Co spotkało panią Irenę? Rodzina kontra dom opieki

Bliscy 79-letniej Ireny Nazarewicz twierdzą, że kobieta została skrzywdzona przez personel prywatnego domu opieki koło Chełma. Przyjechali na miejsce już po pierwszej rozmowie telefonicznej z seniorką, a gdy zobaczyli jej twarz, zrobili zdjęcia i wezwali policję. Prokuratura prowadzi postępowanie, nie tylko w sprawie tej pensjonariuszki ośrodka.

Sprawą zajęliśmy się na prośbę 27-letniej pani Moniki Szymańskiej z małej miejscowości Świerszczów-Kolonia w województwie lubelskim. Kobieta ma dwoje dzieci. Od kilku miesięcy opiekowała się też 79-letnią babcią. Mieszkały razem. Staruszka do sierpnia tego roku była w dobrej formie.

Błędna diagnoza i zakażenie koronawirusem. Służba zdrowia w dobie pandemii

- Jak byłam ostatnio na początku sierpnia, to mama jeszcze chodzik puszczała przed sobą i mówiła do mnie: zobacz, jak chodzę, zobacz. Później przewróciła się – wspomina Małgorzata Nazarewicz, córka pani Ireny.

- Babci stan pogarszał się, a doszło to, że jestem w ciąży. Trzeba było ją podnosić, również w nocy, również do zmiany pampersów. Najgorsze było to podnoszenie, bo od razu brzuch mnie bolał – opowiada Monika Siemczuk, wnuczka pani Ireny.

Córka pani Ireny od kilkunastu lat mieszka w Niemczech. Chciała zabrać mamę do siebie, ale pracuje w fabryce na trzy zmiany. Mama nie chciała wyjeżdżać z Polski. Wymagała już całodobowej opieki, którą sprawowała ciężarna wnuczka. Mąż wnuczki często wyjeżdża służbowo. W opiece nad babcią pomagał kuzyn.

- Była tutaj cały czas. Rehabilitacja też była, przyjeżdżali, ale i tak było coraz gorzej – mówi Mateusz Sawicki, kuzyn pani Moniki.

- Rozmawialiśmy z babcią i doszliśmy do wniosku, że może powinna trafić do domu opieki.

Babcia się zgodziła, powiedziała, żebyśmy szukali – dodaje Monika Siemczuk.

Kobieta na początku szukała miejsca w państwowych placówkach, ale - jak opowiada - ze względu na wzrastającą liczbę chorych na koronawirusa wstrzymano przyjęcia.

- Pojechałam do MOPS-u w Chełmie. Dostałam listę prywatnych placówek, gdzie znajdował się ten ośrodek. Wszystkie domy z tej listy obdzwoniłam, rozmawiałam i ogólnie troszkę ciężko z tymi miejscami było. A jak zadzwoniłam pod ten właśnie numer, do tego właśnie pensjonatu, to tam było sporo miejsc. Pani tak pięknie rozmawiała, zachęcająco – twierdzi pani Monika.

Nowotwór i skomplikowana operacja. Małżeństwo dotknięte przez los

Seniorka trafiła do domu w czwartek 8 października.

- Dzwoniłam w piątek, dzwoniłam w sobotę, nie rozmawiałam z babcią, lecz z właścicielką. Pytałam się o babcię, czy wszystko jest dobrze, czy się zaaklimatyzowała. Właścicielka zapewniała mnie oczywiście, że tak. Wszystko miało być w najlepszym porządku, miała bardzo dobrze jeść. Powiedziała, że jak nie dzwoni, to znaczy, że nic się nie dzieje – relacjonuje pani Monika.

W niedzielę zadzwoniła córka seniorki. Udało jej się porozmawiać z mamą.

- Pierwsze słowa jakie usłyszałam to były: jak mi jest źle, jak ja się źle czuję, jaka słaba jestem. Zaczęła sapać, nie wiem, jak to określić, jak człowiek jest mocno chory, czy boi się czegoś. Ta dziewczyna stała z boku, mówiła: pani trzyma telefon. Leciał z rąk, ona nie dawała rady go utrzymać. Już wiedziałam, że coś jest nie tak i w ostatnich słowach powiedziałam: mamo, trzymaj się! – mówi Małgorzata Nazarewicz.

Po tym telefonie wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Pani Małgorzata zadzwoniła do pani Moniki, żeby ta natychmiast pojechała do ośrodka.

- Wyglądała strasznie, bardzo źle. Mówiła, że zrobiła jej to w nocy ta Jasia, że to co noc się działo, jak chciała pić, jak wolała. Mówiła, że krzyczeli na nią i na innych, że na wszystkich tam krzyczą – twierdzi pani Monika, wnuczka pani Ireny.

Kobieta zrobiła zdjęcia, by udokumentować stan babci.

- Nie mogłam na te zdjęcia patrzeć, od razu w płacz popadłam – wspomina Małgorzata Nazarewicz, córka pani Ireny.

Ratownik medyczny z Warszawy: dyspozytor wyznacza szpital, a mimo wszystko nie zostajemy przyjęci

- Miała czoło podrapane, szyję, buzię. Postanowiliśmy zadzwonić na policję. Właścicielka nie wyszła do nas w ogóle. Policja przyjechała, to też nie wyszła, w środku była – opowiada Mateusz Sawicki, kuzyn pani Moniki.

- Babcia nie jest pierwsza. Policjant mówił, że tam jest prowadzone postępowanie o znęcanie się, zostało przesłuchanych 130 świadków i coraz to nowi dochodzą – dodaje wnuczka Monika Siemczuk.

Pani Monika jeszcze tego samego dnia pojechała z babcią do szpitala. Lekarz stwierdził liczne  otarcia naskórka i podbiegnięcia krwawe na twarzy.

Żeby wejść do ośrodka, przeprowadziliśmy prowokację dziennikarską. Nasza dziennikarka podała, że poszukuje miejsca dla dziadka. Usłyszała, że dom przebranżawia się, ale przez najbliższe trzy miesiące jest w stanie zapewnić seniorowi opiekę.

Opiekuje się 80-letnią mamą z koronawirusem. Znikąd pomocy

Następnie udała się, by obejrzeć ośrodek. Jego właścicielki nie było, po pokojach oprowadziła ją pracownice:

Reporter: Jakieś się tu wypadki zdarzały, nie zdarzały? Jak to jest​?

Pracownica: Oj, to jest wie pani .. tak jak w domu... Przywieźli taką babuszkę... ledwo dychała, ta babuszka. Nie chciała w ogóle jeść. My tu ją na siłę karmiliśmy. No i dostała tutaj na buzi takie plamki czerwone z rozrzedzenia krwi...

Reporter: No, ale od czego?

Druga pracownica: Od raka złośliwego.

Pracownica: Tabletki się podaje, to krew jest rzadka. Wszystko trzeszczało w niej. Rzucała się, ta krew rzadka... takie wybroczynki się robiły. Krew wyskoczyła na twarz i rodzina oskarżyła, że myśmy ją pobili.

Reporter: A była jakaś obdukcja?

Pracownica: Były obdukcje. Stąd do Chełma, to jeszcze babcię można troszkę postukać, żeby siniaki miała, nie?

Reporter: To pani myśli, że rodzina „dostukała” babcię?

Pracownica: A jak!

- Pani właścicielka twierdziła, że my ją w takim stanie zawieźliśmy. To była pierwsza wersja. Druga wersja to była taka, że babcia sama tam się podrapała. A trzecia wersja, teraz ostatnio jest taka, że to od leków – komentuje Monika Siemczuk, wnuczka pani Ireny.

Opowieść 19-letniej wolontariuszki o walce z koronawirusem

W lokalnej gazecie, już w 2015 roku, ukazał się artykuł informujący, że źle dzieje się w ośrodku. W internecie ludzie wyrażają swoje negatywne opinie. Zamojska prokuratura prowadzi postępowanie.

- Prokuratura Okręgowa w Zamościu prowadzi postępowanie w sprawie psychicznego i fizycznego  znęcania się nad podopiecznymi tego ośrodka. Postępowanie jest prowadzone w sprawie. Dotychczas nikomu nie przedstawiono zarzutów – informuje prokurator Artur Szykuła, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Zamościu.

Podczas naszej wizyty na miejscu pojawił się pełnomocnik osoby prowadzącej dom opieki:

Reporter: A jak to się stało, że miała być pani późnym wieczorem, a jak myśmy się pojawili z kamerami, nagle pani zjawiła się pod bramą ?

Pełnomocnik: Tak, bo ja miałam przyjechać nie wiadomo kiedy. Ja po prostu nabyłam samochód.

- I tak się złożyło, że jak myśmy się pojawili z tą kamerą pod bramą, to pani samochód przyspieszył. 

- No właśnie.

- Sprawy w prokuraturze są…

- No, są sprawy w prokuraturze.

- Nie przejmuje się pani tym?

- Nie, proszę pani, ponieważ nie mamy sobie nic do zarzucenia.

- Godzi się pani na oficjalną wypowiedź przed kamerą?

- Nie.

72-latka ze złamanym kręgosłupem. Spędziła w szpitalu... jeden dzień

W dniu realizacji reportażu odbył się pogrzeb pani Ireny. Zmarła zaledwie 6 dni po zabraniu jej z ośrodka. 

- Najbardziej bym chciała, żeby ten dom opieki był zamknięty, żeby tych ludzi tak nie traktowali dalej. To jest nienormalne, co oni w tym zakładzie wyprawiają, nieludzkie – podsumowuje Małgorzata Nazarewicz, córka pani Ireny.

 

Oglądaj inne reportaże tego reportera

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX