Zwęglone ciała w aucie. Mimo ognia nie próbowali uciekać
Policja próbuje złapać zabójcę lub zabójców małżeństwa z Wielkopolski. Dwadzieścia lat temu ich zwłoki znaleziono w doszczętnie spalonym aucie. Samochód stał na rzadko uczęszczanej drodze. Choć był styczeń, pani Halina nie miała na sobie kurtki. Nic też nie wskazuje na to, by po pojawieniu się ognia, para próbowała uciekać. Co zatem się stało?
Włocin Kolonia – mała wieś w województwie wielkopolskim. Znają się tu właściwie wszyscy. Dwadzieścia lat temu mieszkało tu małżeństwo: Zdzisław i Halina B. Mieli troje dzieci.
- Ja go dobrze znałem, on taki grzeczny był… Taka złota rączka, wszystko zrobił. Złego zdania nie mogę powiedzieć. Oni żadnych wrogów nie mieli nigdy. To byli ludzie spokojni, normalnie żyli, jak wszyscy – opowiada znajomy zamordowanych.
- Tata wszystkim pomagał, tak że był bardzo lubianą osobą. Nie wiem, kto może za tym stać. Minęło już tyle lat, a ja zamykam oczy i widzę cały czas samochód i rodziców – mówi córka zamordowanych.
ZOBACZ: Uwięziona w mieszkaniu. Opiekuje się nią 12-letnia córka
Jest 9 stycznia 2004 roku. Późnym wieczorem małżeństwo nieoczekiwanie wychodzi z domu. Podobno wybierają się do brata pana Zdzisława, który mieszka w sąsiedniej wsi. Nigdy nie docierają jednak na miejsce.
- Ona się nie ubrała, tylko będąc w podomce szybko wsiadła i pojechała ze Zdzichem. I to już było wszystkim we wsi dziwne, bo w podomce chodziła, ale jak gdzieś wychodziła, to zakładała taką zieloną kurtkę. Kurtka w szafie wisiała, a przecież było zimno – tłumaczy znajoma zamordowanych.
- Oni jechali do mnie, ale nie dojechali. Trudno powiedzieć, po co jechali – zaznacza pan Wiesław, brat zamordowanego.
- Zdzisław i Halina postanowili pojechać podobno do brata Zdzisława. Natomiast tu też jest jakaś wątpliwość, ponieważ szwagierka mówi, że oni nigdy nie jeździli razem – mówi Weronika Henszel, dziennikarka „Faktu”.
- Pani Halina co najmniej z sześć lat z nim się gniewała i tam w ogóle nie jeździła z mężem do niego. Na dodatek ta droga, którą oni jechali, to jest pokopane, poryte, góry, doły – zauważa znajoma małżeństwa.
- Wiem tylko jedno: sami nie zginęli. Nie było wybuchu samochodu, nie uderzyli w drzewo, nic takiego, co by mogło spowodować śmierć – dodaje córka zamordowanych.
ZOBACZ: Żyją na przemoczonej podłodze. Strach wejść do łazienki
Dwa dni po zaginięciu bliscy państwa B. odnajdują ich doszczętnie spalone auto. W środku znajdują się ludzkie szczątki. Badania wykazują, że należą one do pana Zdzisława i jego żony Haliny. Rozpoczyna się śledztwo. Szybko zostaje jednak umorzone.
- To było bardzo dokładne spalenie samochodu. Prawdopodobnie pożar rozpoczął się od środka – tam, gdzie były zwłoki – mówi Maciej Szuba, były komendant poznańskiej policji.
- Jakby wypadek był czy coś, toby się ratowali. Próbowaliby wysiąść, nie? A tam nic podobno. Jak siedzieli, tak sobie siedzieli. Do cholery, przecież Zdzichu był niemały chłop. Wystarczyło nogami się zaprzeć i szyba by wyszła. Nie wierzę w to, że człowiek, który będzie palony ogniem, nie będzie próbował uciekać, wybijać szyby, wyjść z samochodu… Zabici zostali w samochodzie, wsadzeni i spaleni. Upozorowane, bo to inaczej się tego nie da wytłumaczyć – słyszymy od znajomych małżeństwa.
- Prokurator mówi, że w tacie wykryto 4,12 promila, a w mamie 2,5 promila alkoholu. Pan prokurator się śmieje w oczy i mówi, że biegli tak osądzili, a biegli zazwyczaj się nie mylą. No, tych słów nie zapomnę – wspomina córka zamordowanych.
- Tak daleko w takim stanie ujechać bez żadnej rysy… - nie dowierza pan Wiesław, brat zamordowanego.
- Co ciekawe, szyby w samochodzie były uchylone, a od samochodu do drogi biegły ślady czyichś stóp. Policja wtedy nie mając podejrzanych uznała, że to był samozapłon, że kobieta paliła papierosa i od tego się zapalił samochód (uznano, że pożar szybko się rozprzestrzenił od znajdującego się w aucie bimbru – red.) – dodaje Weronika Henszel z „Faktu”.
- Niemożliwe. Choćby nawet zapaliło się od bimbru, to nie ma takiej gorączki, tak wysokiej temperatury. Z tego, co słyszałem, to nic nie zostało – komentuje znajomy zamordowanych.
ZOBACZ: Świnoujście niemal bez dostępu do atrakcji i plaży. Mieszańcy protestują
Kilka lat temu sprawą zainteresowało się policyjne Archiwum X. Powołano biegłych z zakresu pożarnictwa. Stwierdzili oni, że śmierć państwa B. nie mogła być nieszczęśliwym wypadkiem. Doszło do morderstwa i celowego podpalenia auta. Niewykluczone, że w tym czasie małżonkowie byli już nieprzytomni.
- Bracia mieszkają w Anglii. Telefonu ich nie udostępnię, bo nie kazali. Ja mam ogromny żal do Archiwum X i nie chcę mieć z nimi już nic do czynienia – mówi córka zamordowanych.
Gdy pytamy, czy sądzi, że to ktoś z rodziny mógł mieć związek ze zbrodnią, odpowiada:
- Ja uważam, że nikt z drugiego końca Polski nie przyjechał i nie przyczynił się do śmierci rodziców, tylko ktoś blisko.
ZOBACZ: Były partner jak postać z koszmaru. Za nic ma sąd i prokuraturę
Śledztwo w sprawie zabójstwa Zdzisława i Haliny B. wciąż trwa. Policjanci z Archiwum X wierzą, że już niedługo uda im się poznać tożsamość mordercy. Na jego schwytanie mają jeszcze jedenaście lat. Potem sprawa ulegnie przedawnieniu.
- Nie wiadomo, co sprawca miał na myśli albo jaki cel chciał osiągnąć, ale myślę, że gdzieś tu pieniądze, finanse – to będzie klucz do rozwiązania tej całej zagadki. Myślę, że policja ma już dość dużo na ten temat i że powinniśmy się niebawem spodziewać ogłoszenia sukcesu. I tego zresztą im życzę, bo tego typu sprawy powinny znajdować taki swój finał – mówi Maciej Szuba, były komendant poznańskiej policji.