Negatywne opinie o szpitalu w Świnoujściu. Pacjenci boją się w nim leczyć

Szpital Miejski w Świnoujściu jest jedynym szpitalem w obrębie kilkudziesięciu kilometrów, a mieszkańcy są niejako skazani na jego usługi. Część pacjentów ma jednak bardzo złe zdanie o tej placówce. Gdy zdecydowali się o tym powiedzieć w internecie, prezes szpitala rozesłała pozwy przedsądowe i zażądała przeprosin. W sprawie zainterweniowali miejscy radni.

Na początku grudnia na jednym z lokalnych forów pojawił się krytyczny wpis pod adresem szpitala, uruchomił on falę krytyki. Pacjenci opisywali swoje historie albo kogoś z rodziny. Padały ostre zarzuty i ciężkie epitety.

Jednym z wielu mieszkańców, który skrytykował pracę szpitala, jest Bartłomiej Czyżyk ze Świnoujścia. Trzy lata temu zmarła tam jego 74-letnia mama.

Mężczyzna twierdzi, że jego matka dostała w szpitalu odleżyn, a źle postawiona diagnoza przyczyniła się do jej śmierci.

ZOBACZ: Górnik przez pracę traci słuch. Odszkodowanie tylko na papierze

Sprawę oddał do prokuratury, miesiąc temu została ona umorzona. Pan Bartłomiej zapowiada, że to jednak nie koniec.

- Mi chodzi o dwie osoby: o prowadzącego lekarza, wtedy ordynatora i oddziałową. Mama trafiła do szpitala na początku pandemii, kontaktu z naszym lekarzem prowadzącym nie było w ogóle. Mój starszy brat musiał się umówić na wizytę prywatną i zapłacić, żeby się dowiedzieć o stan zdrowia naszej mamy, która leżała w miejskim szpitalu - mówi Bartłomiej Czyżyk.

- Było to około 150-200 zł, więc postanowiłem zapisać się do lekarza prywatnie i w ten sposób uzyskać jakikolwiek informacje - opisuje Dariusz Czyżyk, brat pana Bartłomieja.

21-letnia pani Oliwa w lipcu tego roku poszła do przychodni szpitalnej z zapaleniem pęcherza. Lekarka przepisała jej lek, na który była uczulona. Kobieta dostała wstrząsu anafilaktycznego.

- Pani uznała, że przepisze mi antybiotyk, na który jestem uczulona, który był w systemie jako jeden z uczulających mnie antybiotyków - mówi pani Oliwia.

- Ratownik z karetki sam stwierdził, że tutaj dosłownie minuty decydowały - dodaje kobieta.

ZOBACZ: Gabrysia walczy z nowotworem. Sprzedali mieszkanie, ale pieniądze kończą się

Pięć lat temu 19-letni wtedy pan Kacper Żak miał skręt jądra, z bólem podbrzusza zgłosił się do szpitala miejskiego. Tam uznano, że nie ma podstaw do hospitalizacji. Trzy dni później w szpitalu w Szczecinie zostało mu ono amputowane.

- Powiedzieli, że symuluję ból, bo nic nie wykryli i nic nie ma. Nie mogli znaleźć, co może mnie boleć. Wypisali mnie ze szpitala. Mówili, że nie widzą wskazań do hospitalizacji - opowiada pan Kacper.

- Lekarz w Szczecinie powiedział, że gdyby ktoś się na tym znał, to wszystko można było zobaczyć na badaniu USG, a w szpitalu w Świnoujściu nawet nie zrobili mi tego badania - dodaje mężczyzna.

Na jednym z lokalnym forów społecznościowych mieszkańcy napisali dużo krytycznych uwag pod adresem szpitala. Niektóre były ostre i bardzo emocjonalne. Kiedy szpital przez kancelarię prawną, opłacaną przez miasto, rozesłał pisma przedsądowe i zażądał przeprosin, o sprawie zrobiło się głośno. O wyjaśnienia poprosili radni.

- Szpitali jest otwarty na krytykę konstruktywną czy na skargę i udostępnia do tego odpowiednie narzędzia. Zanim pojawiły się te pisma z kancelarii adwokackiej, wcześniej były próby skontaktowania się z osobami, które opisały swoje doświadczenia ze szpitalem. Pozostały one bez echa. W momencie, kiedy mamy do czynienia z określeniami typu "świnoujska umieralnia" albo oskarżeniami, że przez zaniechania konkretnych osób z personelu szpitala, członkowie rodziny wyszli w gorszym stanie ze szpitala niż tam trafili, czy też wręcz kilka dni później umarli, to tego rodzaju opinie wymagają co najmniej rzetelnego wyjaśnienia lub nadania im oficjalnej skargi - wyjaśnia Jarosław Jaz, rzecznik prezydenta Świnoujścia.

ZOBACZ: Ostrzegamy przed oszustem budowlanym. Działa również poza Polską

- Żeby wyjaśnić tę sprawę, musi to ocenić ktoś, kto się na tym zna. Samo niezadowolenie pacjenta jest zrozumiałe, ale powinien on w tym momencie iść tą drogą, żeby to wyjaśnić, żeby rzeczowo mieć w tym momencie dowód na to, że tak się stało - tłumaczy Dorota Konkolewska, prezes Zarządu Szpitala Miejskiego w Świnoujściu.

- Ludzie oczywiście mogą mieć swoją opinię i wypowiadać się krytycznie, ale są pewne granice. Jak nazwać to, że ktoś pisze o "mordercach w kitlach"? Czy to jest wyrażenie opinii, czy to już jest szkalowanie czyjegoś dobrego imienia? Uruchomiłam różne kanały, żeby te osoby zgłaszały swoje wątpliwości, nie zamknęłam się na dialog z ludźmi - zapewnia prezes szpitala.

Innego zdania są sami pacjenci. - Jestem po rozmowie z panią prezes, która zbagatelizowała sprawę. Wysłała mnie do Rzecznika Praw Pacjenta, u którego już byłam - mówi pani Oliwa.

- Ludzie nie piszą tego ot tak, bo nie mają co robić. Na pewno musieli coś przeżyć, jakąś traumę związaną ze złą pracą szpitala. Próbują się z tym podzielić z innymi i jak widzimy jest to problem szerszy, wymagający natychmiastowej reakcji miasta - uważa Zbigniew Osewski.

- Ja sam w 2017 roku byłem u pani prezes, rozmawiałem z nią i nigdy więcej nie pójdę tam. Zostałem potraktowany w sposób niegodny syna pacjentki, która w tym szpitalu umierała - dodaje.

Oglądaj inne reportaże tego reportera

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX