Kajdanki i izba wytrzeźwień za brak dowodu osobistego
Białostoccy policjanci rzucili na ziemię pana Marka, zakuli go w kajdanki, a na głowę założyli kask ochrony przeznaczony dla osób agresywnych, które gryzą, plują lub mogą zrobić krzywdę sobie lub innym. Stało się tak tylko dlatego, że mężczyzna nie miał przy sobie dowodu osobistego podczas kontroli. Potem został odwieziony do izby wytrzeźwień, choć – jak twierdzi – wcale nie pił alkoholu. Sprawę bada prokuratura.
Pan Marek z Białegostoku nigdy nie zapomni wydarzeń z 21 kwietnia. Tego dnia spotkał się z kolegą obok swojego bloku. Mężczyźni zachowywali się spokojnie i usiedli na tyłach sklepu osiedlowego. Zaczęli oglądać filmy w interencie. Nagle podjechał policyjny radiowóz.
- Po dziesięciu minutach podjechał patrol policji i zaczął nas kontrolować. Ja się przedstawiłem z imienia i nazwiska. Zostałem przewrócony i zaatakowany. Nie stawiałem oporu. Kopali mnie – mówi Marek Karpiuk. Według jego relacji, kolega także dostał kilka kopniaków od funkcjonariuszy.
Mundurowi przewrócili pana Marka, założyli kajdanki i zaczęli przeszukiwać. Kolanem uciskali szyję, uderzyli jego głową o beton. Całe zajście nagrały kamery sklepowego monitoringu. Przy mężczyźnie nie znaleziono dowodu osobistego. Nie miał też żadnych niebezpiecznych narzędzi ani niczego podejrzanego.
- Miałem obrażenia, miałem guza z tylu głowy i skruszył mi się ząb – wspomina Marek Karpiuk.
Policjanci wezwali wsparcie. Najpierw pojawił się radiowóz z funkcjonariuszami nieumundurowanymi. Chwilę później dojechało dwóch kolejnych policjantów. Mężczyźnie założono kask ochronny przeznaczony wyłącznie dla osób agresywnych lub zagrażających swojemu bezpieczeństwu.
Reporter: Czyli sześciu policjantów przyjechało, żeby pana poskromić?
Marek Karpiuk: Tak. Nie byłem agresywny, nic złego nie robiłem. Zabrali mnie na izbę wytrzeźwień, gdzie nikt mnie nie przebadał, nie było lekarza na izbie, nie sprawdzono zawartości alkoholu, nie dmuchałem, nie pobrano mi krwi. Nie odmówiłem badania, siedziałem cicho, byłem wystraszony – relacjonuje Marek Karpiuk.
Nagrania z telefonu i monitoringu pokazaliśmy byłemu rzecznikowi podlaskiej policji oraz funkcjonariuszowi CBA Jackowi Dobrzyńskiemu. Jest on zbulwersowany tym, co zobaczył. Według niego policjanci prawdopodobnie pomylili pana Marka z inną, poszukiwaną osobą.
- To, co wpisali w protokole, że byłem agresywny, odmówiłem podania danych osobowych, stwarzałem zagrożenie, to jest bzdura – powiedział pan Marek.
- Ten pan nie odmawiał podania danych osobowych, nie odmawiał współpracy z policjantami, więc zastosowanie siły fizycznej, kajdanek, kasku jest nieadekwatne – powiedział Jacek Dobrzyński, były oficer policji i CBA. - Jeżeli obywatel nie jest agresywny, nie stwarza zagrożenia, to nie widzę podstaw do zastosowania kajdanek czy kasku.
Jego zdaniem Marek Karpiuk powiedział, jak się nazywa. Funkcjonariusz powinien więc spisać jego dane osobowe, a potem sprawdzić w bazie danych.
- Później, gdy dojechali policjanci kryminalni, widać też charakterystyczny ruch policjantki, że nie poznaje go. To może świadczyć o tym, że do pewnego momentu uważali, że mają kontakt z osobą poszukiwaną. Policjant mógł się pomylić, ale potem powinien grzecznie odstąpić od interwencji – stwierdził Dobrzyński.
Według byłego oficera CBA, użyte przez funkcjonariuszy metody mogły stworzyć zagrożenie dla zatrzymywanego.
- W samym momencie przewracania i przy ucisku kolanem całą siłą na szyję, na grdykę, może dojść do podduszenia. Nie ma chwytów, które pozwalają klękać na grdykę. Taka rzecz jest niebezpieczna i niedopuszczalna – twierdzi Dobrzyński.
Razem z nami pan Marek poszedł do izby wytrzeźwień. Chciał zapytać, na jakiej podstawie został tam zatrzymany. Dyrektor placówki podległej białostockiemu magistratowi zareagował na nasz widok nerwowo.
Dyrektor: Pan nie ma prawa tu być, dziękuję, żegnam.
Reporter: Jak to możliwe, że ten mężczyzna nie został przebadany?
Dyrektor: Nie udzielam odpowiedzi i nie ma zgody na wywiad.
Reporter: To nie jest koncert życzeń.
Dyrektor: Nie, proszę mnie nie filmować.
Reporter: Jakim prawem ten pan był przetrzymywany?
Dyrektor: Zgodnie z przepisami.
Reporter: Była trzeźwość przebadana?
Dyrektor: Odmówił.
Marek Karpiuk: Był lekarz? Jest monitoring, w którym momencie był lekarz? Ja widziałem, że nie było lekarza.
Dyrektor: Proszę opuścić izbę.
Zachowania szefa placówki podległej miastu nie pochwala rzeczniczka prezydenta.
- Taki dyrektor powinien przyjąć dziennikarzy, porozmawiać i zapytać, jakie są pytania.
Z pewnością spotkam się z panem dyrektorem i porozmawiam z nim, bo takich wizyt jak państwa można się spodziewać – powiedziała Urszula Boublej, rzecznik prezydenta Białegostoku.
Sprawę bada już prokuratura. Postępowanie dyscyplinarne prowadzi także policja. Policjanci biorący udział w tej kontrowersyjnej interwencji nie zostali nawet zawieszeni i nadal patrolują ulice Białegostoku.
- Będziemy badali wątek doprowadzenia mężczyzny do izby wytrzeźwień i umieszczenia go w niej. Sprawdzimy, czy były podstawy do doprowadzenia do izby, czy był pijany - powiedział Maciej Płoński z Prokuratury Rejonowej Białystok-Północ.
- Policjanci chcieli mi dać dwa mandaty. Jeden za to, że odmówiłem podania danych osobowych, a drugi za używanie słów wulgarnych. Sprawa trafiła do sądu, nie było jeszcze rozprawy – powiedział Pan Marek.
- Zostało wszczęte śledztwo dotyczące przekroczenia uprawnień przez policjantów w związku z podjętą przez nich interwencją. Będziemy ustalali, czy zasadnie została podjęta interwencja, czy użyte w trakcie interwencji środki przymusu bezpośredniego były użyte właściwie i adekwatnie - powiedział Maciej Płoński.
Mimo że w interwencj brało udział sześciu funkcjonariuszy, nie wszystkich objęło wewnętrzne dochodzenie.
- Postępowanie dyscyplinarne prowadzone jest przeciwko dwóm funkcjonariuszom, tym, którzy stosowali środku przymusu, którzy przyjechali jako pierwszy patrol. Ci policjanci nadal pracują. Decyzja taka została podjęta przez przełożonego, który uznał, że nie ma potrzeby zawieszać policjantów – powiedział Tomasz Krupa z Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku.
- To jest oburzające, liczymy, że przez nagłośnienie tej sprawy, nie unikną kary. Dla jakości sprawy powinni zostać zawieszeni już teraz - twierdzi Bartosz Wacławski, dziennikarz „Kuriera Porannego”.
- Po tym zdarzeniu nie radzę sobie psychicznie. Boję się policji – mówi poszkodowany Marek Karpiuk.*
*skrót materiału.
aborzecki@polsat.com.pl