem – zaznacza oficer operacyjny Archiwum X w Krakowie.

- Zatruwał jej papierosy rtęcią, dosypywał jej różnych substancji do pożywienia – opowiada Rafał Babiński z Prokuratury Okręgowej w Krakowie.

- O tabletkach to mi mówił, że je rozkrusza i dodaje żonie do kawy. Chyba robił to, bo mu powiedziałam, że nie będziemy się już spotykać, bo ja jestem wolna i mi niepotrzebny jest facet żonaty. Pewnego dnia, jak upił się, to mi powiedział, że już właściwie w głowie mu się pop*** i sam nie wie, ile tych ludzi zabił: pięcioro czy trzech. Sądzę, że ten jego domek, jakby mógł mówić, toby niejedną historię opowiedział. Zapytałam, po co mi o tym wszystkim opowiada. A on odparł, dokładnie cytuję: „bo chciałem tym wszystkim już się wyrzygać” – relacjonuje była partnerka Tadeusza P.

- Jemu to już zwisa, nie zależy na życiu! On tak kombinuje, żeby być naprawdę sławnym – uważa znajomy Tadeusza P.

 

Oglądaj inne reportaże tego reportera

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX