Pacjenci ze skandaliczną opieką. Rodziny zabierają bliskich
Brak rehabilitacji, lekarzy i opiekunów, a czasem nawet jedzenia – to szokujący opis pobytu w Ośrodku Rehabilitacji w Szymanowie pod Warszawą, jaki kreślą jego pacjenci i personel. Miesięczny pobyt potrafił kosztować tam 30 tys. zł. Pacjenci opowiadają, że pozostawali bez opieki; personel, że brakowało lekarza i leków. W efekcie rodziny w trybie pilnym zabierały bliskich. Sprawę ogromnych zaniedbań, ale i śmierci pacjentki, bada m.in. prokuratura.
Do redakcji Interwencji zgłosili się poszkodowani pacjenci ośrodka w Szymanowie. Z powodu, jak twierdzą, złej opieki i braku rehabilitacji zrezygnowali z usług – mimo tego właściciele ośrodka nie chcą zwracać pieniędzy. Poszkodowanymi czują się także pracownicy, którzy od kilku miesięcy nie otrzymywali pensji.
- Już poprzednio, w czwartek, chcieli wypisać mamę, podczas mojej wizyty, kiedy przyjechałem ją odwiedzić. Okazuje się, że personel medyczny odszedł, bo zarząd nie wypłaca pensji. Taki biznes tylko w Polsce się robi, jak widać. Mama jest narażona na uszczerbek na zdrowiu i to jest kodeks karny. Czekamy na transport medyczny, zabieramy mamę do innego ośrodka – opowiada Grzegorz Krzyżostyniak, który przyjechał ze Śląska odebrać mamę z ośrodka.
Ośrodek w Szymanowie podpiera się nazwą znanego w Polsce szpitala w Konstancinie. Pobyt w ośrodku jest drogi – może kosztować nawet 30 tysięcy złotych miesięcznie. Pacjenci za turnusy płacą z góry, ale od stycznia są problemy z pensjami dla opiekunów, masażystów, fizjoterapeutów, także lekarzy i pielęgniarek. Były strajki, były rozmowy i obietnice wypłat - nic to nie dało. Z końcem czerwca odszedł prawie cały personel.
- Często nie bywa tutaj pielęgniarka, ludzie potrafią nie dostać leków. Lekarz, jeżeli zjawił się raz w tygodniu, to był cud tutaj. Ośrodek w momencie, kiedy kończą się leki, nawet nie informuje rodziny o tym, żeby dowieźli. Dla pana prezesa jest najważniejszy pieniądz. Myślę, że około trzy miesiące nie płacili. Łączna kwota zadłużenia za samych pracowników w ośrodku sięga blisko 330 tys. zł. Rehabilitacji nie ma od tygodnia. Sądzimy, że obecnie w ośrodku przebywa około 30 osób i jeden opiekun – mówi Julia Matijszczuk, była opiekunka w ośrodku rehabilitacji.
ZOBACZ: Szukali pracy, teraz dostają wezwania do zapłaty
W trakcie realizacji reportażu pod bramę podjeżdżają rodziny pacjentów, żeby ich zabrać. Niektórzy pacjenci mieli opłacony pobyt nawet pół roku z góry, nie miało to znaczenia – do wieczora wszyscy musieli opuścić placówkę w Szymanowie. Nie wiadomo, kto zdecydował o zamknięciu ośrodka dosłownie z dnia na dzień. Według relacji pracowników pacjenci od dawna przeżywali tam koszmar.
- Pacjenci są tam od stanów lekkich, typu delikatne udary, operacje po endoprotezach, ale są też stany ciężkie z rurkami tracheostomijnymi, z PEG. Niektórzy pacjenci tylko leżą i potrzebują opieki przyłóżkowej, takiej 24 godziny na dobę. Takich opiekunów tam nie było – mówi Magdalena Ślizanowska, fizjoterapeutka.
- Myślę, że średnio pobyt jednej osoby kosztował od 10 do 30 tys. zł, zależy od przypadku, od programu, ale żaden program nie był spełniony tak, jak to należało robić – zaznacza Julia Matijszczuk, która była opiekunką w ośrodku.
Reporterka: 30 tysięcy miesięcznie i były sytuacje, że ludzie nie dostawali jedzenia?
Julia Matijszczuk: Tak.
ZOBACZ: Bój o odprawy. Firma nie odpowiada na wezwania do zapłaty
- W ośrodku nie było żadnych lekarzy, żadnych - neurologa ani neuropsychologa. W rehabilitacji pacjenci mieli przeciwwskazania na przykład co do prądów, a robili. Rozmawialiśmy o tym z dyrekcją, ale dyrekcja mówiła, że pieniądze opłacili, trzeba coś robić, lekarzy nie ma, to trzeba czymś zamienić – twierdzi masażysta Artem Paszczenko.
Zdaniem Julii Matijszczuk w Szymanowie mogło dochodzić do narażenia życia i zdrowia pacjentów.
- Tym bardziej, że były sytuacje, w których na terenie ośrodka znajdowali się pijani pracownicy, co się wiązało z kucharzem, który był pod wpływem alkoholu, z jednym z masażystów lub fizjoterapeutów. Mamy SMS-y do dyrekcji w tej sprawie. Zgłaszaliśmy i nic – opowiada.
Naszym rozmowom przysłuchuje się Beata Tyszka, która przyjechała zabrać syna z ośrodka.
- Co ja myślę? Wiem, że we wtorek syn do mnie zadzwonił: mama, leżę od rana, nikt nie przyszedł do mnie, nikt mnie nie przebrał, bo w tym dniu zwolniła się właśnie jeden z opiekunek. I tak leżał w tym pampersie, dopiero na obiad był przebrany. Ten tydzień to jest jedna wielka porażka, leży, nie ma żadnej rehabilitacji, bo się rehabilitantki już wszystkie pozwalniały z tego. Dlatego przyjechaliśmy dzisiaj, zabieramy go, bo ja go nie zostawię, żeby on przez kolejny tydzień czy dwa leżał po to tylko, żeby leżeć. Telefonów nikt nie odbiera z dyrekcji, unikanie jest wszelkich rozmów – relacjonuje.
ZOBACZ: Walczy z ZUS o emeryturę. Od 21 lat!
- W trybie pilnym dostałam telefon w piątek wieczorem, że do niedzieli mam odebrać ojca. Taką informację dostałam i pani się rozłączyła. Nawet dobrze nie skończyłyśmy rozmawiać – tłumaczy Alina Kędzierska, której ojciec ma opłacony pobyt w ośrodku do stycznia.
W pewnej chwili dochodzi do konfrontacji rodzin z dyrektor ośrodka:
Alina Kędzierska: A może mi pani odpowiedzieć na pytanie, dlaczego ja mam ojca zabrać?
Dyrektor: Ponieważ ośrodek jest zamknięty.
Barbara Owczarek: Wpłaciliśmy pieniądze, to pani nas nie poinformowała, że taka jest sytuacja, pani nas usilnie namawiała do wpłacenia tych pieniędzy za wszelką cenę. Presję pani wywierała na nas.
Dyrektor: Pacjent jest najważniejszy, czy państwo chcą odebrać pacjenta i wejść do ośrodka, czy rozmawiać z telewizją?
Barbara Owczarek: A dla nas ważne jest to, żebyśmy mogli gdzieś potem ojca umieścić, a pani ukradła po prostu nasze pieniądze.
Ostatecznie rodziny zabierają swoich bliskich.
- Zażądaliśmy takiej dopiski, że odbieramy ojca na ich żądanie i ona, ta pani, nie chciała nam tego dopisać. Ojciec schudł, widać znaczący ubytek wagi – słyszymy od Aliny Kędzierskiej i Barbary Owczarek.
Próbujemy namówić dyrektor Natalię Sz. na rozmowę, ale odmawia, zakazuje również publikacji swojego wizerunku. - Chciałam państwa poinformować, żebyście nie szukali sensacje tutaj, gdzie jej nie ma – zaznacza jedynie.
ZOBACZ: Ciała noworodków w piwnicy. Jedna z córek uciekła, jej dzieci przeżyły
Jedziemy do 35-letniego pana Adama Fila, który sam w czerwcu opuścił placówkę w Szymanowie, ponieważ ta nie wywiązywała się z umowy. Bezpieczny ośrodek rehabilitacji znalazł pod Ełkiem. Pan Adam przeszedł covid wskutek czego doznał czterokończynowego porażenia. Na stałe mieszka w Anglii, ale leczy się prywatnie w Polsce.
- Pamiętam, że przyjechał z ogromnym bagażem, co mnie bardzo zdziwiło, bo nie wiedziałam, z jakiego ośrodka trafia tu człowiek z przyprawami, z keczupem, z octem, z wyżywieniem, z kubkiem, z widelcem, z kocem. To bardzo dziwne, u nas pacjenci mają zapewnione wszystko – opowiada Katarzyna Chwiećko, dyrektor Centrum Rehabilitacji Panmedica w Zdunkach koło Ełku.
- Brak opieki pielęgniarskiej, brak opiekunów, lekarzy, brak posiłków – wspomina Adam Fil.
Reporterka: Czy to prawda, że panu głodował, że pan nie jadł?
Adam Fil: Czasami tak.
Reporterka: Czy pan poznał prezesa?
Adam Fil: Nigdy, pisałem kiedyś do prezesa i pytałem dyrektorki, czemu prezes nie przyjdzie porozmawiać. Napisała, że on nie musi. Ja powiedziałem tak: jeżeli mam być sam z niedowładem czterokończynowym, bez opieki, to nie mogę. Nie po to przeżyłem, by tam umrzeć.
ZOBACZ: Żyją w koszmarnych warunkach. Rodzina w potrzebie
- Nie dostawał leków, miał mieć przepisywane recepty w ośrodku, a doszło do tego, że musieliśmy te recepty załatwiać na własną rękę. Chociażby materac, łóżko długie, ponieważ mąż jest wysoki. Nie może do tego dojść, że będzie leżał ileś tam godzin i będą mu nogi zwisały. Za trzy miesiące zapłaciliśmy 65 tys. zł – zaznacza Aneta Fil, żona pana Adama.
Sprawę złej opieki pacjentów w ośrodku w Szymanach zna Rzecznik Praw Pacjenta i wojewoda mazowiecki, który już wykreślił ośrodek z rejestru działalności. Ośrodkiem zajmuje się także Prokuratura Rejonowa w Piasecznie, która od maja prowadzi postępowanie przygotowawcze.
- W Prokuraturze Rejonowej w Piasecznie prowadzone jest postępowanie w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci poprzez narażenie jednego z pacjentów tejże placówki na niebezpieczeństwo utraty życia i zdrowia, poprzez niewłaściwą opiekę nad pacjentem – informuje Szymon Banna z Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Pracownicy ośrodka przyznają, że w trakcie ich pracy w ośrodku dochodziło do śmierci pacjentów.
- Ciężko mi powiedzieć, ile ich było, mieliśmy taki okres, że w ciągu miesiąca zmarło nam pięciu pacjentów – wspomina fizjoterapeutka Magdalena Ślizanowska.
Reporterka: A w tym czasie był lekarz na oddziale?
Fizjoterapeutka: Nie.
Reporterka: Była wystarczająca liczba pielęgniarek?
Fizjoterapeutka: Nie.
Reporterka: Opiekunów?
Fizjoterapeutka: My sami jako fizjoterapeuci czy masażyści prowadziliśmy akcję ratunkową, czyli masowaliśmy pacjenta do momentu przyjazdu karetki.
ZOBACZ: Przez 7 lat szukali Polki. Przełom w Niemczech
- Po tej informacji, którą dzisiaj usłyszeliśmy, także Rzecznik podejmie działania w celu wyjaśnienia całej tej sytuacji, i nie tylko przez nas, ponieważ w to też powinien być zaangażowany zarówno wojewoda oraz prokuratura – zaznacza Katarzyna Kozioł z Biura Rzecznika Praw Pacjenta.
- Najgorsze jest to, że rodzina robi wszystko, by uzbierać na leczenie, a taki oszust mnie oszukał. Powinni ich zamknąć w więzieniu, bo to są oszuści. Cierpią ludzie najbardziej poszkodowani przez los – podsumowuje Adam Fil, który już w czerwcu opuścił ośrodek w Szymanach.