"100 zł miesięcznie za ogrzanie domu" i tajemnicze zniknięcie. Nowy trop
Wysoki, postawny mężczyzna po czterdziestce, któremu zależało na zachowaniu anonimowości – to nowy wątek w sprawie zaginięcia pani Renaty i jej córki. Kobiety oferowały w sieci „rewolucyjną technologię”, dzięki której można ogrzać dom za 100 zł miesięcznie. Sprzedawały też, a w zasadzie tylko pobierały zaliczki, nagrobki. Pewnego dnia zniknęły. Nowe fakty w sprawie jako pierwszy ujawnia Rafał Zalewski.
Pani Renata ma 40 lat. Jest rozwódką, matką 19-letniej Wiktorii. Kobiety pochodzą z Zielonej Góry, ale od kilku lat mieszkały we Wrocławiu. Do niedawna razem prowadziły tam firmę sprzedającą nagrobki.
- Pobierały zaliczki, niestety nie wywiązywały się z tych zobowiązań, no i taki mógł być powód ich zaginięcia de facto świadomego i celowego. Przygotowały sobie gotówkę, która umożliwi im gdzieś tam przebywanie w określonym miejscu, o istnieniu którego nikomu wcześniej informacji nie przekazały – mówi Przemysław Ratajczyk z Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu.
- Przelałem im 3600 złotych Nagrobek miał być za trzy miesiące – tłumaczy Łukasz Makowski, jeden z poszkodowanych.
- Ona miała partnera, on był incognito – nikt go nie widział, nikt go nie poznał i nikt nie wie, jak ma na imię. Spotykali się przez dwa lata. Jak próbowałam wypytać, czy ma rodzinę, czy coś, to mi mówiła: „Lepiej, żebyś o tym nie wiedziała. Dla twojego bezpieczeństwa”. Kazał tylko na siebie wołać „Kulka” i to wszystko. Był bardzo wysokim facetem, bo ja go raz niechcący zauważyłam, ale on mnie nie widział. Koło dwóch metrów facet i bardzo potężny, koło 120 kilogramów. Coś po czterdziestce. Mnie się wydaje, że to właśnie on maczał palce w tym zaginięciu. Może jakiś przestępca albo coś, nie wiem - mówi znajoma zaginionych.
- Wychodził z nią facet. Zdziwiło mnie, taki był postawny, ale miał taką maskę, jak ci różni tajniacy… I tak był schowany. Ale ona za nim szła z tyłu, w telefonie coś grzebała. Nie było widać, żeby była zdenerwowana, więc pewnie go znała – dodaje sąsiadka kobiet.
ZOBACZ: Dekretem Bieruta zabrali im dom. Wygrywają ze stołecznym ratuszem
Kilka miesięcy temu panie Renata i Wiktoria rozszerzyły swoją działalność. Zaczęły sprzedawać w internecie ekologiczne piece. Pani Renata przekonywała, że są skonstruowane tak, że koszt ogrzewania nawet dużego domu nie przekracza 100 złotych miesięcznie. Wszystko dzięki rewolucyjnej i ściśle tajnej technologii. Jej autorem miał być skromny i ukrywający swoją tożsamość wynalazca – niejaki pan Zbigniew.
- Chciałam wam powiedzieć, że cała technologia Zbyszka powstała przez zupełny przypadek. Pracował nad czymś zupełnie innym. Więc tutaj szacunek dla Zbyszka, że stworzył dla nas coś przyszłościowego – opowiadała pani Renata na jednym z nagrań opublikowanych w internecie.
- O Zbyszku nie wiemy nic. Znamy tylko jego genialny wynalazek i nic więcej. Może być kimś w rodzaju Wolfa z Hansa Klossa, który nigdy nie istniał – opowiada dziennikarz Bartłomiej Mostek. Według niego wygląda to na „kant, który został dobrze przygotowany. Mamy te dekoracje, mamy ten piec, opowieść o jakimś Zbyszku, więc to się dzieje”.
- W tym momencie już wezmę termometr, proszę bardzo, włączamy, w tym momencie przykładam, jak widać temperaturę na grzejniku pokazuje 55 stopni, i żeby nie było, że termometr jest jakoś dziwnie ustawiony, pokażę jeszcze inne wartości: przyłożymy do drzwi: 23,2 – mówi na nagraniu pani Renata.
- Jak to miało ogrzać inne pomieszczenie? Masz dom 200 metrów, to masz dużo tych pomieszczeń. Nie wiem, jak to jest możliwe – ocenia Łukasz Makowski, poszkodowany.
ZOBACZ: Nagle skończył się asfalt. Auto zniszczone, odszkodowania brak!
Nie wiadomo dokładnie, ile osób zamówiło nagrobek albo cudowny piec. Nie wiadomo też, ile łącznie zaliczek wpłacono. Wiadomo jedno: 13 marca tego roku około dziewiątej rano pani Renata i jej córka wyszły z domu. Potem zaginął po nich wszelki ślad.
- W środku było wyczyszczone, czyściutko. Żadnych śladów, niczego. Lodówka była pusta, grzejniki były zakręcone – opowiada sąsiadka.
- Wszystko to wygląda na z góry zaplanowaną akcję, czyli: nabieramy ileś tam osób, im więcej, tym lepiej, pieniądze odkładamy do walizki, razem z walizką uciekamy gdzieś z Polski do bezpiecznego miejsca, tam rozpoczynamy życie na nowo. Przecież nie wierzymy chyba w sytuację taką, że pan Zbyszek, pani Renata i jeszcze na wszelki wypadek ich córka zostały porwane przez jakiegoś producenta pomp grzewczych, aby zdobyć tajne plany na tworzenie ich wynalazków – zauważa Marcin Torz, dziennikarz „Super Expressu”.
- Ja w to nie wierzę, że ona uciekłaby przed tymi wierzycielami. Tym bardziej, że ona ma jeszcze 11-letniego syna. Ona by nie zostawiła swojego syna, ona by za niego życie oddała – ocenia znajoma zaginionych.
ZOBACZ: Rak z przerzutami i brak ubezpieczenia. Rodzinny dramat w Brodnicy
Jak ustaliliśmy, panie Renata i Wiktoria w dniu zaginięcia poruszały się białym busem. Wychodząc z domu wyłączyły swoje telefony. Potem razem zrobiły jeszcze zakupy. Dwa tygodnie później śledczy odnaleźli ich auto. Było porzucone 300 kilometrów od Wrocławia - na jednej ze wsi w pobliżu Sochaczewa na Mazowszu.
- W pojeździe nie ujawniono żadnych rzeczy osobistych należących do tych pań, nie ujawniono też śladów ewentualnego przestępstwa – informuje Anna Placzek-Grzelak z Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu.
ZOBACZ: 9-letni Filip zginął potrącony przez auto. Sprawca nie trafił za kraty
Matka i córka poszukiwane są w tej chwili na całym świecie. Interpol opublikował w ich sprawie tzw. żółtą notę. Tymczasem kilka tygodni temu na stronie firmy zaginionych kobiet niespodziewanie pojawiły się kolejne wpisy. Kobiety zachęcają w nich, aby… nadal zamawiać u nich nagrobki.
- Zostały one opublikowane bez udziału pani Renaty i Wiktorii, publikacje takich wpisów można zaplanować z dużym wyprzedzeniem i one automatycznie po prostu są publikowane. To kwestia czasu, kiedy te kobiety zostaną odnalezione, miejmy nadzieję całe, zdrowe i będzie można z nimi prowadzić dalsze czynności – tłumaczy Przemysław Ratajczyk z Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu.
- Cierpliwości. Prokuratura i policja dysponują takimi środkami, że proszę mi wierzyć, że prędzej czy później te panie się odnajdą – zapewnia Anna Placzek-Grzelak z Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu.