Wakacje na płonącej wyspie. Polacy kontra biuro podróży

W lipcu na greckich wyspach Rodos i Korfu doszło do niszczycielskich fali pożarów. Wielu turystów zamiast do raju, trafiło do wakacyjnego piekła. Musieli uciekać z hoteli, koczować na plaży, szukać schronienia w szkołach. Turyści twierdzą, że wycieczki sprzedawano mimo informacji o zagrożeniu. Żądają zwrotu pieniędzy za zniszczone wakacje.

Jedną z osób, która miała wypoczywać w Gracji była pani Marlena. Wraz ze swoim partnerem 21 lipca wylecieli na Rodos. Wycieczkę kupili w biurze podróży. Nikt nie poinformował ich, że w miejscu, do którego lecą może być niebezpiecznie.

- Tak naprawdę mama do mnie napisała, że: dziecko lecisz, a tam jakieś pożary się zaczynają. I wtedy lampka nam się zapaliła i mój chłopak zadzwonił do tej pani, która sprzedawała nam wycieczkę z pytaniem czy tam jest bezpiecznie? Odpowiedziała, że wszystko jest w porządku, że nie było żadnej sytuacji, żeby biuro miało ewakuację i że możemy lecieć – opowiada Marlena Rozicka.

Pan Bartłomiej urlop spędzał w tym samym hotelu, co pani Marlena. Wycieczkę kupił przez stronę internetową tego samego biura podróży. W hotelu, za który zapłacił, spędził niecały jeden dzień.

- Od przylotu minęło raptem 11 godzin, gdy wszystko się zaczęło. My po prostu wyjrzeliśmy, a tam zza płotu dochodziły takie wielkie kłęby czarnego dymu. Było jasne, że to zagrożenie jest blisko. Z tego, co ustaliliśmy z ludźmi tam na miejscu, to pożary zaczęły się już przed tym jak ja wykupiłem wycieczkę – mówi Bartłomiej Tomaszewski.

ZOBACZ: Wodociąg-widmo. Rura jest, ale nikt się do niej nie przyznaje

Sytuacja zrobiła się dramatyczna. Ogień zagrażał budynkom, konieczna była ewakuacja.

- Zaczęło się już palić tak konkretniej gdzieś koło godziny 22. Dostaliśmy alerty na telefon, alerty na telewizory w hotelach. Straszny był huk tych syren, dźwięk taki potężny. Na pomoc na plaży czekaliśmy 6 godzin – wspomina Marlena Rozicka.

- Zadzwoniliśmy do rezydentki, która powiedziała, że jeżeli możemy, to żebyśmy się ewakuowali na własną rękę. Plaża była cała wzdłuż zapełniona ludźmi z walizkami. W ciągu tego czasu, gdy byliśmy na plaży do momentu, kiedy nas ewakuowano autokary innych biur podróży cały czas przyjeżdżały po swoich klientów. Zostaliśmy tylko my – dodaje Bartłomiej Tomaszewski.

To zapis fragmentu nagrania jakie otrzymaliśmy od bohaterów reportażu. Rozmowa z rezydentem w trakcie ewakuacji.

- Mam siedzieć cały czas w tym dymie, gdzie jest ta łódź?

- Mój chłopak ma astmę, dusi się, inhalatory nie pomagają i dla pana nie jest to zagrożenie życia?

- Być może gdyby mniej krzyczał, nie musiałby się tak dusić.

- A to dziękuję, do fajne, na pewno wykorzystam.

ZOBACZ: Skandaliczne kolonie. Brak ratowników, pielęgniarki

Dopiero nad ranem przedstawiciele biura podróży zorganizowali transport, który zawiózł uczestników wycieczki do innego hotelu, ale nie mogli zostać w nim na dłużej. Trafili więc do szkoły podstawowej, gdzie lokalni mieszkańcy zorganizowali pomoc. Tam mieli spędzić dwa dni. W tym czasie rezydenci biura podróży szukali zastępczego hotelu.

- I po jakichś kliku godzinach przyjechał autokar po nas, do tego hotelu. No to zadaliśmy pytanie, czy tam jest bezpiecznie, bo dowiedzieliśmy się od Greków, że tam jest ewakuacja. To odpowiedź była, że ona nam nie może zagwarantować, że tam jest bezpiecznie. I wykrzyczała: to wsiadacie państwo, czy nie?! – twierdzi Marlena Rozicka.

- To były dwa różne światy. Jeżeli miałbym określić standard tego hotelu, to był 2-gwiazdkowy hotel. Co lepsze, doba w naszym hotelu kosztowała 900 złotych. Tam za dwie osoby było 450 złotych – mówi Bartłomiej Tomaszewski.

Nie wszystkim turystom zaproponowano rekompensaty. Ci, którzy je dostali uważają, że są za niskie, bo za pobyt płacili ponad 4 tysiące złotych za osobę. Twierdzą też, że w momencie zakupu wycieczki biura wiedziały o zagrożeniu. Władze Grecji ostrzegały o nim tydzień przed wylotem.

- Biuro podsumowało to krótko: było to niezależne od nich i nie mam prawa mieć roszczeń. Przysługuje nam ugoda w wysokości 800 złotych za osobę. Czyli nadal za zmarnowany urlop mielibyśmy zapłacić ponad 3 tysiące za osobę – wylicza Bartłomiej Tomaszewski.

ZOBACZ: Urzędnicy wycięli mu trzy potężne drzewa. Przez pomyłkę

Dlaczego sprzedawano wycieczki pomimo zagrożenia w regionie, dlaczego nie zaproponowano zmiany terminu lub miejsca pobytu i na jakie odszkodowanie mogą liczyć poszkodowani turyści? Zapytaliśmy o to przedstawicieli biura podróży. Jak dotąd bez odpowiedzi.

- Turyści jak najbardziej powinni otrzymać zwrot środków, które przeznaczyli na swoje wymarzone wakacje. Wynika to z ustawy o imprezach turystycznych. Oprócz tego mamy przepisy ogólne i na podstawie tych przepisów możemy zwrócić się o zadośćuczynienie. Osoby, które musiały uciekać 20 kilometrów plażą, a były takie przypadki, mogą się zwracać o odszkodowanie do tego biura podróży – uważa prawnik Bartosz Graś.

- Jeżeli rano bym dostał telefon, że jest niebezpiecznie i proponujemy zamianę na inny termin, inne miejsce, czy rezygnację, to ja bym przecież tam nie pchał – zauważa Bartłomiej Tomaszewski.

Oglądaj inne reportaże tego reportera

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX