Dramat kupców z Marywilskiej 44

Ogień zabrał im wszystko. Kupcy z Marywilskiej 44 w Warszawie liczą ogromne straty i domagają się ustalenia odpowiedzialnych za ogromny pożar hali targowej. Ich zdaniem było to podpalenie.

Do pożaru Centrum Handlowego Marywilska 44 doszło w niedzielę nad ranem. Żywioł zniszczył całą halę, w której pracowało 1400 przedsiębiorców. Właściciele z każdą godziną pracy strażaków tracili nadzieję na odzyskanie czegokolwiek.

- Mąż zobaczył dym, ubieraliśmy się pojechaliśmy. Jak minęłam wiadukt, to po prostu wiedziałam, że jestem bankrutem. Wiedziałam, że nie mam już nic – wspomina pani Beata, najemczyni.

- Jeszcze teraz był taki okres, że akurat się zaczynał handel, więc każdy sobie towar w boksy chował. Między innymi ja też. Wszystko poszło z dymem – dodaje inna najemczyni, Dominika Jeżowska.

ZOBACZ: Formalnie nie istnieje. 34-latek „zniknął” w Polsce

Przedsiębiorcy z Marywilskiej od początku roku zmagają się z ogromnymi problemami. Podwyżki czynszów postawiły ich biznesy na skraju opłacalności.

- Kupiec w Warszawie nie znaczy nic od lat 90-tych. Cały czas ta sama historia: wszędzie jesteśmy niewygodni, wszędzie wam przeszkadzamy, wszędzie robicie tak, żeby się nas pozbyć – krzyczał jeden z nich dwa miesiące temu przed ratuszem. 

Relacjonowaliśmy wówczas protest kupców, którzy szukali pomocy u władz miasta. Wśród nich była pani Mirka, dla której praca na Marywilskiej była całym jej życiem.

-  Jak ja mam płacić 5 tys. zł czynszu i obciążać te rzeczy, którymi ja tu handluje i handlować dalej? To jest tragiczna sytuacja. Nie wiem, gdzie mamy się przenieść, żeby było taniej. Znowu na ulicę wyjść? Jest bardzo źle – relacjonowała.

ZOBACZ: Po latach dostają pisma. Urzędnicy chcą zwrotu pieniędzy

Dziś pani Mirka jest jedną z tysiąca poszkodowanych kupców, którzy stracili dorobek całego życia. Straty są trudne do oszacowania. Pani Mirka większość zarobku inwestowała kupując kolejny towar. Została z niczym.

- Słono płaciliśmy za ochronę. Ochroniarze chodzili w dzień, zostawali w nocy. I my mieliśmy takie kurtyny jakby, które oddzielały całe te hale. Z tego co słyszałam, to podobno nic nie zadziałało. Mówią nam, że 100 proc., wszystko spłonęło i to w przeciągu trzech, czterech godzin – mówi pani Mirka.

Ze wstępnych ustaleń straży pożarnej wynika, że pożar wyrządził tyle szkód, ponieważ prawdopodobnie ogień wybuchł w kilku miejscach. To na razie wstępne ustalenia. Teraz swoje działania na terenie hal prowadzą śledczy. Jak twierdzą kupcy monitoring miał spłonąć doszczętnie i nie przechować nagrań w tzw. chmurze. Kupcy każdego dnia przychodzą pod pogorzelisko licząc, że odzyskają cokolwiek.

- Tu już się zaczęło palić o godzinie pierwszej w nocy. Podobno bezdomni tu chodzili i widzieli, a nikt nie reagował. Przecież są monitoringi, to jest coś tu nie tak. Coś tu w trawie piszczy. To nie tylko ja, bo dużo i z Wietnamu osób pozostawiało całe sejfy. No i co pójdzie buldożer i będzie spychał to? Na swoją odpowiedzialność bym wszedł do swojego boksu, powinni nam pozwolić. Podpisałbym, że w razie co, jak mi się stanie, to nikt nie odpowiada. Ale nie wiem, czy takie coś będzie możliwe – mówi pan Józef, najemca.

- Każdy przypuszcza, że to mogło być podpalenie. Nic innego, bo nie mógł się pożar po prostu w parę minut rozprzestrzenić po wszystkich halach i w kilku miejscach – uważa Dominika Jeżowska, najemczyni CH Marywilska 44.

ZOBACZ: Zamiast remontu mostu, wywłaszczenia. Rolnicy są wściekli

Większość z przedsiębiorców nie potrafi zrozumieć dlaczego ogień objął cały obiekt. Stawiają pytania o to, czy ochrona budynku zareagowała na czas i jeśli doszło do podpalenia, to komu mogło zależeć na zniszczeniu dorobku tak wielu rodzin.

- Niestety oddzielenia pożarowe w kilku miejscach nie były zamknięte, więc trudno przypuszczać. Natomiast bardzo dziwna sytuacja, że po 11 minutach była już taka powierzchnia pożarem objęta. Z naszego doświadczenia wynika, że ogień był w wielu miejscach, albo na dużej powierzchni – mówi Mariusz Feltynowski, komendant główny Państwowej Straży Pożarnej.

- Też nas dziwi to, że przecież jest ochrona, są czujki. I na przykład każdy, jak jakiś dymek w łazience przykładowo puścił czy coś, to wszystko się zapala, czujki reagują, ochrona reaguje. A tutaj nic - zauważa Dominika Jeżowska, najemczyni CH Marywilska 44.

Małgorzata Konarska, prezes spółki Marywilska 44 nie chce wydawać wstępnych ocen zdarzenia. Czekać na opinię służb.

Reporterka: Czy państwo macie swoje podejrzenia? Jakie to są ustalenia?

Prezes spółki: Nie ustosunkuję się do pytania pani redaktor, muszę poczekać na opinię ze służb w tym temacie.

Reporterka: Ale źródeł pożaru było kilka, tak?

Prezes spółki:  Nie umiem tego ani potwierdzić, ani zaprzeczyć. Poczekajmy na opinię ekspertów.

Reporterka: Komu mogło zależeć na tym, żeby ta hala spłonęła?

Prezes spółki: Pozostawię to pytanie bez komentarza, nie mam pojęcia. 

ZOBACZ: Wywłaszczenia i zaniżone wyceny. Rolnicy mówią o skandalu

- Trzeba zwrócić uwagę na to, co się działo trochę wcześniej, nie w trakcie pożaru. Kilka dni wcześniej chodziło kilkanaście typów i ukradkiem robili zdjęcia – mówi nam jedna z najemczyń, która woli pozostać anonimowa.

- Twierdzimy, że chyba deweloper będzie rączki zacierał i chce bloki stawiać. Nie mogli nas wykurzyć czynszami, nie poddaliśmy się, dalej tu walczyliśmy, dalej robiliśmy swoje protesty, to trzeba było coś zrobić, żeby nas się stad pozbyć – uważa Dominika Jeżowska.

- A tu nagle się zdarzyło tak, że pożar; zaczęło się palić i nikt tego nie widział, nic nie słyszał. To jest co najmniej dziwne. Tam jest detekcja ruchu. Każdy ruch powoduje, to że oni stają na równe nogi, bo się odpalają kamery, no wiadomo – zwraca uwagę najemca Grzegorz Górka.

ZOBACZ: Dwa lata ustalają przebieg wypadku. Student potrącony na pasach

Hala ma zostać odbudowana – takie są wstępne deklaracje przedstawicieli spółki Marywilska 44. Jednak kupcy pytają: co mamy robić teraz? Większość z nich nie miała ubezpieczonego całego towaru. Przedstawiciele warszawskiego ratusza zadeklarowali pomoc w zorganizowaniu miejsc handlu, ale już dziś wiadomo, że miejsca dla wszystkich nie wystarczy.

- Wiadomo, że muszę się spieniężyć. Pewnie będę musiał dom sprzedać czy co, żeby spłacić faktury – ocenia Grzegorz Górka.

- Straciłem prawie półtora miliona – mówi kolejny najemca pan Michał.

 

Oglądaj inne reportaże tego reportera

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX