„W instrybutor nie strzel”. Kobieta z nagrania przerywa milczenie
Jej szokujące zachowanie na stacji benzynowej w Rymaniu widziała cała Polska. 40-letnia pani Katarzyna wjechała autem w budynek stacji, a następie mimo strzałów oddanych przez policję, uciekła z miejsca zdarzenia. To wówczas padły słowa „w instrybutor nie strzel”. Dziś za pośrednictwem Interwencji kobieta chce przedstawić swój punkt widzenia.
W lutym 2021 roku po pobycie w Holandii, wracała na stałe do Polski, auto prowadził jej znajomy, to on zatrzymał się na stacji benzynowej w Rymaniu.
- Wysadziłam go z samochodu, wzięłam kluczyk, weszłam do środka, prosiłam panią, czy mogłabym zadzwonić na policję. Połączyłam się z numerem 112. Powiedziałam, że boję się o swoje życie – relacjonuje pani Katarzyna.
Jak tłumaczy, zadzwoniła o godz. 17, a patrol przyjechał o 23.
- Wyskoczyłam do nich z taką nadzieję, że w końcu ten człowiek mnie zostawi w spokoju. Policja zamieniła dwa zdania z nim i odjechała. O godzinie mniej więcej 0:20 policja przyjechała drugi raz. Postanowiłam już nie wysiadać z samochodu. Ja im powiedziałam, że ja zapaliłam jointa, że ja nie czuję się na siłach, żeby jechać dalej i on mówi do mnie: masz oddać mu kluczyki, macie stąd odjeżdżać. To była sekunda, gdyby mi nie dali takiego polecenia, że mam oddać mu kluczyki i stąd odjeżdżać, to tej decyzji by nie było. To właśnie wtedy sobie pomyślałam pal sześć te drzwi (stacji benzynowej red.) – opowiada pani Katarzyna.
ZOBACZ: Ojciec nie odrzucił spadku w imieniu dzieci. Teraz mają gigantyczne długi
Później rozpoczyna się seria zdarzeń zarejestrowanych telefonem komórkowym. Nagranie trafiło do sieci i błyskawicznie stało się hitem internetu ze względu na nagrywającego, który omyłkowo nazwał dystrybutor paliwa „instrybutorem” i krzyczał, do policjantów: „w instrybutor nie strzel”. Samo zdarzenie było jednak dramatyczne.
Widać na nim, że pani Katarzyna po tym jak lekko uderzyła w drzwi stacji benzynowej, wycofała i ponownie z impetem ruszyła w kierunku budynku. Tym razem auto przebiło drzwi i wjechało do środka. Całe zdarzenie obserwowali dwaj policjanci. Chwilę później kobieta wycofała i zatrzymała się obok dystrybutora z paliwem. Wówczas policjanci oddali kilka strzałów w auto. Gdy jeden z nich próbował wybić szybę, by dostać się do środka, samochód odjechał.
- Słyszałam tylko pynk, pynk, pynk, w ten sposób. I właśnie wtedy postanowiłam odjechać, bo mówię będą strzelać aż mnie zastrzelą - relacjonuje pani Katarzyna.
„Wykorzystanie przez policjanta broni palnej w celu zatrzymania pojazdu było zasadne i zgodne z przepisami. Ze względu na stwierdzenie innych nieprawidłowości podjęto decyzję o konsekwencjach dyscyplinarnych wobec obu funkcjonariuszy. Obaj zostali ukarani karami nagany”- tłumaczy policja w przesłanym oświadczeniu.
ZOBACZ: Kolejarze nie mogą wykupić mieszkań
- Oczekiwałam bardziej, że ochroni mnie, że przynajmniej zwrócą temu człowiekowi uwagę, żeby się ode mnie odczepił, żeby tej mojej przestrzeni nie naruszał, żeby nie walił mi w szybę. Przecież on siedem godzin się dobijał do auta – mówi pani Katarzyna.
Kobieta sama zgłosiła się na komisariat policji w Koszalinie. Krata aresztu zamknęła się za nią na 20 miesięcy. Jakiś czas potem media obiegła informacja, że pani Katarzyna nie będzie odpowiadać za swój czyn, bo jest niepoczytalna.
- Trafiłam do aresztu w Goleniowie. Potem zdecydowano, że trzeba mnie poddać obserwacji sądowo-psychiatrycznej, na którą też się zgodziłam. Lekarze po dwóch tygodniach powiedzieli, że jestem chora na urojenia. Powiedzieli, że jestem zbyt chora, żeby to zrozumieć, nic mi nie chcieli tłumaczyć. Na leczeniu zostałam. Po dwóch tygodniach doktor, która mnie prowadziła, stwierdziła, że mnie wypisuje z oddziału, bo nie mam urojeń, jestem zdrowa – twierdzi pani Katarzyna.
ZOBACZ: Autobus nie dojedzie. Są odcięci od świata
Dramatyczne sceny na stacji benzynowej w Rymaniu poprzedziły inne dramatyczne okoliczności w życiu pani Katarzyny, które rzucają światło na jej zachowanie. Najpierw w Niemczech, potem w Holandii próbowano jej odebrać córkę, do Polski uciekała przed niemiecką instytucją zajmującą się dziećmi.
Pani Katarzyna: Moje całe życie, to po prostu dzieci. Mam synów 24-letniego, 17-letniego i córkę w wieku 12 lat.
Reporterka: Pani Kłopoty w Niemczech i później w Holandii potraktowali jako pani urojenia?
Pani Katarzyna: To było wynikiem mojej choroby, że szukałam pomocy w szkołach, u lekarza, na policji.
Reporterka: Pani się naraziła z jakiegoś powodu tym instytucjom i one postanowiły panią pozbawić praw rodzicielskich, odebrać córkę, syna też?
Pani Katarzyna: Nie. Wie pani oni nie zabierają dzieci patologicznych rodzin. Oni zabierają dzieci, które są ułożone, mądre, które się dobrze uczą, które będą posłuszne. Mój syn bardzo zaburzony...
Reporterka: Nie był im potrzebny?
Pani Katarzyna: Nie był im potrzebny i nigdy o nim nie było żadnej mowy.
ZOBACZ: Zbierali pieniądze na grób syna. Ludzie czują się oszukani
Sprawa trafiła do Rzecznika Praw Obywatelskich. W decyzjach sądów brak konsekwencji. Po 20 miesiącach pobytu w areszcie sąd orzeka, że kobieta jest chora. Mimo to, nie trafia ona do szpitala, cztery miesiące tkwi nadal za kratami. Wreszcie sąd wypuszcza ją na wolność. Pół roku później sąd odwoławczy nakazuje powrót do szpitala, bo kobieta nie chce się leczyć.
- Ja się zgodziłam na leczenie. Chodzę regularnie do psychiatry. Dwie wykluczające się opinie spowodowały, że złożyłam wniosek do prokuratora o przebadanie mnie przez nowych biegłych, na co czekałam rok czasu. Finalnie przebadali mnie ci sami biegli, którzy podczas procesu upierali się, że jestem tak chora i niebezpieczna, że należy mnie internować – twierdzi pani Katarzyna.
„Sprawa znajduje się na etapie zbierania i analizowania niezbędnych dokumentów. Z tych względów wypowiedź Biura RPO dla mediów byłaby przedwczesna” – przekazało nam Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich.