Lądujące samoloty niszczą dachy! Lotnisko umywa ręce

Lądujące w Katowicach-Pyrzowicach samoloty zrywają dachówki z domów w Ożarowicach. Chodzi o posesje położone najbliższej lotniska. Domagający się odszkodowania mieszkańcy usłyszeli, że powinni ścigać konkretnych pilotów lub linie lotnicze, a nie zarządzających obiektem.
Mieszkańcy Ożarowic sąsiadujący bezpośrednio z Międzynarodowym Portem Lotniczym Katowice-Pyrzowice narzekają na uciążliwość lądujących samolotów. I jak się okazuje, nie tylko hałas jest kłopotliwy.
- Chodzi o latające dachówki. To są koszty, które mieszkańcy ponoszą, a lotnisko umywa ręce. Mieszkańcy przychodzą z tymi problemami do mnie, bo przedstawiciele lotniska ich lekceważą – mówi Renata Kocot, sołtys Ożarowic.
- To nie był pierwszy raz, w tym roku zrzuciło nam dachówki już czwarty raz. Jak samoloty startują to jest hałas, jak lądują to zagrożenie życia. W sumie już ponad sto dachówek nam zrzuciło – opowiada Krystyna Rupik.
Dramat obok lotniska. "Wszystko leciało na nas"
Dom pani Krystyny i jej męża znajduje się zaledwie kilkanaście metrów od pasa startowego. Tylko w tym roku lądujące w Pyrzowicach samoloty z ich budynku zerwały dachówki już czterokrotnie. Kobieta pokazuje wiadra rozbitych, zebranych dachówek.
- 2 lipca jak samolot lądował nad posesją, to dachówki poleciały z dachu. Akurat sobie siedzieliśmy przed domem i piliśmy kawę. Wszystko leciało na nas. Zdążyliśmy odskoczyć. A teraz musimy to łatać. Mąż niepełnosprawny, musi wejść na górę – opowiada Krystyna Rupik.
- Mam złamane dwa kręgi szyjne, drugą grupę inwalidzką i muszę naprawiać sam, bo czekaj pan na firmę budowlaną, to przyjadą za trzy miesiące. My się ubezpieczamy rolniczo, ale ubezpieczyciel nie ubezpiecza nas od podmuchu wiatru, od samolotu. Ani grosza nie dostałem od lotniska czy ubezpieczyciela. A jak zniszczą mi dachówki za 500 zł, to mam do sądu iść? – dodaje Stanisław Rupik.
ZOBACZ: Sąd nakazał mu spłacić 240 tys. zł długu. Odda za czterysta lat
Lądujące samoloty wyrządziły szkody także na posesji pani Agnieszki. Ceramiczne dachówki spadały już kilkukrotnie. Kobieta boi się tu mieszkać i okazały budynek stoi opuszczony. Kiedy siedem lat temu lądujący samolot pierwszy raz zrzucił dachówki, w budynku przebywali ludzie.
- Wtedy mieszkali tutaj lokatorzy, ale wyprowadzili się z tym dniem. Bo niebezpieczeństwo, zagrożenie życia. Spadło wówczas około 30 dachówek. Myśmy usiłowali z lotniskiem do ugody dojść, wysyłaliśmy pisma, ale przychodziły odmowy. Trzeba było się z przewoźnikiem sądzić – wspomina pani Agnieszka.
Ostatecznie kobieta naprawiła dach na własny koszt za około 6 tys. zł
- Był jakiś czas spokoju, ale w marcu też nam spadło parę dachówek. Nie zgłaszaliśmy tego, bo nie wiedzieliśmy, kiedy do tego doszło. Ale później w lipcu nam spadły i w sierpniu. Mamy się sądzić z liniami? To wygląda tak, że za każdym razem jest inna linia. Czyli do sądu musimy iść z paroma liniami, to są koszty dla nas, tym bardziej, że nie wiemy, czy sprawę wygramy – dodaje.
"Jak leciał samolot, to myśmy uciekli. Gdzie będziemy patrzeć, jaka to linia lotnicza?"
Takich przypadków jest więcej. Dom i budynki gospodarcze pana Edwarda bezpośrednio sąsiadują z pasem stadowym. Kiedy mężczyzna zwrócił się do lotniska o zadośćuczynienie za zerwane dachówki, dowiedział się, że sam musi ustalić linię lotniczą, która wyrządzała szkody. Jest to nierealne. Lotnisko czynne jest całą dobę. Ciężko jest pod nieobecność lub w nocy zauważyć, jaki samolot i kiedy mógł uszkodzić dach.
- Tak jak teraz startowało cztery czy pięć, to można było je nagrać. Ale jak ja idę spać o 22:00, a oni lądują o 1:00 w nocy, to ciężko wiedzieć, który to pilot to zrobił – komentuje Edward Muc.
- Te dachówki spadają, bo lądujące samoloty powodują podmuch. Poszkodowani powinni zgłaszać się do linii lotniczych albo policji, która ustali, który samolot lądował. My jesteśmy odpowiedzialni tylko za wszystko, co się dzieje w obrębie lotniska. A te sytuacje mają miejsce poza lotniskiem i zostały spowodowane przez linie lotnicze – twierdzi Jakub Mańka z Katowice Airport.
- Nie wiem, co mamy zrobić. Zabije nas, zostaniemy kalekami… Oni za to nie odpowiadają. Jak leciał samolot, to myśmy uciekli, gdzie będziemy patrzeć, jaka to linia lotnicza – komentuje Krystyna Rupik.
- Większość domów istniała przed stworzeniem tam lotniska. Trudno mówić, żeby kierowali swoje roszczenia do pilotów czy linii lotniczych. Raczej powinni skierować je do zarządcy lotniska. Tak naprawdę procedura lądowania zaczyna się przed lotniskiem. I to nie jest tak, że zarządca odpowiada za to, co dzieje się bezpośrednio nad pasem - zaznacza prawnik Aleksandra Cempura.
"Najgorzej jest w nocy, co parę minut wstrząsy"
Problemów jest więcej. Dom pani Mirosławy, a także budynki pani Jolanty również znajdują się nieopodal pasa startowego. Kobiety twierdzą, że od wieloletnich wstrząsów wywoływanych przez samoloty popękały im domy.
- Wszystkie ściany są popękane od góry do samego dołu. Niektóre samoloty, jak lądują, to jest makabra. Najgorzej jest w nocy, co parę minut wstrząsy – opisuje Mirosława Trefon.
- Pękają mury, ściany, co tynk odpadnie, to znowu robimy, nie mamy już siły. Składaliśmy wniosek o wykup, mieszkamy najbliżej lotniska, a jednak lotnisko powiedziało, że im nie przeszkadzamy. Tylko że to lotnisko przeszkadza nam – dodaje Jolanta Sitek.
ZOBACZ: Kupcy alarmują ws. targowiska: opłaty za parking odstraszają klientów
Port lotniczy powstał później niż większość okolicznych zabudowań. Problemy istnieją jednak od czasu wybudowania nowego, dłuższego niż dawniej pasa startowego. Okazuje się, że powstał w innej lokalizacji. Jest oddalony od poprzedniego o 200 metrów. Przed laty, lądujące samoloty, bezpośrednio przed pasem startowym miały łąkę.
- Około 10 lat temu pas był 200 metrów na południe. A teraz przesunęli pas, ale my domów nie jesteśmy wstanie przesunąć – podsumowuje Stanisław Rupik.