Wojna o wiatraki. Mieszkańcy oskarżają radnych

Spór o wiatraki w gminie Grodków na Opolszczyźnie. Nawet 150 tys. zł rocznie w ramach dzierżawy może otrzymać właściciel, na którego terenie zostanie postawiony wiatrak. Mieszkańcy zarzucają radnym, że uchwalają przepisy dla siebie. W okolicy są już 52 turbiny, a w planach są kolejne.

Grodków to niewielka gmina na Opolszczyźnie. Słynie z jednej z większych w Polsce farm wiatrowych. Domy, gospodarstwa, ulice otoczone są wielkimi wiatrakami. Część mieszkańców protestuje, bo za chwilę wiatraków może być tu dwa razy więcej. 
 
- Jeśli chodzi o 52 turbiny, które już powstały, to my je akceptujemy i nie protestujemy przeciwko. Ale uważamy, że rozbudowa o kolejne turbiny jest nieakceptowalna. To będą turbiny większe i będą miały 270 metrów wysokości. Obecne mają 197 m – mówi Wojciech Osadczuk, mieszkaniec gminy Grodków.

- Nie było żadnych konsultacji społecznych. Jestem właścicielką nieruchomości, które zakupiłam dla dzieci, moje plany przyszłościowe się zawaliły. Wartość tych nieruchomości leci na łeb na szyję. To są ludzkie dramaty – wskazuje jedna z mieszkanek.

- O turbinie, która ma tutaj powstać, dowiedzieliśmy się pocztą pantoflową. Dosłownie przed oczami nam wyrośnie, od mojej działki 480 metrów – dodają kolejni protestujący.

ZOBACZ: Auta z komisu nie nadają się do jazdy. Dziesiątki poszkodowanych

Wiatraki powstają stopniowo, na podstawie uchwalonego przez radnych planu zagospodarowania przestrzennego. Pozwala on na terenach rolnych stawiać turbiny wiatrowe bez ograniczeń. Mieszkańcy zarzucają radnym, że uchwalili przepisy dla siebie. Bo okazuje się, że część wiatraków stoi lub stanie na terenach obecnych lub byłych radnych. 

- Gmina Grodków jest terenem rolnym. To jest dla nas przerażające, bo nie jesteśmy w żaden sposób chronieni. Plan zagospodarowania powinien ograniczać budowę, wskazywać, że nie dopuszczamy więcej niż iluś tam turbin w odległości półtora kilometra. Nie ma czegoś takiego – słyszymy od Wojciecha Osadczuka, mieszkańca gminy Grodków.

- Ówcześni radni i obecni radni stawiają wiatraki u siebie lub będą stawiać. Mieli interes, żeby wtedy uchwalić taki plan, który dopuszcza budowanie w całej gminie. Można zmienić plan zagospodarowania, ale nie jest zmieniany – zauważa kolejny protestujący Waldemar Kwiatkowski.

ZOBACZ: Auta z komisu nie nadają się do jazdy. Dziesiątki poszkodowanych

Mieszkańcy podkreślają, że są zwolennikami odnawialnych źródeł energii. Jednak wiatraki w takiej liczbie są uciążliwe.

- To widać z okien, osoby muszą zakładać rolety zaciemniające, bo ludzie nie są w stanie funkcjonować - wskazuje Ewelina Osadczuk, sołtys Wierzbnika.

- Są dni, że hałas jest nieznośny, najgorzej jest w nocy. Mam okno zamknięte, zasunięte rolety i hałas się dostaje. Dla mnie to jest widok makabryczny w takiej ilości – mówi Mieczysław Ciróg.

- Cień się pojawia, jak obraca się wiatrak, cień widzę w mieszkaniu. Jest migotanie, w nocy są czerwone światła. To migotanie przeszkadza człowiekowi – opowiada Ryszard Szczawiński.

ZOBACZ: Szokujące zachowanie sąsiadki. Nęka rodzinę, zwłaszcza dzieci

Pani Elżbieta i pan Ireneusz doprowadzają wodociąg do działki, którą przekształcili z rolnej na teren pod zabudowę. Właśnie się dowiedzieli, że na parceli obok stanie wiatrak. Oznacza to, że nie będą mogli wybudować domu ze względu na odległość do turbiny.
 
- To jest problem, teraz nie dostaniemy pozwoleń budowlanych, a na działce właśnie trwają prace związane z wykonaniem kanalizacji. Gdzie mamy się budować? Ktoś wcześniej zgodził na przekształcenie działek – podkreślają.

Okazuje się, że nawet na terenach przewodniczącego rady miasta, wkrótce staną wiatraki. Będzie ich aż osiem.

- Tego rodzaju postępowanie podważa zaufanie, samorządowcy powinni działać dla ogółu, kierować się interesem prywatnym mieszańców. W przypadku lokalizowania turbin wiatrowych na ich nieruchomościach będą z tego czerpane profity. To 150 tysięcy rocznie za jedną - zaznacza prawnik Marta Kubica.

ZOBACZ: Pielęgniarka broniła się przed agresywnym pacjentem. Została zwolniona

Na zebranie z mieszkańcami przewodniczący rady miasta nie przyszedł. Spotkaliśmy go tydzień później na sesji rady miasta. Dariusz Gajewski nie chciał z nami rozmawiać, musieliśmy za nim podążać, by odpowiedział choć na część pytań.

Reporter: Czy pan nie widzi konfliktu interesu?

Dariusz Gajewski: Nie widzę.

Reporter: Jest pan przewodniczącym rady, dobro mieszkańców powinno być najważniejsze.

Dariusz Gajewski: Jestem obywatelem tej gminy. Nie udzielam wywiadów, to jest moja prywatna sprawa.

Reporter: Nie jest to pana prywatna sprawa, pan głosuje, a potem czerpie z tego korzyść.

ZOBACZ: Wyremontowali, a teraz muszą odejść. Dwa tygodnie na wyprowadzkę

- Zapoznałem się z tymi informacjami i rozumiem mieszkańców, że mogą czuć niepokój. Bo to cwaniactwo. Te informacje przekazałem do CBA, agenci pochylą się nad tym – mówi Jacek Dobrzyński, rzecznik koordynatora służb specjalnych.

Oglądaj inne reportaże tego reportera

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX