Emeryt chciał dorobić przy produkcji mebli. Został bez pieniędzy
Emeryt spod Działdowa chciał dorobić w firmie produkującej meble. Zakład nie wypłacił mu jednak pensji i ogłosił upadłość. W jego miejsce powstał nowy, która zajmuje się taką samą działalnością. Osób poszkodowanych jest więcej.
Pan Jerzy Gesek mieszka w niewielkiej miejscowości niedaleko Działdowa w województwie warmińsko-mazurskim. Utrzymuje się z niedużej emerytury. W 2017 roku postanowił zatrudnić się w firmie produkującej meble. Zajmował się obróbką drewna.
- Pierwszą umowę miałem na rok czasu. Drugą dostałem na dwa lata, w listopadzie, a od grudnia był koniec roboty. To po co mi dawał tę umowę? Poszedłem do adwokata. A że nie miałem papieru, że jestem zwolniony, natomiast umowę mam na dwa lata, to mecenas mówi: jeszcze ten styczeń to pracuj, bo odprawy nie dostaniesz. Ja styczeń jeszcze pracowałem. I nie dostałem pensji za grudzień, za styczeń i odprawy – mówi Jerzy Gesek.
ZOBACZ: Nagrywała tiry z wiaduktu. Trafiła na półtora miesiąca do aresztu
Pan Jerzy sprawę skierował do sądu i ma korzystny dla siebie wyrok. Firma powinna wypłacić mu prawie 10 tysięcy złotych.
W podobnej sytuacji, jak pan Jerzy są też inni pracownicy firmy. W sieci trafiamy na wiele komentarzy osób, które nie otrzymały pieniędzy za pracę. Państwo Cybulscy również pracowali w tej samej firmie. Pracę stracili, gdy właściciel ogłosił restrukturyzację.
- Później, jak do tego sądu napisaliśmy, to już nawet telefonów nie odbierali. W sądzie wygraliśmy, ale pieniędzy nie dostaliśmy. Mieliśmy otrzymać po cztery tysiące - opowiadają Honorata i Roman Cybulscy.
ZOBACZ: Mają drewniane stemple w łazience. 15 lat walczą o remont
Komornicy nie mogą odzyskać pieniędzy, bo od 2019 roku spółka jest w upadłości. Jedną ze wspólniczek była tam Patrycja B. W miejsce upadłego przedsiębiorstwa powstało nowe, pod inną nazwą i z innymi właścicielkami. Obie panie mają to samo nazwisko, a firmy zajmują się tym samym. Według pracowników za kierowanie meblowym biznesem odpowiada ojciec kobiet.
- Pojechaliśmy do niego. Powiedział nam prosto w oczy, że możemy iść i sprawy zakładać. Roześmiał się i poszedł. Tyle było z nim rozmowy – opowiadają Honorata i Roman Cybulscy.
To fragment rozmowy z przedstawicielem zarówno firmy, która zatrudniała bohaterów reportażu, jak i nowego przedsiębiorstwa:
Przedstawiciel: Upadłości są na świecie normalną rzeczą, bo nie wyszło, bo coś nie zadziałało i tak dalej. Więc pan musi to rozumieć.
Reporter: Nie widzi pan dziwnego mechanizmu, który tutaj zachodzi? Zakładając, że prowadzę firmę i coś nie wyszło, ona upada, a ja otwieram nową, dokładnie taką samą. To po co to się robi? Żeby nie płacić pracownikom?
Przedstawiciel: Ale tłumaczę panu, że ta spółka straciła kontrahenta. W ciągu jednej minuty wszystkie zamówienia. Co można było z tym zrobić?
ZOBACZ: Wypadek kuriera. Został bez wsparcia firmy i ZUS
- Takie działanie polskich przedsiębiorców nie jest praktyką, która jest niespotykana. Bardzo często zdarza się, że osoba, która jest niewypłacalna, zgłasza upadłość i następnie przekazuje majątek innemu kontrahentowi, którym jest członek rodziny lub przyjaciel. Następnie tworzą nowy podmiot, który ma wszystkie te same maszyny i robi to samo. Jednak przeciwko takiemu przedsiębiorcy również można złożyć powództwo, tak zwaną skargę pauliańską, aby odzyskać te wierzytelności – tłumaczy prawnik Mikołaj Badziąg.
- Gdyby on powiedział: słuchajcie, mi jest ciężko, ja wam połowę dam tych pieniędzy, dogadajmy się. To nie ma sprawy, ja rozumiem wszystko. Tylko nie rozumiem, żeby człowieka tak potraktować. Jak ja mam 70 lat i powiedzieć: za bramę! I nie zapłacić mi – podsumowuje Jerzy Gesek.