Zmarł po odesłaniu przez szpital. Rodzina oskarża lekarzy
Pan Eugeniusz trafił karetką do szpitala w Poznaniu z rozległym tętniakiem uda. Bardzo źle się czuł, ale nie przyjęto go na oddział. Kilka godzin później stan mężczyzny był już na tyle dramatyczny, że szpital w Pile zdecydował się na przeprowadzenie pilnej operacji. Zaznaczono, że zabieg w Poznaniu dawał znacznie wyższe szanse na przeżycie, ale nie było już czasu na transport. Niestety, pan Eugeniusz zmarł.
Państwo Kowalscy spędzili ze sobą czterdzieści pięć szczęśliwych lat. Mieszkali w Pile w województwie wielkopolskim. Pasją pana Eugeniusza była działka i wędkarstwo. 11 maja tego roku źle się poczuł. Pogotowie zabrało go do szpitala w Pile.
- Tam pan doktor go zdiagnozował. Powiedział, że to jest tętniak 7,5 cm na 4 cm, udowy – mówi córka Monika Pać.
- Lekarz powiedział, że tętniaki powyżej dwóch centymetrów zagrażają życiu i lepiej jakby pojechał do Poznania, bo tam zrobią zabieg laparoskopowo, bezinwazyjnie, że tata ma tam większe szanse. Mówił, że nie mogą się dodzwonić do Poznania – dodaje druga córka Urszula Kowalska.
- Ja byłam wtedy z paniami na SOR-ze, bo akurat moja babcia też zachorowała. Pamiętam, jak panie biegały z telefonem, próbowały łączyć lekarzy z innych szpitali z tym w Pile. Pamiętam, że ten lekarz z paniami stał, wysłuchiwał je, telefon brał do ręki, był taki zaangażowany – wspomina Jagoda Pachowicz, świadek reakcji szpitala w Pile.
ZOBACZ: Po latach dostają pisma. Urzędnicy chcą zwrotu pieniędzy
Pan Eugeniusz karetką pogotowia został przewieziony do szpitala w Poznaniu. To ponad dwie godziny jazdy. Trafił na SOR późnym wieczorem.
- No i czekaliśmy godzinę, zanim w ogóle ktoś się zjawił, mimo że nikogo innego na SOR-ze wówczas nie było. Po tej godzinie zjawiło się dwóch lekarzy – opowiada córka pana Eugeniusza Urszula Kowalska.
- Jeden był młody, drugi starszy. Tam po brzuchu męża trochę podotykał, stałam wówczas obok. Nie wiem, czy czytali dokumenty ze szpitala w Pile. Zabrali płytkę, TTK, te papiery ze sobą.
Było w nich wpisane, że mąż ma tętniaka udowego, że nie jest pęknięty. To było w nagłówku napisane. A na drugiej stronie było napisane, że nie mogą wykluczyć, że nie pękł, bo na tomografie komputerowym nie byli w stanie tego zobaczyć - relacjonuje Janina Krysiak-Kowalska
- Żadnego tomografu, żadnych badań. Mój tata cały czas leżał - trzy godziny na tym łóżku transportowym. I tylko go popukali po brzuchu, to całe badanie było. Po dwóch godzinach wrócili i dali nam kartę odmowy przyjęcia na oddział. Napisano na niej, że tata ma brzuch niebolesny, bez cech pęknięcia tętniaka i że ma sobie przyjść na planowane przyjęcie do szpitala – dodaje Monika Pać.
ZOBACZ: Dwa lata ustalają przebieg wypadku. Student potrącony na pasach
Ku przerażeniu rodziny pan Eugeniusz został odesłany karetką pogotowia z powrotem do szpitala w Pile. To kolejne dwie godziny spędzone w podroży. W pilskim szpitalu lekarze natychmiast przystąpili do operacji.
- Przyjechaliśmy o drugiej w nocy. Doktor od razu na wejściu stwierdził, że musi tatę operować, by ratować życie. Ale stwierdził, że tu jest tylko 5 procent szans, a w Poznaniu miał 70 procent. Zadzwonili chwilę przed ósmą, że pan doktor skończył operację, stan jest krytyczny, że tata jest na OIOM-ie – mówi Urszula Kowalska.
- Było to schorzenie, które wymagało natychmiastowego leczenia w placówce innej, specjalistycznej, jaką był oddział Szpitala Klinicznego w Poznaniu. W tym przypadku zrobiliśmy wszystko to, na co wskazują procedury. Oczywiście zbadano tego pacjenta. Już wtedy jego sytuacja była bardzo krytyczna, trzeba było te procedury włączyć szybko - zaznacza Jan Wolszczak, pełnomocnik do spraw praw pacjenta Szpitala Specjalistycznego w Pile.
ZOBACZ: Tajemnica śmierci dwóch mężczyzn. Byli związani z tą samą kobietą
Niestety po trzech dobach od operacji pan Eugeniusz zmarł. Miał 68 lat. Córki postanowiły złożyć doniesienie do prokuratury na zachowanie lekarzy ze szpitala w Poznaniu.
- W tej sprawie zostaje prowadzone postępowanie wyjaśniające. Oczywiście my sami musimy określić, czy doszło do jakiegoś błędu lekarskiego, czy nie. To zostanie poddane wnikliwej analizie – mówi dr Szczepan Cofta, naczelny lekarz Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Poznaniu.
Reporterka: Skoro jest postępowanie wyjaśniające, to musiał pan zapoznać się z dokumentami. Nie podano w nich żadnego powodu, dlaczego pacjenta odesłaliście.
Każde odesłanie pacjenta związane jest z indywidualną decyzją lekarską. Takich decyzji lekarskich w ciągu doby w szpitalu podejmowanych jest wiele.
Ta skończyła się śmiercią.
W związku z tym wyrażamy olbrzymie współczucie i łączymy się w bólu z rodziną.
ZOBACZ: Z zewnątrz wygląda ładnie. W środku wychodzi grzyb i pleśń
Jan Wolszczak, pełnomocnik do spraw praw pacjenta Szpitala Specjalistycznego w Pile tłumaczy, że według procedur, pacjent przywieziony do szpitala, powinien zostać najpierw zbadany, a później można zdecydować o jego ewentualnym odesłaniu. - On niby został zbadany, ale nie wiemy, czy został, bo z karty, którą otrzymaliśmy, nie za bardzo wyczytujemy te czynności.
Reporterka: No właśnie, bo tam nie jest napisana ta czynność. Tam nie ma badań.
Właśnie o to chodzi, że tam nie jest napisane i trudno mi teraz powiedzieć, czy były, czy nie.
Ale jakby były, to powinny być napisane w karcie, prawda?
Każda czynność, która jest przeprowadzona albo nieprzeprowadzona... Przynajmniej powinno być uzasadnienie, dlaczego jest odmowa.
ZOBACZ: Nałogowy zbieracz. Zamienił posesję w wysypisko
- Lekarz nam powiedział, że przed operacją w Pile tętniak u taty już pękł. Mamy opisane to w papierach. I mamy, że przyczyną śmierci był pęknięty tętniak. Wiem, że muszę doprowadzić tę sprawę do końca. Tu nie chodzi o żadne odszkodowanie, bo to nam taty nie zwróci. Chodzi o to, żeby oni więcej nikogo nie skrzywdzili - zaznacza Urszula Kowalska.
- Pretensje mam do tego doktora, który odmówił pomocy mojemu tacie w Poznaniu. Dlaczego on zadecydował o życiu mojego taty? Ja rozumiem, że on był chory, że mogło się nie udać. Ja wszystko rozumiem. Ale nie to, że on mu nie udzielił tej pomocy i pozwolił mu z tak dużym tętniakiem jechać z powrotem do Piły – dodaje Monika Pać.