Żyli z ruchu granicznego. Jego zawieszenie to dla nich katastrofa

Na początku lutego zawieszono ruch na polsko-białoruskim przejściu granicznym w Bobrownikach. Konsekwencje tych działań mają wpływ nie tylko na relacje Mińsk-Warszawa, ale także na losy tysięcy ludzi po polskiej stronie, których życie zawodowe związane jest właśnie z ruchem granicznym. Wiele osób straciło pracę, a poszkodowani przedsiębiorcy, którzy z dnia na dzień przestali zarabiać pieniądze, zapowiadają kolejne zwolnienia. W regionie, w którym ciężko o pracę, jest to zapowiedź katastrofy.

10 lutego polskie władze zawiesiły ruch na polsko-białoruskim przejściu granicznym we wsi Bobrowniki na Podlasiu. Jedną z osób, która bezpośrednio odczuła skutki tej decyzji, jest pracująca w miejscowej agencji celnej pani Urszula.

- Akurat miałam dyżur, widziałam, jak ostatnia ciężarówka wjechała. Godzina 12:00, szlabany się zamknęły i po prostu koniec, przejście zamarło - mówi.

- Codziennie się zastanawiam, czy przyjadę i nie dostanę wypowiedzenia. Jestem matką samotnie wychowującą dziecko. I nie czuję się bezpiecznie, nie czuję wsparcia, niestety. My, Polacy, nie czujemy tego. I to nie jestem tylko ja jedna, w Bobrownikach jest dużo takich dziewczyn - dodaje.

Potwierdzenie słów pani Urszuli znajdujemy w przygranicznym sklepie, działającym w Bobrownikach od ponad dwudziestu lat. Dopóki granica była otwarta, interes działał całodobowo i zatrudnionych było tu dwanaście osób. Dziś pracuje już tylko jedna, resztę trzeba było zwolnić.

- To jest tragedia, szok, co nas spotkało. Gdyby ktoś nas ostrzegł chociaż tydzień wcześniej, że granica będzie zamknięta, to człowiek miałby czas na wyprzedanie tych towarów. W chłodni zawsze mieliśmy około dwóch-trzech ton wędlin. To wszystko poszło do utylizacji. Naszymi klientami byli głównie kierowcy tirów, którzy robili ogromne zakupy, znali nasz sklep, przyjeżdżali. Zamknięto granicę i nie było już żadnego klienta - mówi pani Agnieszka, współwłaścicielka sklepu.

W podobnej sytuacji jest pani Barbara, która od trzynastu lat prowadzi zajazd. Po zamknięciu granicy jej straty sięgają prawie siedemdziesięciu procent.

- Nie wiem, co będzie dalej. Nie wiem, co mam pracownikom powiedzieć. Czy będziemy dalej pracowały, czy po prostu rezygnujemy z tego wszystkiego. Mało jest pracodawców i jestem pewna, że będzie ciężko. Już wiem, że jest ciężko ze znalezieniem pracy, bo niektóre dziewczyny, które zostały zwolnione z agencji celnej, szukały już u nas w Gródku pracy i taką pracę jest ciężko dostać - mówi.

ZOBACZ: Bez turystów przy granicy z Białorusią. Przedsiębiorcy na skraju bankructwa

Straty agencji celnej prowadzonej przez panią Ewelinę sięgają już kilkuset tysięcy złotych i sytuacja z dnia na dzień się pogarsza, bo problem dotyczy całej naszej granicy z Białorusią. Odkąd polskie władze zawiesiły ruch w Kuźnicy i Bobrownikach, ciężarówkom jadącym na Białoruś zostało tylko przejście graniczne w Kukurykach w województwie lubelskim.

- W Kukurykach są przeogromne kolejki. Z moich rozmów z przedsiębiorcami, którzy mają firmy przewozowe, wynika, że ich biznes teraz nie zarabia. Bo większość czasu spędza się teraz w kolejkach - mówi pani Ewelina.

Rząd przedstawił plan pomocy przygranicznym przedsiębiorcom. Potwierdzenie tej informacji uzyskaliśmy z Ministerstwa Rozwoju i Technologii:

„Warunkiem ubiegania się o rekompensatę będzie niezaleganie z należnościami publicznymi oraz uzyskanie pięćdziesięcioprocentowego spadku przychodów w miesiącu objętym zamknięciem przejścia (W porównaniu do jednego z dwóch poprzednich miesięcy, lub analogicznego w roku ubiegłym).

Rekompensata będzie wypłacana na wniosek, przez wojewodę właściwego ze względu na położenie zamkniętego przejścia granicznego”.

- Koszty utrzymania firmy przekraczają trzykrotnie sumę, którą oni zaproponowali. Nie walczymy o utracone korzyści, bo zarabiałybyśmy więcej. Chcemy po prostu utrzymać tę firmę - mówi pani Agnieszka, współwłaścicielka sklepu.

- My nie współpracujemy z reżimem białoruskim. My od kilkudziesięciu lat pracujemy tu w Polsce. Zatrudniamy polskich obywateli, płacimy podatki do polskiego budżetu. I jeżeli ktoś mi mówi: proszę się wynosić na Białoruś i tam robić biznesy, to ja się z tym nie zgodzę. Czuję się Polką, jestem polskim obywatelem i chciałabym tutaj w dalszym ciągu budować nasze PKB - mówi z kolei pani Ewelina.

Oglądaj inne reportaże tego reportera

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX