Odsyłany od szpitala do szpitala. Pan Andrzej nie żyje
Pan Andrzej Jaworski miał 53 lata. Mieszkał w Opolu Lubelskim, zaledwie 100 metrów od miejscowego szpitala. Zmarł niecałe pół godziny po tym, jak w tej placówce nie udzielono mu pomocy, tylko z zawałem serca odesłano do innej. W połowie drogi, w samochodzie, pan Andrzej stracił przytomność i już jej nie odzyskał.
32-letnia pani Agnieszka Jaworska z Lublina jest psychologiem i psychoterapeutą. Pracuje w kilku publicznych przychodniach w Lublinie. Cieszyła się też, bo niedawno kupiła mieszkanie. Jej ojciec, 53-letni Andrzej Jaworski, miał przyjechać i je pomalować. Niestety, nie zdążył. Dziś pani Agnieszka nie rozstaje się z miarką budowlaną swojego ojca.
- Czuję, że oprócz wspomnień tego, co gdzieś dostaję w sercu, to taki symbol fizyczny jest dla mnie ważny, żeby mieć go przy sobie. Mam też trzy stoły od taty, które sam wykonał i mi podarował – opowiada.
Wojciech Walczyk z Opola Lubelskiego przyjaźnił się z ojcem pani Agnieszki. Obaj byli budowlańcami. 22 lipca po siódmej rano pan Wojciech zadzwonił do kolegi. Mieli razem pójść do pracy. Jednak pan Andrzej powiedział, że źle się czuje. Co ważne, chory mieszkał około 100 metrów od szpitala.
- Dzwonię, a on mówi: „przyjedź szybko, bo ja stoję przy bramie i mam takie objawy, jak przy pierwszym zawale”. I ja niewiele myśląc, szybko do tego pobliskiego szpitala – opowiada Wojciech Walczyk.
- Jeżeli mówił, że jest źle, to musiało być źle. I jeżeli zdecydował się powiedzieć, że potrzebuje pomocy, to bardzo dobrze wiedział, że ona jest konieczna – zauważa Agnieszka Jaworska.
- Poszliśmy do izby przyjęć. Lekarz stwierdził, że on nie może mu tu pomóc i wysłał do lekarza rodzinnego, ale za chwilę mówi, że najlepiej by było, żebyśmy pojechali sobie na izbę przyjęć do Poniatowej. Przejechaliśmy może z pół drogi i w pewnym momencie on się pyta, czy nie mam nic do picia. Ja mówię, że nie mam i tak jakby złapał powietrza, potem zipnął ze trzy razy, wyprężyło go na tym siedzeniu i siedzi. Ja go zacząłem ruszać, ale on nie reagował – kontynuuje Wojciech Walczyk.
Szpitale w Opolu Lubelskim i Poniatowej dzieli 10 kilometrów. Pan Wojciech mówi, że trasę pokonał maksymalnie w dziesięć minut. Jednak to nie pomogło. Pan Andrzej nie odzyskał już przytomności. Przed godziną 8:00 już nie żył.
Dlaczego w Opolu Lubelskim nie udzielono panu Andrzejowi pomocy? Obie placówki należą do tej samej powiatowej spółki: Powiatowe Centrum Zdrowia. Jej zarząd odmówił wypowiedzi przed kamerą, zasłaniając się dobrem postępowania. Bliscy zmarłego przypominają jednak, że pan Andrzej cztery lata temu przeszedł pierwszy zawał.
Po remoncie drogi nie mają wjazdu na podwórko
- To po udaniu się do tej placówki otrzymał pomoc. Wtedy został przewieziony karetką do szpitala w Poniatowej, a stamtąd do szpitala w Nałęczowie – mówi Agnieszka Jaworska.
„Zarząd Powiatowego Centrum Zdrowia powołał komisję wewnętrzną, której celem jest wnikliwe zbadanie i wyjaśnienie sprawy . (…) Dalsze działania w tej sprawie Spółka będzie podejmowała zgodnie z obowiązującymi przepisami. Zarząd Powiatowego Centrum Zdrowia składa wyrazy głębokiego współczucia Rodzinie Zmarłego” – przekazał o oświadczeniu Prezes Zarządu Powiatowego Centrum Zdrowia Sp. z o.o. Gabriel Maj.
Tymczasem prokuratura wciąż nie podjęła decyzji o wszczęciu postępowania w sprawie śmierci pana Andrzeja. Niemal dwa tygodnie od zdarzenia prowadzi postępowanie przygotowawcze. Ustaliliśmy, że nie zabezpieczono jeszcze dokumentacji medycznej. A prokuratura w Opolu Lubelskim o sprawie dowiedziała się z lokalnej prasy.
- Są prowadzone czynności. Wiem tyle, co z publikacji prasowej, będziemy weryfikować te okoliczności, które zostały w publikacji podniesione - mówi prokurator Krzysztof Kręcisz z Prokuratury Rejonowej w Opolu Lubelskim.
Nie oddał seniorom 100 tys. zł. To pieniądze na leczenie
- Tu twierdzą, że się nie ma aparatury. Nieważne to jest. Ważna jest chęć pomocy. Tutaj się zlekceważyło to wszystko i wyszło, jak wyszło – ocenia Wojciech Walczyk, przyjaciel zmarłego.
Bliscy pana Andrzeja liczą, że sprawę uda się wyjaśnić do końca. W związku ze zdarzeniem kontrole w szpitalu w Opolu Lubelskim prowadzą Narodowy Fundusz Zdrowia i Biuro Rzecznika Praw Pacjenta.
- Jest mi bardzo źle w tej chwili. My żeśmy tyle czasu spędzali razem. W tej chwili jest pustka. Ja rano wstaję i biorę za telefon. Łapię się na tym, że już się do niego nie dodzwonię – mówi pan Wojciech.