Trzy tragedie w ośrodku uzależnień. Bliscy pacjentów stawiają pytania
Zmarli w trakcie terapii w ośrodku leczenia uzależnień w Jerzmionkach. 22-letni Jakub i Piotr targnęli się na swoje życie, 42-letni pan Paweł zmarł w drugiej godzinie pobytu. Jego żona usłyszała, że będzie miał przeprowadzany detoks. Śledczy umorzyli sprawy, ale urzędnicy dopatrzyli się licznych nieprawidłowości w prowadzeniu ośrodka i dwa tygodnie temu zakazali mu działalności leczniczej.
Połączyła ich żałoba po bliskich i pytanie, czy w prywatnym ośrodku terapii uzależnień w Jerzmionkach w województwie kujawsko-pomorskim zrobiono wszystko, by ich ratować.
- O tym, że w trakcie pobytu naszego syna w ośrodku zginął mąż pani Karoliny, to wiedzieliśmy. Wiedzieliśmy, że Kuba był drugą ofiarą tego ośrodka. Natomiast też dowiedzieliśmy się, że tych ofiar było więcej – opowiada Tomasz Niewadzi, ojciec zmarłego pan Jakuba.
ZOBACZ: Nowy dom może się zawalić? Pan Kamil pokazuje ekspertyzę
Trzy tragedie wydarzyły się w ubiegłym roku. 22-latkowie: pan Jakub i pan Piotr, targnęli się na swoje życie i nie udało się ich uratować. 42-letni pan Paweł walczył z nałogiem alkoholowym. Zmarł w drugiej godzinie pobytu w ośrodku w Jerzmionkach. Jego żona usłyszała, że będzie miał przeprowadzany detoks. Niestety w trakcie podawania leków zmarł.
- Pielęgniarka, która była przy moim mężu, w ogóle nie była pracownicą ośrodka. Tłumaczyła to tym, że starała się o pracę. W niedzielę o godz. 19 – zauważa pani Karolina, której mąż zmarł w ośrodku.
Reporterka: I to była osoba, która odpowiadała za przeprowadzenie detoksu?
- Tak.
- Nie było tam już innego medyka?
- Nie. Tam nikogo nie było.
Trzy tragedie w ośrodku uzależnień w Jerzmionkach. Bliscy pacjentów stawiają pytania
Z ustaleń prokuratury pani Karolina dowiedziała się, że 19 marca akcja reanimacyjna nie przyniosła rezultatów. Pan Paweł osierocił dwoje dzieci.
- Po kilku dniach otrzymałam od nich przelew zwrotny. Zatrzymali sobie koszt detoksu i zaliczkę za pobyt. Około czterech tysięcy zł – opowiada pani Karolina.
Reporterka: Za te dwie godziny zatrzymali cztery tysiące, tak?
- Tak. Cały pobyt kosztował niecałe szesnaście tysięcy.
ZOBACZ: Podpisała testament i trafiła do domu seniora. Przyjaciółki ruszyły z odsieczą
W tym samym czasie w ośrodku był 22-letni pan Jakub. Miał problem z narkotykami. Jego rodzice zapłacili za terapię ponad 20 tys. złotych.
- Często z nim rozmawiałam. Jak była większa ilość tych leków, miałam wrażenie, że to nie on mówi, że to nie były jego słowa. On chciał przyjechać na święta, ale bał się, że jak przyjedzie, to nie wróci tam – mówi Aneta Niewadzi, matka pana Jakuba.
- W tym ośrodku faszerowano go coraz mocniejszymi dawkami leków psychotropowych, na jego własne życzenie też, bo terapia, którą stosował ten ośrodek, to fikcja. Chciano go wyrzucić z ośrodka. Zadzwonił wówczas do mnie, to była ostatnia rozmowa z Kubą. Powiedział: „Tato, znaleziono u mnie leki, które nie powinny u mnie być”. Próbowałem z nim porozmawiać. Był przestraszony. Zadzwoniliśmy do ośrodka i prosiliśmy z żoną, żeby go zostawili do jutra. Nie zgodzili się. Wiemy z relacji innych pacjentów, że go tak psychicznie rozjechali. I on wiedział, że ta kuracja się nie powiodła, teraz ta sytuacja z lekami się wydarzyła, bo ich nie oddał. I zrobił to, co zrobił – opowiada Tomasz Niewadzi.
Pan Jakub targnął się na swoje życie 14 kwietnia ubiegłego roku. Zmarł dwa dni później. Jego akcję reanimacyjną prowadził inny pacjent. Rodzice zmarłego nie rozumieją, dlaczego w ośrodku, który był wpisany na listę placówek leczniczych, nie byli zatrudnieni lekarze, a leki nie były wydawane przez wyznaczoną osobę, tylko umieszczane w szafkach na korytarzu.
- Nie powinno mieć miejsca, żeby pacjentowi udzielał pomocy pacjent. Tam nie było profesjonalnych lekarzy. Nie było nikogo – uważa Aneta Niewadzi.
- 16 kwietnia o 10:50 odszedł na naszych oczach. Chyba najtrudniejsze, czego w życiu doświadczyłem. Zobaczyłem, jak umiera mój syn – rozpacza Tomasz Niewadzi.
Małgorzata Czerwińska pokazuje nam monitoring z ośrodka. - Teraz wychodzi mój syn. Udaje się do swojego pokoju i pójdzie na zajęcia – relacjonuje.
"Właściciel ośrodka poświęcił mu parę minut"
To ostatnie chwile przed śmiercią 22-letniego Piotra Czerwińskiego. Jego matka wielokrotnie analizowała zapis monitoringu. Uważa, że syn, który był w ośrodku z powodu nadużywania alkoholu, przed śmiercią szukał pomocy u terapeutów. Nie otrzymał jej.
- Syn do mnie przed południem dzwonił. Poprosił, żebym go skontaktowała z właścicielem ośrodka. Okazało się, że ten poświęcił mu po godzinie czternastej parę minut w sekretariacie, do którego co chwilę ktoś puka, coś potrzebuje. Więc myślę, że to nie jest miejsce na odbywanie rozmów indywidualnych. Sam przyznał po śmierci Piotra, że był w ich żargonie „odklejony”, „nielogiczny”, „niespójny”. Wysłał go dalej na zajęcia – opowiada Małgorzata Czerwińska.
- I później kamera monitoringu rejestruje, że pacjenci biegali, szukali kogoś, żeby zadzwonił. Więc ci pacjenci działali, pacjenci odcinali, pacjenci reanimowali – komentuje kolejne nagrania z monitoringu pan Małgorzata.
Ośrodek terapii uzależnień w Jerzmionkach ma swoją filię na Majorce, dlatego z właścicielem placówki połączyliśmy się przez internet.
Reporterka: Czy według pana, Piotrowi Czerwińskiemu została udzielona pomoc, której on potrzebował tego dnia?
Tomasz Wachowiak, właściciel ośrodka terapii uzależnień w Jerzmionkach: Tak. Dokładnie tak. Nie tylko tego dnia. Wie pani, tu jest taka sytuacja... Jeśli chodzi o kwestie psychoterapeutyczne i medyczne bardzo charakterystyczne, ponieważ wówczas do czynienia dochodzą toksyny, które są w alkoholu. Toksyny mają wpływ depresyjny. Alkohol jest olbrzymim depresantem, który nie działa od razu, bo na początku on wręcz odwrotnie działa: rozluźniająco, rozweselająco, tym samym uzależniająco. Ale później wchodzi ten efekt depresyjny, z którym - jak widać - Piotr nie poradził.
ZOBACZ: Awaria za awarią. W końcu auto z komisu spłonęło
Ośrodek jest wpisany na listę placówek leczniczych. W ofercie na stronie internetowej jest informacja o „pełnej opiece pielęgniarskiej oraz medycznej”.
Tomasz Wachowiak, właściciel ośrodka: Jesteśmy ośrodkiem psychoterapeutycznym. To jest ważne. Mamy wpis do rejestru podmiotów wykonujących działalność leczniczą, ale – uwaga, to jest bardzo istotne, nie wszyscy to rozumieją - tam jest rubryka, że są to: stacjonarna pomoc psychoterapeutyczna inna niż szpitalna. U nas jeśli chodzi o tę medyczną stronę, są konsultacje z lekarzem psychiatrą cykliczne. Nie ma takiej potrzeby ani obowiązku, żeby lekarz był non stop w ośrodku.
Reporterka: Rodziny twierdzą, że w ośrodku dochodzi do zaniedbań terapeutycznych, które mogły mieć wpływ na śmierć ich bliskich.
Właściciel: Absolutnie nie mogę się z tym zgodzić. Rodziny nie wiedzą, na czym polega psychoterapia, więc tym bardziej nie mają możliwości oceny. Większość naszych psychoterapeutów to są certyfikowani specjaliści psychoterapii uzależnień.
ZOBACZ: Po reportażu ruszyła fala pomocy. Mieszkanie jak nowe
- Czytając opinię o tym ośrodku najważniejsze było, że jest opieka medyczna, że była opieka lekarska, że była opieka psychiatry, że 24 godziny na dobę pełna profesjonalna opieka medyczna, siedem dni w tygodniu - komentuje Tomasz Niewadzi, ojciec pana Jakuba.
Wyjaśnienia, których udzielił nam właściciel ośrodka terapii uzależnień, weryfikowaliśmy w Urzędzie Wojewódzkim w Bydgoszczy. Opinia urzędników o procedurach stosowanych w ośrodku okazała się druzgocąca.
- Moja ocena jest jednoznacznie negatywna. Najbardziej nie do zaakceptowania dla mnie osobiście było powzięcie informacji, że aplikowaniem lekarstw zajmował się woźny czy stróż w tym ośrodku, to jest to bulwersujące pewnie dla każdego. 20 marca bieżącego roku została wydana decyzja administracyjna o zakazie prowadzenia działalności leczniczej w tym ośrodku. Nadanie rygoru natychmiastowej wykonalności nie przewiduje możliwości odwołania się przez właściciela od tej decyzji – informuje Piotr Hemmerling, wicewojewoda kujawsko-pomorski.
- Opieka medyczna, jeżeli chodzi o placówki sprawujące świadczenia całodobowe, to oczywiście są pielęgniarki i lekarze. Tam nie ma takiej opieki. Tam nie było takiej opieki. Jeżeli przyjmuje się osobę uzależnioną, nie zakładając chociażby historii jej choroby… Nie ma badania podmiotowego ani badania przedmiotowego. My nie wiemy, czy pacjent zgłaszał myśli samobójcze, nic nie wiemy, bo dokumentacja medyczna nie była prowadzona – dodaje dr Dorota Doktór, dyrektor Wydziału Zdrowia Urzędu Wojewódzkiego w Bydgoszczy.
ZOBACZ: Zagubione dokumenty. Walczy o dodatek do emerytury
Postanowiliśmy skonfrontować zdobyte informacje z właścicielem ośrodka. Odbyliśmy kolejną rozmowę, tym razem telefoniczną, podczas której m.in. zwróciliśmy uwagę, że na stronie internetowej placówki cały czas widnieje oferta dotycząca terapii, mimo wydanego zakazu prowadzenia działalności leczniczej. Właściciel nie zgodził się na opublikowanie tej rozmowy. W przesłanym oświadczeniu napisał m.in., że „zakaz nie dotyczy pozbawienia prawa wykonywania zawodu, a prowadzenia działalności leczniczej w określony sposób. (…) Sprawa nie jest oczywista, przysługuje nam odwołanie, z którego być może skorzystamy.”
- Przez 17 lat byłam osobą, która kontrolowała świadczenia z ramienia Narodowego Funduszu Zdrowia i muszę powiedzieć, że z taką sytuacją nie spotkałam się nigdy. Tutaj w tle jest życie i zdrowie człowieka, i okazuje się, że to nastawienie na ten biznesowy aspekt prowadzenia działalności może się skończyć tragicznie. To jest niestety moja ocena – podsumowuje dr Dorota Doktór, dyrektor Wydziału Zdrowia Urzędu Wojewódzkiego w Bydgoszczy.