Przyszłe panny młode bez sukien ślubnych. Zniknęły też pieniądze
Około siedemdziesięciu przyszłych panien młodych z całej Polski czuje się oszukanych przez salon ślubny w Gdańsku. Właścicielka zniknęła. Nie oddała zaliczek, które wynosiły nawet połowę wartości sukni. Przyszłe panny młode szacują straty na ok. 140 tys. zł.
Adriana Murawska mieszka w Gdańsku i ponad rok temu przyjęła oświadczyny swojego chłopaka. W czerwcu tego roku para zamierza się pobrać. Dlatego kilka miesięcy temu kobieta udała się do jednego z salonów w gdańskiej dzielnicy Przymorze, by wybrać suknię na tę okazję.
- Świetnie się bawiłam przy tym, pierwszy raz w życiu poczułam się tak wyjątkowo, jak księżniczka. Dziewczynki na to czekają i ja czekałam od małego i miałam to w swojej głowie. Przymierzyłam tę suknię, panie założyły mi welon i moja mama miała łzy w oczach, więc ja już wiedziałam, że to jest ta suknia – wspomina.
ZOBACZ: Dramat po operacji. Rodzina wini szpital
Salon zobowiązał się uszyć taki sam model, ale w rozmiarze odpowiadającym przyszłej pannie młodej. Wyjątkowy strój miał być gotowy na tydzień przed weselem i kosztował sześć tysięcy złotych. Kobieta wpłaciła połowę tej kwoty jako zadatek i czekała na sygnał z salonu ślubnego.
- To był piątek, 20 stycznia. Nie podobał mi się sam fakt, że jest po godz. 21 w piątek, do takich godzin takie miejsca nie pracują. Patrzę, jest wiadomość: "na pani maila wysłałam oświadczenie o zamknięciu salonu". Nie tylko ja je dostałam – mówi Adriana Murawska.
- W momencie, gdy to oświadczenie przyszło do mnie, to tak naprawdę były trzy miesiące do wesela. Więc czasu było bardzo mało. Człowiek chciał się zająć ogarnianiem innych rzeczy, a tak naprawdę musi zacząć w tym temacie wszystko od nowa. To smutne – opowiada inna poszkodowana przyszła panna młoda Patrycja Ksok.
ZOBACZ: Dzicy lokatorzy w mieszkaniu. Okupują lokal i nie płacą.
Kobieta wpłaciła salonowi całość kwoty za suknię - prawie sześć tysięcy złotych. Zamierza walczyć o odzyskanie tych pieniędzy razem z resztą poszkodowanych. Kobiety planują zbiorowy pozew. Łącznie ich straty wynoszą ok. 150 tysięcy zł.
- Zadziałałyśmy bardzo szybko. Już tego samego dnia było nas na grupie prawie sześćdziesiąt osób, dobiłyśmy do siedemdziesięciu. Wspierałyśmy się z dziewczynami, bo tak naprawdę każda była w takiej samej sytuacji, każda była tak samo oszukana jak ja – opowiada Patrycja Ksok.
- Ja tam byłam siódmego stycznia i dosłownie trzynaście dni później dostałam SMS-a, że salon się zamyka, umowa nie zostanie zrealizowana. Poczułam się oszukana z premedytacją, bo wątpię, że ktoś kto dwa tygodnie wcześniej sprzedaje suknie nie wie, że ma taką sytuację finansową. A podejmuje się kolejnych umów i zamówień – mówi Monika Skowrońska, kolejna poszkodowana.
- Pisałam jeszcze maila do producenta mojej sukni ślubnej, czy mieli od właścicielki salonu zamówienie, to odpisali, że ona nie zamawiała u nich sukien od 2021 roku. Ta pani musiała więc mieć wcześniej długi i o tym wiedziała i z premedytacją sprzedawała suknie. Pojawiają się głosy, że pani już wcześniej miała takie problemy – dodaje Oliwia Kosturkiewicz, która również zamówiła suknię ślubną.
ZOBACZ: Wybuch gazu w Katowicach. Rodzina wysłała „Interwencji” list pożegnalny
O tych problemach świadczy licytacja, jaką niedawno ogłosił Urząd Skarbowy w Gdańsku. Na sprzedaż wystawiono ponad dziewięćdziesiąt modeli wystawowych sukni, które należały do właścicielki salonu.
„Zgodnie z przepisami prawa, uzyskane ze sprzedaży w drodze licytacji publicznej środki pieniężne zostaną przeznaczone na pokrycie należności Skarbu Państwa” – informuje st. asp. Sebastian Pakalski z Izby Administracji Skarbowej w Gdańsku.
Miejsce, w którym był salon, obecnie jest puste. Wszelkie próby kontaktu z właścicielką salonu kończą się fiaskiem. Kobieta nie odpisuje na wiadomości i nie odbiera telefonu. Nie zastaliśmy jej też w domu.
Jedyne, co oszukanym klientkom pozostało po wizycie w salonie to torba upominkowa, w której było wino, długopis, podwiązka i różowa koperta. W kopertach były umowy, na podstawie których przyszłe panny młode zamierzają dochodzić swoich praw. Ale straconego czasu i nerwów nie uda im się już odzyskać.
- Jest mi niezmiernie przykro, bo to miał być wyjątkowy dzień. Tak naprawdę jeden z najważniejszych dni w życiu człowieka i trochę falstart. Źle to wygląda. Mam nadzieję, że limit swojego nieszczęścia już w tym temacie wyczerpałam – podsumowuje Patrycja Ksok.