Formalnie nie istnieje. 34-latek „zniknął” w Polsce
34-letni Eugeniusz Samojłow w 2017 roku stał się niewidzialnym zakładnikiem naszego kraju. Nie ma żadnego dokumentu, który potwierdzałby jego istnienie. System w Polsce go nie widzi, nie może więc również stąd wyjechać. - Formalnie nie istnieję – mówi.
34-letni pan Eugeniusz mieszka we Wrocławiu. Do Polski przyjechał jeszcze będąc obywatelem ZSRR jako małe dziecko. Przywiozła go z terenu dzisiejszej Ukrainy siostra jego matki. Ona go wychowała. Mieszkają razem do dziś.
- Straciłem rodziców, moja ciocia wzięła mnie w opiekę, przyjechałem do Polski. Miałem wówczas paszport ZSRR. Gdy rozpadł się Związek Radziecki, moje dokumenty straciły ważność – wspomina Eugeniusz Samojłow.
ZOBACZ: Są bez pensji i możliwości podjęcia pracy
Mężczyznę cały czas wychowywała ciocia. Skończył podstawówkę, gimnazjum oraz studia filozoficzne na Uniwersytecie Wrocławskim. Do 2017 roku miał zezwolenie czasowe na pobyt w Polsce. Kiedy ten termin minął, złożył wniosek o przyznanie statusu rezydenta długoterminowego Unii Europejskiej.
- Czasowy pobyt miałem do 2017 roku. Odmówiono mi stałego pobytu, więc złożyłem wniosek o status rezydenta długoterminowego. Dostałem wówczas decyzję, że w ciągu 30 dni muszę opuścić kraj – wspomina pan Eugeniusz.
- Przez to, że nie może otrzymać decyzji od urzędników, mój brat jest pozbawiony praw obywatelskich. Nie ma z czego żyć. Musi posiłkować się pomocą rodziny – tłumaczy Władysław Osiakow, cioteczny brat pana Eugeniusza.
ZOBACZ: Chcieli wysłać paczki. Stracili pieniądze
Aby przyznać status rezydenta, urzędnicy jako warunek zażądali aktualnego zaświadczenia o zarobkach. Bezpaństwowiec nie mógł go dostarczyć, bo nikt nie zatrudni osoby, która nie ma zezwolenia na legalny pobyt. Sprawa trafiła do sądu. Ten 17 listopada zeszłego roku prawomocnym wyrokiem zmienił decyzję urzędników.
- Sąd zobowiązał też wojewodę do wydania decyzji pozytywnej, czyli udzielenia zezwolenia (na przyznanie statusu rezydenta długoterminowego UE – red.), w terminie 60 dni. Urząd Wojewódzki powinien zastosować się do wyroku – informuje Małgorzata Jarecka z Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie.
- Praktycznie mamy maj i co? Urząd pisze do mnie list, że mam na nowo udokumentować (stałe zatrudnienie – red), czyli to, czego nie mogę im dostarczyć. Nie mam żadnego dowodu, żeby się wylegitymować przed pracodawcą czy w urzędzie, potwierdzenia o swoim istnieniu – podkreśla pan Eugeniusz.
ZOBACZ: Mają drewniane stemple w łazience. 15 lat walczą o remont
To fragment rozmowy mężczyzny z urzędniczką urzędu wojewódzkiego we Wrocławiu w tej sprawie:
Pan Eugeniusz: Posiadam decyzję sądu.
Urzędniczka: To jest pana stanowisko, moje stanowisko jest inne. Jeśli nie dostarczy pan tych dokumentów, odmówię wydania decyzji pozytywnej.
- Sąd nie ma znaczenia?
- Ja stanowiska nie zmienię, nie będę prowadziła z panem dywagacji.
ZOBACZ: Policja umorzyła postępowanie, podpalacz wrócił
Mimo korzystnego dla pana Eugeniusza wyroku, urzędnicy zdania nie zmienili. Mężczyzna nie tylko nie mógł nigdzie wyjechać, ale nie miał możliwości wzięcia ślubu, uzyskania prawa jazdy czy otworzenia konta w banku.
Dopiero kiedy kamery Interwencji oficjalnie pojawiły się w Dolnośląskim Urzędzie Wojewódzkim, stało się możliwe to, co przez pięć lat nie było. Nastąpił przełom. Przekazano nam dokument przyznający status rezydenta panu Eugeniuszowi, podpisany kwadrans przed nagraniem.
- Ktoś u nas popełnił błąd, za który przepraszamy, bo powinien przeczytać wyrok i zastosować się bez dyskusji. Wydaliśmy pozytywną decyzję, bo teraz prawidłowo urzędnik zapoznał się. Wszczęliśmy wewnętrzne postepowanie wyjaśniające, nie zostawimy tego.
Problem pojawił się z naszej strony – przyznał Bartosz Wojciechowski z Dolnośląskiego Urzędu Wojewódzkiego we Wrocławiu.
- To jest niesamowite – ucieszył się pan Eugeniusz, gdy wręczyliśmy mu dokument, o który starał się przez ostatnie lata.