Nagle wyrzucili z pracy ponad sto osób. Wyroki nic nie zmieniają
Zrozpaczeni i bezradni są byli pracownicy zakładów dziewiarskich w Zduńskiej Woli. Ponad sto osób nagle straciło pracę. Nie dostali odpraw ani należnych nagród, więc prowadzili sądowe batalie o nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych. Niestety, sądowe wygrane nie rozwiązują problemu.
- Z dnia na dzień żeśmy się dowiedzieli, że zostaniemy zwolnieni, nikt nas nie uprzedził, absolutnie – opowiada jedna z pracownic.
- W ciągłym biegu, w ciągłym stresie, bo wieczne było wszystko nie tak. A gdzie nasze rodziny? Jak my miałyśmy małe dzieci, wychodziłyśmy do pracy w niedziele, to one wiecznie płakały, a my z nimi. I co z tego mamy? – pyta inna.
- Pracodawca zawsze może rozwiązać umowę, ale na warunkach, jakie przewiduje kodeks pracy. Niektórzy są w takim wieku, może jeszcze nie przedemerytalnym, ale w takim wieku, że ciężko będzie im odnaleźć się na rynku pracy innym niż dziewiarski – mówi adwokat Piotr Grzech, który pomaga byłym pracownikom.
ZOBACZ: Zabójstwa kobiet w Brójcach. Jest zwrot w sprawie
Większość ludzi pracę w fabryce zaczynało już w wieku kilkunastu lat po skończeniu szkoły zawodowej. W latach dziewięćdziesiątych fabrykę sprywatyzowano. Pracownicy pozostali. Wielozmianowej, ciężkiej pracy poświęcili całe swoje życie.
- Tak naprawdę nie miałam jeszcze piętnastu lat, jak zaczęłam tutaj pracę. Produkowaliśmy skarpety, rajstopy grube dla dzieci, dorosłych. Bywało tak, że było pięć niedziel w miesiącu i wszystkie niedziele byliśmy w pracy – wspomina jedna z pracownic.
- Dostawaliśmy ochłapy, nie było pieniędzy na premie, nie było nic. Zrobili wyścig szczurów – dodaje inna.
W maju ubiegłego roku, bez żadnego uprzedzenia, pracownicy fabryki zostali zwolnieni. Powinni dostać odprawy oraz nagrody za przepracowane lata. To kilkadziesiąt tysięcy złotych. Niestety, mimo nawet wygranych spraw sądowych, do dziś pieniędzy nie ma.
- Doszło do użycia przymusu aparatu państwowego po to, by pracownik uzyskał wynagrodzenie, które mu się po prostu należy. Pracodawca, organizując swoją działalność gospodarczą i realizując obowiązki pracodawcy, w pierwszej kolejności powinien skupić się na tym, aby zabezpieczyć wypłatę wynagrodzeń i innych roszczeń pracowniczych. Pracownicy ich nie otrzymali, mimo długiego upływu czasu – mówi mec. Piotr Grzech, który pomaga były pracownikom.
ZOBACZ: Zginął podczas wylewania betonu na budowie. Nie ma winnych
Zakładem rzekomo miał się zająć syndyk. Ale i to okazało się nieprawdą. Spółka nadal działa, a bezradni byli pracownicy o należne pieniądze nie mogą się wciąż doprosić. Spotkali się i liczyli na to, że prezes spółki w końcu zabierze głos. Niestety tak się nie stało.
- Nie mamy z kim rozmawiać. Prezes, wiedząc, że mamy dzisiaj to spotkanie, idzie sobie na urlop. To jest słabe z jego strony, że nie chce się tutaj z nami zmierzyć, nie umie spojrzeć prosto w oczy – twierdzi jedna z pracownic.
W siedzibie firmy nie udało nam się spotkać z nikim, kto mógłby odpowiedzieć na nasze pytania. Ostatecznie otrzymaliśmy oświadczenie mailem od prezesa zarządu firmy Sylwestera Wolskiego:
„Oświadczam, że majątek Spółki jest zabezpieczony i nie zachodzą żadne działania naruszające prawo. W miarę wpływu środków finansowych do Spółki roszczenia wszystkich pracowników zostaną zaspokojone. W przypadku ogłoszenia przez Sąd upadłości, roszczenia te zostaną spełnione bezpośrednio przez Syndyka w pierwszej grupie.”