Wybuch gazu w Katowicach. Rodzina wysłała „Interwencji” list pożegnalny

Wybuch gazu na parafii w Katowicach był najprawdopodobniej samobójstwem rozszerzonym. Trzy dni po eksplozji do naszej redakcji dotarł list od rodziny. "Nie pozostało nam nic innego jak rozszerzone samobójstwo, a tabletki nasenne pozwolą nam odejść skutecznie i po cichu" – napisano. O konflikcie rodziny z proboszczem opowiadaliśmy w 2020 roku. Groziła jej eksmisja.

Wybuch gazu nastąpił w piątek rano około godz. 8:30 w budynku plebanii Ewangelicko-Augsburskiej w Katowicach-Szopienicach. Ewakuowano siedem osób pod gruzami ratownicy znaleźli dwa ciała – byłej kościelnej tej parafii 69-letniej Haliny i jej córki 40-letniej Elżbiety.

To one są podpisane pod listem, który dotarł w poniedziałek do naszej redakcji, trzeci podpis należy do męża pani Haliny, Edwarda, który po wybuchu trafił do szpitala.

Rodzina najprawdopodobniej wybrała redakcję "Interwencji", bowiem w 2020 r. opowiadaliśmy o jej problemach.

W liście nawiązała do nich. Przypomniała, że będąc w ciężkiej sytuacji zwróciły się o pomoc do księdza, u którego następnie zamieszkała i dla którego pracowała pani Halina. Rodzina wskazała jednak, że w trakcie pracy czuła się oszukana przez duchownego. Ten wątek rozwiniemy nieco później.

ZOBACZ: Nocne bójki i hałas. Mają dość dyskoteki pod oknami

Rodzina napisała, że starała się o mieszkanie, by wyprowadzić się z parafii, stwierdziła też, że utrudnił jej to ksiądz. Wskazała, że próbowała szukać pomocy u prezydenta miasta, ale  - jak wynika z treści pisma - działania księdza uniemożliwiły im takie spotkanie. 

"Lata mijały, a my wciąż staraliśmy się o mieszkanie, ale zawsze ta sama odpowiedź, że nie spełniamy kryterium. Najpierw za małe zarobki, później niby za duże. W rzeczywistości jednak chodziło o spełnienie żądania czy życzenia Maliny (proboszcz parafii ks. Adam Malina - red.) i nie przydzielać nam wyczekiwanego mieszkania" - napisano w liście. 

Z treści pisma wynika, że duchowny zapowiedział ofiarom wybuchu, że zostaną wyrzucone z mieszkania. "Nie interesuje go czy trafimy pod most" - podkreślono. 

Autorzy pisma podkreślają, że nie mogli liczyć na wsparcie nikogo z parafian.

"Zarówno okradanie jak i oczernianie nas w oczach, niektórych parafian szło mu świetnie, żaden też nie przyszedł aby zapytać jaka tak naprawdę jest prawda" - czytamy.

ZOBACZ: Przez 20 tys. zł pożyczki stracili dom

Według ofiar pozostali parafianie wierzyli we wszystkie słowa księdza. "Byli w niego zapatrzeni jak w obrazek to wierzyli w każde jego kłamstwo, jakie im sprzedawał. Siła koloratki. żaden z tych ludzi nigdy chyba się nie zastanowił, jaki tak naprawdę jest człowiek, który przed nimi stoi na ambonie" - dodano w piśmie. 

Ofiary stwierdziły też, że duchowny zażądał od nich opłat za media, które już wcześniej miały być uregulowane. W treści wskazano, że duchowny zapowiedział ofiarom, że zostaną wyrzucone z mieszkania.

"Jednocześnie zdaje sobie sprawę, że jedno z nas jest ciężko chore (nowotwór płuc z przerzutami), ale znieczulica działa i nic go nie obchodzi, zresztą czemu miałoby to go obchodzić skoro nie ma sumienia i każe nam opuścić mieszkanie, nie interesuje go czy trafimy pod most" - napisano. 

ZOBACZ: Wynajęli dom i nie płacą. Od czterech lat nie wpuszczają właścicieli

"Nie pozostało nam nic innego jak rozszerzone samobójstwo, a tabletki nasenne pozwolą nam odejść skutecznie i po cichu. Z cmentarza komunalnego nawet Malina (proboszcz parafii ks. Adam Malina - red.) nas nie wyrzuci. Jedynym naszym życzeniem jest to, żeby podczas naszego pochówku nie było żadnego klechy. Żaden klecha już na nas nie zarobi, czy to na naszym życiu czy śmierci" - brzmi treść listu.

"Chcemy tylko aby nas skremowano wraz z naszymi pieskami i pochowano wspólnie na Cmentarzu Komunalnym, zresztą mamy już tam wykupione miejsce" – dodano. 

List otrzymaliśmy już po realizacji reportażu, który dziś emitujemy i którego skrót prezentujemy poniżej. Podczas nagrań udało nam się porozmawiać z proboszczem i jego żoną.

Żona proboszcza: (Tego dnia) Było wiadomo, że gaz się ulatnia.

Reporter: Zgłaszaliście to państwo wcześniej że się gaz ulatnia?

Proboszcz: To było wszystko w ciągu pół godziny, ja to tylko znam z tej strony, że wikariusz wyszedł na klatkę i stwierdził śmierdzi wszystko, szybko pootwierał okna. Wszyscy otwierali okna oprócz państwa D. Nie wpuścili. Potem w końcu wpuścili, myśmy gaz zakręcili i nie było w instalacji gazu.

Reporter: Ale było nagromadzone.

Proboszcz: Miał wkrótce przyjechać instalator z uprawnieniami do sprawdzenia szczelności.

Reporter: Już nie dojechał...

Proboszcz: No nie dojechał

Reporter: Przepraszam, ja muszę zadać to pytanie, myślicie państwo, że to mogło być celowe?

Żona proboszcza: Nie wiemy, w każdym razie kiedy wikariusz poinformował, że przyjedzie człowiek do sprawdzania szczelności gazu, nasz syn wyszedł.

Proboszcz: No i za pięć minut budynek wyleciał w powietrze.

Żona proboszcza: Gaz w naszym mieszkaniu był zakręcony, u nas nie było, bo syn sprawdził wywietrzył mieszkanie, wikariusz też wywietrzył mieszkanie. Państwo D. nie otwarli okien. Był na  korytarz wszędzie było pootwierane okna.

ZOBACZ: Licytacje aut. Kupił pojazd zajęty przez komornika

Sprawą Interwencja zajmowała się w maju 2020 roku, w czasie pandemii. Pani Halina przez 17 lat była kościelną. Pomagał jej mąż i córka. W zamian za pracę na rzecz kościoła i parafii dostali mieszkanie. Po rozwiązaniu umowy pani Halina poszła do ZUS, by wliczono jej emeryturę, wtedy okazało się, że proboszcz nie opłacał jej zusowskich składek.

- Nie płaciłem i płacić nie będę, tyle mi powiedział – opowiadała wówczas pani Halina.

- Proboszcz nas nie szanował, nie szanował naszej pracy, ja to tak odbierałam, że to co moja mama robiła z moim tatą, starali się, to zawsze było nie tak – stwierdziła pani Elżbieta, córka pani Haliny.

- Jego obowiązkiem był zgłosić to do urzędu pracy i do skarbówki, a on tego nie zrobił, bo jak on nie zgłosił, nie zarejestrował to... byliśmy jak cienie, schowani – powiedział pan Edward.

- Z ludzkiego zwyczajnego, czy chrześcijańskiego miłosierdzia postanowiliśmy tym ludziom pomóc – tłumaczył z kolei Adam Malina, proboszcz parafii Ewangelicko-Augsburskiej w Katowicach-Szopienicach.

ZOBACZ: Bloki socjalne w Olsztynku bez dodatku do opału!

Małżeństwo było od 2016 roku w ostrym konflikcie z parafią, która domagała się, by rodzina byłych kościelnych opuściła lokal, bo mieszkają bez umowy i nie płacą czynszu. Pani Halina wygrała w sądzie okręgowym sprawę o zaległe składki zusowskie, ale w apelacji ją przegrała, mimo tego rodzina nie chciała się wyprowadzić.

- W Sądzie Apelacyjnym dowiedziałam się, że pracowałam jako wolontariat! 17 lat, jako wolontariusz – podkreśliła pani Halina.

- Parafia bardzo na tym straciła. Straciłem też osobiście, bo musiałem chodzić po sądach. I jeżeli muszę się wypowiadać w mediach i poruszać ten trudny temat, to również, jest to dla nas, dla parafii, dla kościoła pewnego rodzaju forma nękania – tłumaczył Adam Malina, proboszcz parafii Ewangelicko-Augsburskiej w Katowicach-Szopienicach.

- Nasza praca była wcale niedoceniona, myśmy pracowali robili, a ciągle było źle ciągle nie tak. On nas traktował jak taka ścierka do zamiatania – uważała pani Halina.

- Przyszliśmy tu z musu, bo nie mieliśmy innego wyjścia i to był dla nas jakieś ratunek. Wpierw myśleliśmy, że się zmieni na lepsze, ale to tak jakby spaść z deszczu pod rynnę, tak to wyszło – stwierdziła pani Elżbieta, córka pani Haliny i pana Edwarda.

ZOBACZ: Tragiczny pożar. Dwa lata czekają na remont kamienicy

Rodzina nadal mieszkała na plebanii, bo w czasie pandemii nie było eksmisji. Mieli zadłużone mieszkanie. Nie przysługiwał im lokal socjalny. Najprawdopodobniej nie mieli dokąd pójść. Już raz przeżyli podobną tragedię w 1999 roku, kiedy musieli opuścić zadłużone mieszkanie w Mysłowicach. Wtedy rodzina żyła tylko z pensji pana Edwarda.

To dalszy zapis rozmowy z proboszczem i jego żoną.

Proboszcz: W mediach są informacje, że to wikariusz mieszkał, nikt nie wspominał, że to byli kościelni, czy byli kościelni. Oni byli na jakimś tam wylocie.

Reporter: Ja wiem, że oni chcieli się wprowadzać

Proboszcz: Chcieli to z 10 lat temu, ale od chcenia jeszcze było daleko do realizacji. Sprawa była w toku cały czas

Żona: Nie było żadnego komornika, nikt ich nie wyrzucał.

Reporter: Myśmy jeszcze jakiś tam kontakt mieli i oni się przestali do mnie odzywać, byłam przekonana, że ta sprawa skończyła się po prostu najnormalniej w świecie i że oni się wyprowadzili.

Proboszcz: Nie wyprowadzili się, nikt by ich... dostali dwa...

Reporter: Były propozycje...

Proboszcz: To też, to pani wiedziała, a potem... rozmawialiśmy już przez radcę prawnego, który im przekazywał informacje. Z racji tego, że też była pandemia, nie ma eksmisji takiej, jako że nic nie płacili. Prąd płacili, ale to był pomysł ich, że będą płacić. Za to co myśmy chcieli, to nie płacili. Myśmy za ich śmieci płacili na przykład.

Co dokładnie wydarzyło się w mieszkaniu nr 3 na plebanii, dzisiaj wie tylko pan Edward. Dokładne okoliczności wybuchy ustalają śledczy.*

* skrót materiału

**Jeżeli przeżywasz trudności i myślisz o odebraniu sobie życia lub chcesz pomóc osobie zagrożonej samobójstwem pamiętaj, że możesz skorzystać z bezpłatnych numerów pomocowych: 800 70 2222

116 111 - Telefon Zaufania dla Dzieci i Młodzieży

116 123 - Całodobowy telefon wsparcia emocjonalnego dorosłych

112 - Numer alarmowy w sytuacjach zagrożenia życia i zdrowia

 

Oglądaj inne reportaże tego reportera

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX