Śmierć po porodzie w Kołobrzegu. Relacje innych pacjentek szokują
Śmierć Katarzyny Kożuchowskiej, która zmarła po porodzie, przelała czarę goryczy. Po tym, jak nagłośniliśmy tę dramatyczną historię, zgłaszają się do nas kolejne pacjentki Regionalnego Szpitala w Kołobrzegu. Ich relacje szokują.
Katarzyna Kożuchowska zmarła niespełna miesiąc po porodzie. Rodzina 27-latki za jej śmierć wini personel medyczny szpitala w Kołobrzegu. Sprawę prowadzi prokuratura.
- Wszystko było dobrze. Nic nie wskazywało na konieczność cesarskiego cięcia. Ale cesarskie cięcie nie byłoby czymś złym, gdyby przeprowadzono jej dobrze. Podczas tego zabiegu, z epikryzy wynika jasno, że została przecięta tętnica biodrowa oraz moczowody. Nie potrafili zatamować tych krwotoków przez około dwa tygodnie. Były dializowane jej nerki, przestały funkcjonować. Doszło do marskości wątroby i w efekcie tego wszystkiego nastąpił zgon – opowiadała nam Stanisława Kożuchowska, gdy pierwszy raz opisywaliśmy śmierć jej synowej.
- Pamięta pan o czym rozmawialiście? Ostatnie słowa żony? Kocham cię. I chciała zdjęcia z małym, żebym jej zrobił. A później już nie było z żoną kontaktu – mówił Paweł Kożuchowski.
ZOBACZ: Kupili mieszkanie. Teraz boją się dawnej właścicielki
Mężczyzna uważa, że lekarze zamiast pomóc jego konającej żonie, przyczynili się do jej śmierci. Kobieta 28 dni była nieprzytomna na oddziale intensywnej terapii. Pan Paweł od kilku miesięcy stara się dowiedzieć, dlaczego jego żona zmarła i kto jest za to odpowiedzialny.
- Tak naprawdę nie wiem, do czego tam doszło. Wiem, że na pewno doszło do błędu lekarskiego. Ona przez miesiąc umierała i nikt jej nie pomógł. A szpital twierdzi, że mają braki lekarzy. Ona cierpiała przez tyle czasu i po prostu zmarła. Zdrowa kobieta. Ja nie potrafię funkcjonować normalnie. Przysięgam, że wam nie odpuszczę, dopóki się nie dowiem prawdy – powiedział.
ZOBACZ: Sprzedawał książki z dostawczaka. Auto ponownie spłonęło
Tę historię pokazaliśmy na naszej antenie na początku października.W ciągu kilku dni do naszej redakcji odezwało się kilkanaście byłych pacjentek kołobrzeskiego szpitala. Ich relacje z pobytu w placówce szokują. Kobiety przyznają, że śmierć pani Katarzyny przerwała zmowę milczenia.
- W 2016 roku urodziłam córkę. Ciąża przebiegała prawidłowo. Przy wyjściu badała mnie stażystka i taką zdziwioną minę zrobiła widząc moją ranę, ale wypisali mnie do domu. Później dostałam 40 stopni gorączki. Straciłam przytomność w domu. Okazało się, że podczas cesarskiego cięcia zostałam zarażona bakterią, gronkowcem, o czym nie wiedziałam. Przez rok, będąc na antybiotykach, karmiłam córkę piersią. Ona nie ma odporności. Ma Zespół PFAPA, jeździmy do Warszawy do Centrum Zdrowia Dziecka – opowiada pani Kamila.
Wioletta Leszczyńska mieszka w Kołobrzegu. Była pacjentka miejscowego szpitala twierdzi, że w ubiegłym roku cudem uniknęła śmierci. Podczas porodu doszło do komplikacji. 30-latka przez 12 dni walczyła o życie na oddziale intensywnej terapii. Przeszła trzy operacje.
- Leżałam w szpitalu, na patologii ciąży 12 dni. Czekałam na indukcję porodu. W dniu mojego terminu porodu miała zostać wykonana cesarka. Niestety urodziłam 4 dni po terminie – zaczyna swoją opowieść.
Jak tłumaczy, była spokojna o zdrowie swoje i dziecka.
- Cieszyłam się, leżałam w szpitalu 12 dni, czekałam na dziecko. Pamiętam wszystko do momentu, jak urodziłam, jak przyszedł doktor Ś. i doktor P. Powiedzieli, że muszą użyć kleszczy. Po porodzie. Przyszła dr P. i powiedziała, że wycieli mi macicę, że było zagrożenie życia. Wprowadzili mnie w śpiączkę, bo dostałam krwotoku. Wybudziłam się po 12 dniach na OIOM-ie – mówi.
Pani Wioletta przeżyła koszmar. Teraz oskarża lekarzy.
- Wydaje mi się, że przez poród kleszczowy dostałam krwotoku. Macica się nie obkurczała, przez to ją wycieli. Największe pretensje mam o to, że już nie będę mogła mieć dzieci – dodaje.
ZOBACZ: Wykańczają ich dopłaty do ciepła. Winne podzielniki?
Do dziś nie wiadomo, co stało się podczas porodu pani Wioletty. Ustala to prokuratura. Inne pacjentki kołobrzeskiego szpitala nigdy nie powiadomiły organów ścigania. Przez lata żyły ze swoją traumą. Tak jak 29-letnia Natalia Lesisz, która wini personel szpitala za niepełnosprawność swojej córki
- Udałam się do szpitala, jak mi mój lekarz prowadzący kazał. Przyjął mnie, ale powiedział, że mój termin porodu nie jest na ten termin, co przyszłam, ponieważ mój lekarz prowadzący się pomylił. Wróciłam do domu. Zadzwoniłam do mojego lekarza prowadzącego, a on kazał mi natychmiast wracać do szpitala. To ten sam lekarz, który nie chciał mnie przyjąć, stwierdziła, że to jest brak wód płodowych i mam dwie godziny na urodzenie. Sytuacja groziła uduszeniem się dziecka – wspomina Natalia Lesisz.
Kobieta urodziła córkę.
- Spokoju nie dawało mi, że on ma stopy takie dziwne. Teraz dopiero dostałam skierowanie do poradni wad postawy i okazało się, że ma koślawość stawu biodrowego. Wyczytałam, że to jest właśnie od braku wód płodowych – mówi.
Pani Natalia wini za obecny stan zdrowia dziecka wini szpital.
- Wcześniej nie wiedziałam, że to może być powiązane, ale dowiedziałam się, że to może być od małowodzia, które miałam. Nie wiem tylko, czy ja teraz cokolwiek komukolwiek udowodnię. To jest najgorszy szpital do porodów. Najgorsza opieka - zaznacza.
ZOBACZ: Budują metro. Podwórko emerytki zamienili w plac budowy
Joanna Pietrusiewicz z Fundacji Rodzić po Ludzku tłumaczy, że kobietom, które mają trudne doświadczenie porodowe, a jednocześnie opiekują się małym dzieckiem, „bardzo trudno jest im wrócić do tego doświadczenia, które bardzo często jest bardzo bolesne, traumatyczne. Dlatego nie zgłaszają skarg”.
- To, co jest do zrobienia, co trzeba zmienić, to słuchać kobiet. W ostatnich dniach informacje o tym co się dzieje w szpitalu, do jakich tragedii doszło, rzeczywiście do nas dotarły. My ciągle prowadzimy monitoring. I o tym, że jest źle, kobiety nam piszą każdego dnia. W tym szpitalu jest bardzo wiele do zrobienia. I mam nadzieje, że w obecnej sytuacji wojewódzki konsultant, jak i krajowy konsultant ds. ginekologii, przyjrzą się dokładnie dlaczego tak się dzieje – mówi.
- Poród przebiegał normalnie, dziecko urodziło się zdrowe. Jednak po tym jak urodziłam, położna zasugerowała lekarzowi, że łożysko jest poszarpane. On nie zwrócił na to uwagi. Lekarz, który odbierał poród powiedział jedynie, tego nie zapomnę, „połóżcie dziewczynie lód na brzuch, bo się wykrwawi”. Zostałam wypisana po trzech dniach standardowo do domu. Szóstego dnia po porodzie zaczęłam się źle czuć. Miałam gorączkę. I jak się później okazało, odszedł mi kawałek łożyska. W poniedziałek trafiłam na oddział z 40-stopniową gorączką. Okazało się, że są resztki łożyska w macicy. Przeszłam łyżeczkowanie – opowiada Monika Majewska, kolejna była pacjentka szpitala w Kołobrzegu.
ZOBACZ: Przez ich teren poprowadzono drogę. Nikt nie zapłacił!
Podobna sytuacja spotkała Patrycję Istoczak.
- Siedem tygodni po porodzie pojechałam na kontrolę do lekarza, prywatnie. Okazało się, że zostało łożysko w macicy. Żadnych przeprosin nie było. Nie zgłosiłam tego do prokuratury, bo człowiek bał się, było małe dziecko. Nie było czasu, za dużo nerwów, stresu. Po prostu odpuściłam – przyznaje.
U rzecznika praw pacjenta ustaliliśmy, że tylko w ciągi kilku ostatnich lat na kołobrzeski szpital było blisko 150 skarg. Po komentarz udaliśmy się do szpitala. Jego przedstawiciele byli zaskoczeni relacjami naszych bohaterek. Mimo to nie mają sobie nic do zarzucenia.
- Dla nas to nie są fakty. Ja mam w postaci faktów skargi, które zostały wyjaśnione – mówi Patrycja Głomska, rzecznik Regionalnego Szpitala w Kołobrzegu.
Reporter: Czy lekarze dr T, Ś i pani dr P. nadal pracują w szpitalu?
Rzecznik: Tak, oczywiście.
Reporter: Czy skargi dotyczyły tych lekarzy?
Rzecznik: Nie. To nie były skargi dotyczące konkretnie lekarzy. Wymienionych lekarzy.
Reporter: Czyli te nazwiska się nie pojawiały?
Rzecznik: Z tego co kojarzę na tę chwilę, to nie.
Reporter: A to dziwne, bo nasze bohaterki tylko te nazwiska wymieniają.
Rzecznik: Ja nie wiem, na jakiej podstawie państwo zweryfikowali bohaterki. Każda jedna zgłaszana sprawa jest rozpatrywana. Rozpoczynamy wtedy wewnętrzne postępowanie wyjaśniające. Czyli ustalenie stanu faktycznego. Są to rozmowy z personelem. Następnie jest przegląd dokumentacji medycznej. Wciąż dbamy o standardy. Chcemy podnosić ich jakość w oparciu o skargi, które do nas spływają i dają nam możliwość poprawy.
Dodaje, że od 2016 do 2023 roku spłynęło łącznie 149 skarg na szpital.
ZOBACZ: Na zimę bez ogrzewania i ciepłej wody. Skandal w Gdańsku
Do naszej redakcji nadal odzywają się byłe pacjentki szpitala. Opowiadają o swoich traumach. Sprawę pani Wioletty bada prokuratura. 30-latka traci jednak nadzieję, że lekarze zostaną pociągnięci do odpowiedzialności.
- Lekarze nie stracą prawa do wykonywania zawodu, za taką jedną sprawę. Impulsem do wystąpienia w reportażu była śmierć Katarzyny – mówi Wioletta Leszczyńska.