Dramat ratowników. Ich karetka spłonęła

Skandal w Sławnie koło Koszalina. Nieznana osoba podpaliła karetkę należącą do pary ratowników. Ambulans zaparkowany na prywatnej, ogrodzonej posesji spłonął doszczętnie. Do podpalenia doszło 3 lutego, konsekwencje dla właścicieli będą dotkliwe jeszcze przez wiele miesięcy.
- Jak się przyjrzeć z bliska, widać miejsca polane łatwopalną substancją. Karetka jeszcze do niedawna obsługiwała nasz szpital w zakresie transportu sanitarnego. Była wynajmowana przez szpital – opowiada Julita Mazur, współwłaścicielka pojazdu.
- W kartce były butle, niewiele brakowało, żeby wybuchły przed budynkiem – dodaje drugi właściciel Łukasz Puza.
ZOBACZ: Nie chce znać matki, ale musi płacić na jej pobyt w DPS
Mężczyzna jest od ponad 15 lat ratownikiem medycznym. Razem z partnerką kupił na kredyt ambulans. Para zaczęła świadczyć usługi przewozu sanitarnego. Z karetki czasami korzystał szpital - przewożono pacjentów, krew i organy. Można też było ją wynająć do zabezpieczenia imprez komercyjnych, sportowych lub kulturalnych.
- Jest problem finansowy, bo karetka była w kredycie, który trzeba spłacać, a pojazdu nie ma. Tam było dużo sprzętu: nosze, plecaki, koce – zaznacza Anna Świnka, siostra pani Julity.
- Do spłaty karetki pozostało 40 tysięcy złotych, a jestem zmuszony zakupić nową. Na tę chwilę nie jestem w stanie prowadzić działalności – przyznaje Łukasz Puza.
ZOBACZ: Nagrali, jak dokarmia szczury. Miała ich dziesiątki w mieszkaniu
Ratownicy są załamani. Brak karetki uniemożliwia utrzymywanie rodziny. Para wychowuje troje dzieci - jedno jest niepełnosprawne. Ratownicy znani są na Pomorzu Zachodnim z działalności charytatywnej. Za darmo organizują pokazy w szkołach i na festynach. Szkolą dzieci z pierwszej pomocy.
- Karetka była atrakcją podczas pokazów pierwszej pomocy. Dzieciaczki mogły się oswoić z nią, obejrzeć wnętrze, żeby nie bały się wejść, gdyby coś się stało – zaznacza Julita Mazur.
Kiedy karetka była jeszcze sprawna, pani Julita i pan Łukasz wielokrotnie nieodpłatnie pomagali osobom, których nie było stać na wynajęcie przewozu sanitarnego. Gabriela Wieczorek nie miała jak zawieźć chorej mamy do szpitala w Słupsku, a Wiesława Chachlowska - niepełnosprawnego brata. Wówczas z pomocą przyszła para ratowników.
- Nie mogłam jechać na badania z mamą, bo syn jest autystykiem. Pan Łukasz często pomagał, wystarczył telefon i nieodpłatnie transportował moją mamę na specjalne badania lekarskie. Mama była po udarze, nigdy nie żądali pieniędzy nawet za paliwo – podkreśla Gabriela Wieczorek.
- Mój brat choruje na dziecięce porażenie mózgowe, ma niedowład rąk i nóg. Nie chodzi, nie mówi. Jurek potrzebował konsultacji. Osobowym samochodem nie mogliśmy go dowieźć. Pomoc polegała na tym, że przetransportowali go do szpitala w Gdańsku, Szczecinie i Poznaniu. Za jednym wyjazdem. Wynajęcie karetki na wolnym rynku było nieosiągalne – przyznaje Wiesława Chachlowska.
ZOBACZ: „Hałas, pył, spaliny.” Piekło obok kolejowej rampy
Ze spalonej karetki nie udało się nic uratować. To, czego nie strawił ogień, zniszczyła woda lub pył. Kilkuletni pojazd wart był około 60 tysięcy zł, specjalistyczne wyposażanie drugie tyle. Ratownicy muszą teraz spłacać kredyt. Ambulans nie miał autocasco.
- Ubezpieczenie pojazdu specjalistycznego to różne ceny: jedna ubezpieczalnia proponowała 28 tysięcy zł, są propozycję 30 tysięcy zł – mówi Łukasz Puza.
- Wszyscy to przeżywamy. Cios, ogromny cios. To nie chodzi o pieniądze, chodzi o pasje życiowe, misje, ktoś to zniszczył. To nie jest tylko praca, to jest ich życie – komentuje Anna Świnka, siostra pani Julity.
ZOBACZ: Zwrot po reportażu. Już nie jest „za stara” na dziecko
Zakup nowej karetki z wyposażeniem to koszt nawet pół miliona złotych. O takiej ratownicy nie mogą nawet marzyć. Będą starać się kupić używaną. Pan Łukasz podejrzewa, że za popaleniem samochodu może stać konkurencja.
- Chciałbym się mylić, ale rozważam taką sytuację. Chwilowo mam działalność zawieszoną, koledzy założyli zbiórkę – mówi.
- Wszystkie wersje są sprawdzane. Pan Łukasz mógł np. zostać ofiarą zemsty, ostatnią z wersji jest nieuczciwa konkurencja z firmy istniejącej na rynku sanitarnym, która mogłaby chcieć przejąć zlecenia. Policja wykonuje czynności operacyjne – informuje Ryszard Gąsiorowski z Prokuratury Okręgowej w Koszalinie.
Rodzinę ratowników prześladuje pech. Osiem lat temu pan Łukasz prowadząc karetkę prywatnego pogotowia miał kolizję. Okazało się wówczas, że karetka, którą otrzymał od ówczesnego pracodawcy, nie miała OC. Fundusz gwarancyjny zażądał od niego 28 tysięcy zł, mimo że to nie on odpowiadał za ubezpieczenie ambulansu.
- Pracuję także jako ratownik w szpitalu, to mnie jeszcze ratuje – podkreśla.